Napisałem wczoraj felieton „Fałszywy mur” o tekście Marcina Bosackiego z Wyborczej pt. „Tortury i polityka”. W tym tekście Bosacki zastanawiał się nad zasadnością tortur (no bo jeśli można uzyskać ważne informacje poprzez torturowanie ludzi, to pojawia się „tragiczne pytanie”, czy jednak nie należałoby ich torturować itd.). Odpowiedziałem mu, że tragiczne jest tylko to, że w ogóle takie pytanie się pojawia. I że jeśli dziennikarze, intelektualiści spokojnie dyskutują nad ewentualnością stosowania tortur, to znaczy, że coś złego stało się z naszą cywilizacją.
Zobaczyłem, że KP wrzuciła mój felieton także na Salon Polityczny, gdzie wypowiadają się głównie prawicowcy. Zajrzałem tam, żeby zobaczyć, jak poradzi sobie katolicko-konserwatywny umysł z taką myślą: „Nie torturować!”.
I co się okazało?
Przede wszystkim, dla większości komentatorów sam fakt, że Amerykanie torturują, a polscy etosowi dziennikarze traktują to spokojnie - nie miał żadnego znaczenia. Równie spokojnie przeszli nad tym do porządku dziennego. Natomiast niezwykle wzburzyło ich nazwisko Woltera, o którym napomknąłem w tekście. Najważniejszy okazał się nie fragment mówiący o torturach, tylko to, co napisałem dalej - o tym, jak walczyć z mentalnością, która pozwala na akceptację tortur.
Cytuję fragment mojego felietonu:
„Jedni powiedzą: za daleko odeszliśmy od podstaw nowoczesnej cywilizacji zachodniej, od Oświecenia, od myśli Woltera, Rousseau, Franklina i Beccarii, od idei tolerancji, od bezkompromisowej walki z okrucieństwem i torturą. Wróćmy do tej myśli!
Inni powiedzą: a może już w tej myśli było ziarno naszej słabości? Może już samo przypisywanie tolerancji i łagodności wyłącznie naszej cywilizacji, wyłącznie Wolterowi i kilku innym zmarłym białym mężczyznom - daje nam chore poczucie wyższości? Może właśnie to chore poczucie wyższości pozwala nam pogardzać innymi, torturować ich, najeżdżać, kolonizować? Oświeceniowcy zachwycali się amerykańskimi „dobrymi dzikusami”, ale z drugiej strony potrafili nazywać ówczesnych Polaków „nieszczęsnymi Irokezami”, co na pewno wiąże się z pogardą dla obu nacji o podgolonych łbach. Może więc, zamiast wracać do Woltera, powinniśmy wykazać więcej pokory wobec innych kultur?
Uważam, że oba kierunki poszukiwań są potrzebne i powinny się uzupełniać. Tak, aby neooświeceniowcy pamiętali, że nie tylko biali ludzie praktykowali tolerancję - i aby multikulturaliści pamiętali, że żadna odrębność kulturowa nie usprawiedliwia na przykład tego, co Azjaci czy Aborygeni tradycyjnie robią kobietom.
Ale przede wszystkim myślę, że jeśli mamy odwoływać się do cywilizacji zachodniej, to głębiej. Ona ma głębszy, dawniejszy korzeń, bez którego nie byłoby pewnie ani Oświecenia, ani multikulturalizmu. Jest to idea, jest to wiara, która oczywiście przypisuje sobie słuszność - jak każda wiara - ale nakazuje miłość i pokorę wobec wszystkiego, co cudze i inne, wobec obcego, nawet wroga (II Mojż 22, 21; Mat 5, 43-48). Zabrania bawić się w osądzanie - każdy sędzia ma pamiętać, że tak będzie osądzony, jak sądził, więc niech się dobrze zastanowi, zanim coś osądzi (Mat 7, 1-6). Potępiać i karać może tylko Bóg (Rzym 12, 19). Jeżeli stoję oko w oko z czymś, co wymaga sprzeciwu, to nie potępiam, ani nie tchórzę, tylko asertywnie mówię to, co widzę i co myślę. Ale także to, co mówię, powierzam Bogu - pamiętam, że tylko on jest sprawiedliwy i naprawdę wie, co powiedzieć (Mat 10, 19-20). Mówię wtedy to, co Bóg daje mi powiedzieć, choćby mieli mnie za to dręczyć. Ale sam nie dręczę. Fizycznie też nie, oczywiście.
Ta wiara to chrześcijaństwo”.
A teraz zacytuję kilka przykładowych komentarzy, zachowując oryginalną, „internetową” pisownię. Oto pierwszy:
„po prostu
zamurowało mnie prawdziwym murem
zwłaszcza wtręt o idei tolerancji i bezkompromisowej walce z okrucieństwem i tortura w kontekscie nazwisk Woltera i Rousseau, tak twórczo wprowadzonych do tzw. realu przez róznych robespierrów, dantonów, a potem leninów i stalinów”.
Jak widać, mamy do czynienia z prawdziwym intelektualistą, który dokonania Woltera zna z pisemka „Odźwierny Maryi”. W czasie Rewolucji Francuskiej Wolter leżał w grobie. A za życia, co często mu zarzucano - był zwolennikiem raczej królów niż rewolucjonistów. Bywał niesprawiedliwy, także wobec Polaków, o czym zresztą wspominam w zacytowanym wyżej fragmencie. Ale przez całe życie bił się o tolerancję, o której pisał w swoich „Listach o Anglikach” („Listach filozoficznych”), napisał o niej cały traktat („Traktat o tolerancji”, właśnie) oraz w imię tej tolerancji walczył o życie, wolność i dobre imię dla chrześcijan - dla chrześcijańskiej rodziny Calasów, którą katolickie pogaństwo skazało na śmierć, tortury, więzienie i infamię.
Następny komentarz:
„Ciekawa interpretacja chrześcijaństwa. Mamy tylko „asertywnie” mówić co nam się nie podoba, ale „nie potępiać”, ani „nie osądzać”. Pytanie tylko - co zrobić ze słowami Chrystusa, że nie przyniósł na ziemię pokoju, tylko miecz? Że powstanie syn przeciw ojcu itd z jego powodu? Jak interpretować to, że za pomocą bicza wypieprzył kupców ze świątyni (biczowanie - tortura!)? Pana interpretacja wytrzymuje tylko, jeśli odejdzie się od litery Ewangelii, a w takim razie jest to po prostu interpretacja dowolna, nie oparta na faktach.
Pozdrawiam
Ps. Proszę poczytać więcej o inkwizycji, zdziwi się Pan jaka była to nowoczesna instytucja”.
Tu, dla odmiany, mamy do czynienia z prawdziwym teologiem. Proszę zauważyć, jak wiele zacytowałem fragmentów z Biblii, żeby pokazać, że Bóg nakazuje rezygnację z przemocy i z wywyższania się. Można byłoby zresztą dodać ich o wiele więcej, przede wszystkim Mat 5, 38-42 („A ja powiadam, nie sprzeciwiaj się złemu, a jeśli cię kto uderzy w prawy policzek, nadstaw mu i drugi”). Wydawałoby się zresztą, że nie trzeba tego wszystkiego cytować, że łagodność i pokora są w sposób oczywisty obowiązujące dla chrześcijanina… Ale najwyraźniej nie dla katolika, przynajmniej nie dla każdego. Komentator przechodzi do porządku nad wszystkimi wskazanymi cytatami i sam znajduje dwa „argumenty”. Jeden z nich brzmi tak: „Nie mniemajcie, że przyszedłem przynieść pokój na ziemię; nie przyszedłem przynieść pokój, ale miecz. Bo przyszedłem poróżnić człowieka z jego ojcem i córkę z jej matką i synową z jej teściową. Tak to staną się wrogami człowieka domownicy jego” (Mat 10, 34-36, Łuk 12, 51-53 - u Mateusza jest to „miecz”, Łukasz używa słowa „rozdwojenie”). Czy to znaczy, że Jezus zachwala agresję, walkę, przemoc? Żadnego zachwalania tu nie słychać. Co więcej, ewangelicka teologia przyjęła zasadę, że Pismo wyjaśnia się Pismem. Nie dodaje się do Pisma żadnych nowych rzeczy, ale też nie buduje się fantazyjnych wywodów na podstawie jednego cytatu. Pojedyńcze cytaty konfrontuje się z innymi - i w ten sposób się je wyjaśnia, jeśli są trudne. Gdy porówna się wypowiedź o mieczu/rozdwojeniu z innymi wypowiedziami Jezusa (choćby z tymi zacytowanymi przeze mnie) - staje się całkiem jasne, że Jezus nie zachwala tutaj agresji. On nad nią boleje. A więc, jak się domyślam, boleje również nad komentatorami internetowymi, którzy tak bardzo kochają „miecz” i „rozdwojenie”, że dla chwały agresji próbują wywrócić do góry nogami Słowo Boże. Drugim „argumentem” ma być to, że Jezus uplótł sobie bicz z powrozów, żeby wypędzić handlarzy ze świątyni. W ten oto sposób próbuje się zrobić z Jezusa zwolennika tortury, dumnego prekursora tej wspaniałej (i bardzo nowoczesnej) inkwizycji… Przyznaję - w świątyni Jezus był gwałtowny, ten jeden raz. Ale kto go tak wkurzył? Kto tak zdenerwował miłosiernego Syna Bożego, że poprzewracał stragany? Ci, co wykorzystywali świętość, świątynię, autorytet Boga do swoich lepkich interesów. Ojciec Rydzyk z jego helikopterami i papież z jego Banco Ambrosiano. Katolik, zanim zacytuje ten fragment, powinien się szczególnie głęboko zastanowić.
Autor takich wywodów, miłośnik tortur, zarzuca mi odejście od Ewangelii… Zostawiam to wszystkim czytelnikom pod rozwagę.
I ostatni komentarz:
„Tu sie autorowi samfink pojebałos: (…) Z radościa informuję go, że „nowoczesna demokracja państwa liberalnego, państwa prawa” nie ma nic, a w kazdym razie bardzo niewiele, wspólnego z cywilizacją zachodu. Jest wyłacznie gniciem tego, co pozostało po zasadach i wielkości cywilizacji łacińskiej. Utożsamianie współczesnego nam syfu z cywilizacją zachodnią ma tyle samo sensu, co stawianie znaków równości pomiędzy Sarkozym a Karolem Młotem i między Tuskiem a np. Sobieskim. To nie jest naduzycie, to jest plugastwo”.
Jasne. Cywilizacja zachodnia to nie Tusk i Sarkozy, tylko Karol Młot i Sobieski, bo Młot i Sobieski, królowie-wojownicy-pogromcy islamu, gnali na niewiernych z szablą w dłoni, a Tusk i Sarkozy nie. Cywilizacja zachodnia polega na rezaniu niewiernych. Tylko czym się wtedy różni od wielu innych cywilizacji, na przykład od cywilizacji Osamy bin Ladena?
Jak wiadomo, Internet jest śmietnikiem opinii. Każdy może mnie zapytać - po co poświęcam mój czas, żeby z czymś takim dyskutować?
Po to, żeby dotrzymać słowa. Napisałem wyżej: „Jeżeli stoję oko w oko z czymś, co wymaga sprzeciwu, to nie potępiam, ani nie tchórzę, tylko asertywnie mówię to, co widzę i co myślę”. Mam nadzieję, że spokojna odpowiedź jest przejawem chrześcijańskiej miłości bliźniego.
A także po to, żeby wszystkim, którzy teraz mnie czytają, pokazać, na czym polega rożnica pomiędzy katolicką formacją mentalną, a chrześcijaństwem.
Gdy mówię do katolików o chrześcijaństwie, bardzo często napotykam - prawdziwy mur. Taki, od którego - jak widać - argumenty się odbijają. Niestety, ateiści też otaczają się nieraz takim murem. Nie chcą słuchać o chrześcijaństwie, bo chrześcijaństwo kojarzy im się z katolicyzmem.
Mam nadzieję, że wystarczy przeczytać ten tekst, aby zobaczyć, że katolicyzm - przynajmniej ten, z którym ciągle się stykamy - nie jest chrześcijaństwem.
Rozgrzebałem te kuriozalne wypowiedzi po to, żeby pokazać przepaść, jaka jest pomiędzy nimi, a Ewangelią.
W tekście Cezarego Michalskiego „Zniewolony umysł III RP” znajdziemy takie zdanie: „Od dwustu lat każde nawrócenie młodego człowieka na Zachodzie - a przecież Warszawa to teraz także jest Zachód - dokonuje się drogą de Maistre’a”. De Maistre jest jednym z ulubionych bohaterów intelektualnych Michalskiego - a także radykalnej, reakcyjnej prawicy (do której Michalskiego już nie zaliczam). Hrabia, myśliciel, pisarz, uciekinier z rewolucyjnej Francji. Przerażony terrorem jakobinów, głosi chwałę tzw. kościoła katolickiego, inkwizycji, publicznych egzekucji (ale katolickich, nie jakobińskich, oczywiście). Wszystko na chwałę Boga, w którego sam raczej nie wierzy. Wierzy tylko w to, że jakobini doprowadzą świat do rozpadu, więc trzeba im przeciwstawić inkwizycję, a jeśli jej terror będzie równie straszny jak jakobiński, to trudno, i tak dalej.
Nie wiem, jak nawrócili się komentatorzy, których cytuję wyżej. A dokładnie: nie wiem, w którą stronę się nawrócili. Być może drogą de Maistre’a w stronę Szatana. Ale chcę powiedzieć Cezaremu Michalskiemu i wszystkim czytelnikom, że są ludzie, także młodzi, którzy nawrócili się zupełnie inaczej. Wystarczy przyjść do zboru ewangelicko-reformowanego, żeby ich poznać.
Tomasz Piątek
--
Zapraszamy na stronę www.krytykapolityczna.pl - codziennie nowe felietony, opinie i recenzje.
Inne tematy w dziale Polityka