Tekst Marcina Bosackiego z „Gazety Wyborczej”, zatytułowany „Tortury i polityka” sprawił, że przypomniałem sobie o istnieniu słowa „hańba”.
Marcin Bosacki pisze mniej więcej tak: „Wszyscy mówią o torturach stosowanych przez Amerykanów wobec muzułmanów, jakby to była sprawa prosta, a jest nieprosta. Na przykład, nie wiemy, czym był tak zwany fałszywy mur (walenie głową człowieka w coś, co wyglądało jak mur, chociaż było miększe, ale wydawało przy uderzeniu przerażający dźwięk). Nie wiemy, czy to była tortura. Ale oczywiście podtapianie, stosowane przez Amerykanów, jest torturą. Najważniejsze jednak jest to, czy uzyskiwane za pomocą tortur informacje były pożyteczne. Jeśli tak, to pojawia się poważne i tragiczne pytanie: czy można w takiej sytuacji używać tortur?”
Pozwoliłem sobie nieco skrócić wywód Bosackiego, ale jego sens jest dokładnie taki. Jeśli ktoś chce się upewnić, czy nic w tym szokującym toku myślowym nie przekręciłem, zapraszam na stronę „Gazety Wyborczej”.
Panie Bosacki! Po pierwsze: straszenie człowieka, że się walnie jego głową w mur - czyli straszenie bólem, ogłuszeniem, okaleczeniem lub śmiercią - jest torturą. Nie tylko psychiczną: ludzie pod wpływem takiego szoku mogą umrzeć, dostać zawału, pochorować się ciężko. A jeśli nawet jest to tylko tortura psychiczna, to co, mniej boli? Pańscy starsi koledzy z „Gazety Wyborczej” w latach 80. rozprowadzali nielegalnie drukowany Archipelag Gułag Sołżenicyna. Czytałem tam o takiej torturze: NKWD pokazywało aresztantowi przez szybkę czy dziurkę, jak jego żona idzie korytarzem. Żonę wzywali dla jakiejś drobnej formalności i zaraz potem ją wypuszczali, ale aresztant o tym nie wiedział. Za to z pokoju obok słyszał wycie torturowanej kobiety, odtwarzane z płyty. Czytałem to i oburzałem się, i pańscy starsi koledzy też się oburzali. Było jasne: to jest tortura. A teraz nagle; „nie wiadomo, czym jest fałszywy mur”. Skąd ta taryfa ulgowa? Gdyby u nas w latach 80. torturowano ludzi fałszywym murem, to mielibyśmy Stowarzyszenie Ofiar Bestialstwa Fałszywego Muru, Bugajski nakręciłby o nich film „Zamurowani”, a starsi członkowie redakcji „Gazety” do dzisiaj śpiewaliby wieczorami: „Wyrwij murom huku strach”.
Po drugie, panie Bosacki, nie pojawia się żadne tragiczne pytanie o zasadność tortur. Tragiczne jest tylko to, że w pana głowie takie pytanie w ogóle się pojawia. Dla człowieka cywilizacji zachodniej (tak, tej, której podobno Amerykanie bronią) pytanie: „czy można, czy warto torturować, aby uzyskać ważne informacje?” - po prostu nie istnieje. Jest to jedna z najważniejszych cech nowoczesnej demokracji, państwa liberalnego, państwa prawa - tego idealnego Zachodu, do którego polska zbuntowana inteligencja wzdychała w latach 80.
A jeżeli takie pytanie jednak się pojawia, to znaczy, że cywilizacja zachodnia, Wujek Sam, Solidarność, etos i tak dalej - dały ciała. Nie uniosły ciężaru własnych ideałów. Takie ciężkie te ideały? Amerykańscy macherzy od światowej polityki odpowiadają: „Właśnie! Konwencja genewska, zakazująca tortur jest bezsensowna i przestarzała!”. A ja myślę, że ideały w porządku, tylko ich nosiciele trochę za słabi. Nie militarnie, tylko moralnie i intelektualnie. Mały Frodo - w tym przypadku nie taki mały, tylko gnojek - użył jednak Pierścienia i narobił niezłego syfu.
Teraz można się zastanowić, gdzie szukać wzmocnienia, żeby na nowo unieść ciężar tego ideału.
Jedni powiedzą: za daleko odeszliśmy od podstaw nowoczesnej cywilizacji zachodniej, od Oświecenia, od myśli Woltera, Rousseau, Franklina i Beccarii, od idei tolerancji, od bezkompromisowej walki z okrucieństwem i torturą. Wróćmy do tej myśli!
Inni powiedzą: a może już w tej myśli było ziarno naszej słabości? Może już samo przypisywanie tolerancji i łagodności wyłącznie naszej cywilizacji, wyłącznie Wolterowi i kilku innym zmarłym białym mężczyznom - daje nam chore poczucie wyższości? Może właśnie to chore poczucie wyższości pozwala nam pogardzać innymi, torturować ich, najeżdżać, kolonizować? Oświeceniowcy zachwycali się amerykańskimi „dobrymi dzikusami”, ale z drugiej strony potrafili nazywać ówczesnych Polaków „nieszczęsnymi Irokezami”, co na pewno wiąże się z pogardą dla obu nacji o podgolonych łbach. Może więc, zamiast wracać do Woltera, powinniśmy wykazać więcej pokory wobec innych kultur?
Uważam, że oba kierunki poszukiwań są potrzebne i powinny się uzupełniać. Tak, aby neooświeceniowcy pamiętali, że nie tylko biali ludzie praktykowali tolerancję - i aby multikulturaliści pamiętali, że żadna odrębność kulturowa nie usprawiedliwia na przykład tego, co Azjaci czy Aborygeni tradycyjnie robią kobietom.
Ale przede wszystkim myślę, że jeśli mamy odwoływać się do cywilizacji zachodniej, to głębiej. Ona ma głębszy, dawniejszy korzeń, bez którego nie byłoby pewnie ani Oświecenia, ani multikulturalizmu. Jest to idea, jest to wiara, która oczywiście przypisuje sobie słuszność - jak każda wiara - ale nakazuje miłość i pokorę wobec wszystkiego, co cudze i inne, wobec obcego, nawet wroga (II Mojż 22, 21; Mat 5, 43-48). Zabrania bawić się w osądzanie - każdy sędzia ma pamiętać, że tak będzie osądzony, jak sądził, więc niech się dobrze zastanowi, zanim coś osądzi (Mat 7, 1-6). Potępiać i karać może tylko Bóg (Rzym 12, 19). Jeżeli stoję oko w oko z czymś, co wymaga sprzeciwu, to nie potępiam, ani nie tchórzę, tylko asertywnie mówię to, co widzę i co myślę. Ale także to, co mówię, powierzam Bogu - pamiętam, że tylko on jest sprawiedliwy i naprawdę wie, co powiedzieć (Mat 10, 19-20). Mówię wtedy to, co Bóg daje mi powiedzieć, choćby mieli mnie za to dręczyć. Ale sam nie dręczę. Fizycznie też nie, oczywiście.
Ta wiara to chrześcijaństwo.
Nie średniowieczny zabobon inkwizytorów, nie kręte machinacje dzisiejszego Watykanu, nie wściekłość amerykańskich fundamentalistów.
Ale wiara Rogera Williamsa i innych amerykańskich baptystów, którzy w latach 30. XVII wieku założyli późniejszy stan Rhode Island i zagwarantowali wszystkim mieszkańcom tego terytorium całkowitą wolność sumienia oraz wyznania. Był to pierwszy taki azyl w świecie zachodnim (francuska i polska tolerancja były wtedy bardzo ograniczone).
Ale nauka Jezusa i Jego postawa - kiedy wolał pójść na krzyż, niż wzniecić powstanie. Kiedy uzdrowił ranionego człowieka, który Go wcześniej zaatakował (Łuk 22, 49-51).
Panie Bosacki! Jeśli czytając ten tekst, poczuł się pan przeze mnie dręczony, to przepraszam. Ale jakbym milczał, byłoby gorzej. Może nie tylko ze mną.
Tomasz Piątek
Tekst ukazał się nawitryniewww.krytykapolityczna.pl.
Inne tematy w dziale Polityka