Prasa donosi, że rząd planuje zastąpienie akcyzy na samochody nowym „podatkiem ekologicznym”, którego wysokość ma zależeć od poziomu emisji spalin i (w przypadku starszych aut) od pojemności silnika. Dobrze przemyślane instrumenty podatkowe rzeczywiście mogą odgrywać dużą rolę w walce ze zmianami klimatycznymi, przebudowie gospodarki zgodnie z zasadą trwałego (zrównoważonego) rozwoju i promowaniu sprawiedliwości ekologicznej. Czy podatek proponowany przez rząd Donalda Tuska jest jednak dobrze przemyślany?
Trwały rozwój
Czy proponowany przez rząd podatek od samochodów jest ekologiczny? Niekoniecznie, chociaż może robić takie wrażenie. Uzależnienie wysokości podatku od poziomu emisji spalin wydaje się być zgodne z zasadą „zanieczyszczający płaci”. Faktycznie jednak wymiana jednych modeli samochodów na inne, nawet mniej zanieczyszczające, sama w sobie nie jest jeszcze działaniem proekologicznym. Ma ona sens jedynie jako część szerszego pakietu ekologicznej polityki transportowej. Potrzebne są przede wszystkim inwestycje w transport zbiorowy (koleje oraz transport publiczny w mieście) oraz planowanie przestrzenne przyjazne dla pieszych i rowerzystek. Wiele miast na świecie wprowadza bezpłatny transport miejski (co jest opłacalne zarówno ekologicznie, jak i ekonomicznie). Kryzysu klimatycznego nie rozwiąże się w ten sposób, że wszyscy przesiądziemy się do nowych modeli samochodów. Nie trzeba wiele wyobraźni, żeby zrozumieć, że dziesięć „ekologicznych” aut może emitować więcej zanieczyszczeń niż jedno „nieekologiczne” (nie mówiąc już o ekologicznych kosztach ich produkcji i złomowania). Dlatego promowanie mniej zanieczyszczających samochodów ma sens dopiero jako ostatni element szerszego pakietu – rozwiązanie dla tych, którzy nie chcą lub z jakichś powodów nie mogą przesiąść się na rower lub tramwaj.
Tymczasem w Polsce w latach 90. zlikwidowano kilka tysięcy połączeń kolejowych, głównie lokalnych. Transport publiczny w miastach jest notorycznie niedoinwestowany. Pracownicy są faktycznie zmuszani do korzystania z samochodów, aby dostać się do pracy. Jeśli teraz zmusi się ich do kupowania nowszych samochodów, skorzysta na tym głównie przemysł motoryzacyjny, nie środowisko. Jest to więc raczej ilustracja zasady „zanieczyszczający zarabia”.
Sprawiedliwość ekologiczna
Czy podatek „ekologiczny” jest sprawiedliwy? Kolejne polskie rządy prowadzą szczególną politykę redystrybucji: zabrać biednym i dać bogatym. Najpierw SLD wprowadził liniowy podatek CIT. Potem PiS zlikwidowało podatek spadkowy i obniżyło składkę rentową. Następnie przyszła PO, która wprowadziła nową skalę podatkową, dając najlepiej zarabiającym szczodry prezent ze wspólnej kiesy. Teraz z kolei rząd chce sięgnąć do kieszeni najmniej zamożnych właścicieli aut. Nasz system podatkowy coraz bardziej oddala się od zasady społecznej solidarności.
Ale proponowany podatek „ekologiczny” kłóci się również z zasadą sprawiedliwości ekologicznej. Podatki ekologiczne nie mogą naruszać zdolności ludzi do zaspokajania podstawowych potrzeb życiowych, takich jak dojazd do pracy. Trzeba rozróżniać między elementarnymi potrzebami (których zaspokajanie należy wspierać) a konsumpcją luksusową (którą należy opodatkować). Dopóki nie stworzy się ludziom możliwości zaspokojenia ich potrzeb transportowych w inny sposób (np. otwierając nowe połączenia kolejowe czy inwestując w sprawny i dostępny transport miejski), nakładanie podatków na stare auta będzie po prostu niesprawiedliwe.
Podatki ekologiczne mają sens wtedy, kiedy są narzędziem (a nie namiastką) szerszej polityki ekologicznej. Proponowany przez rząd podatek miałby zupełnie inne znaczenie, gdyby wprowadzono go w kontekście ogólnie bardziej progresywnego systemu opodatkowania (PIT, CIT, podatek spadkowy) i gdyby towarzyszyły mu poważne inwestycje w trwały rozwój. W obecnej sytuacji nie tylko nie przyniesie obiecywanych korzyści ekologicznych, lecz dodatkowo pogłębi panujące w Polsce rozwarstwienie.
Adam Ostolski
Tekst ukazał się nawitryniewww.krytykapolityczna.pl.
Inne tematy w dziale Polityka