Myślę że dylemat istnienia zła, obok wszechmocnego i DOBREGO Boga, stanowi nierozwiązany problem dla większości wierzących - np chrześcijan. Sprawy dziejące się obecnie na Ziemi, stanowią dobrą ilustrację tego dylematu. Bo jeżeli depopulacja jest faktem, a przeprowadza się ją przy pomocy „szczepionki”, która już wkrótce wywoła zgony na masową skalę, to trudno sobie nawet wyobrazić skalę tego cierpienia, jakie przetoczy się przez ziemski glob. W związku z tym pojawia się pytanie: Do czego temu dobremu bogowi, potrzebne jest tak traumatyczne doświadczenie jego dzieci?
Ponieważ nie wierzę w istnienie istoty będącej uosobieniem zła, a zło traktuję jako brak miłości, nie muszę sobie zaprzątać głowy takimi pytaniami. Zapewne ci, którzy czytają tego posta będą ciekawi, jak doszło u mnie do wykształcenia takiej właśnie postawy. Mam dość nieufną naturę i zmianę rozumienia spraw podstawowych, przeprowadzam wtedy, kiedy doświadczenia mówią mi, że dotychczasowy model pojęciowy, zdecydowanie im zaprzecza. Tak było ze zrozumieniem dobra i zła.
Jakieś kilkanaście lat temu znalazłem się na rozdrożu mojej duchowej ścieżki i szukałem dla siebie jasnego potwierdzenia kierunku dalszej drogi. Zainteresowałem się wtedy technikami oddechowymi, służącymi do przepracowania wewnętrznych traum. Byłem na kilku sesjach rebirthingu, póżniej próbowałem integracji oddechem. To właśnie w czasie tych sesji, miałem doświadczenia, które zmieniły moje rozumienie pojęć dobra i zła. Na pierwszy ogień poszło dobro. W czasie pewnej sesji rebirthingu, nagle moja świadomość znalazła się w środku białej chmury. Nie byłem tam sam, choć poza bielą nie widziałem niczego innego. Za to bardzo silnie czułem, że otacza mnie zewsząd czysta akceptacja. Akceptacja, która nie bacząc na to, jaki byłem wtedy pokręcony i pełen drapieżności, zwyczajnie akceptowała mnie takiego, jakim byłem. Nie muszę chyba opisywać, jak wspaniałe było to uczucie.
Póżniej przerabiałem zło. Sesja integracji oddechem. Znowu moja świadomość znalazła się w dziwnym miejscu. Czułem, że jestem zawieszony w środku niezmiernej, czarnej pustki. Poczucie osamotnienia było tak dojmujące, że skręcało mnie z przerażenia. Inne osoby, które uczestniczyły w tej sesji wspominali póżniej, że ryczałem jak zarzynane cielę. Na szczęście stan ten nie trwał dłużej niż kilkanaście minut, bo chyba bym zwariował.
Dopiero kilka dni temu uświadomiłem sobie, że te dwa doświadczenia stanowią ilustrację dwóch skrajności - dobra, jako pełni miłości (akceptacji) i zła, jako jej totalnym braku. Nawet kolorystyka tych doświadczeń doskonale wpisuje się w symbol yin-yang, obrazujący przenikanie się przeciwieństw.
Kiedy jakiś czas po tych doświadczeniach, znalazłem tak chętnie cytowany przeze mnie cytat z Ewangelii Magdaleny, w którym Jezus twierdzi że nie ma grzechu, ponownie zainteresowałem się jego osobą. Teraz wiem, że Jego przesłanie, co prawda schowane jest głęboko, ale kto szuka, ten znajdzie, a ta perła jest warta poszukiwań.
Wracając do czasów współczesnych, nawet uwzględniając wnioski z moich doświadczeń duchowych, w dalszym ciągu trudno jest wytłumaczyć sobie jak to możliwe, aby człowiek człowiekowi był w stanie wyrządzić tyle cierpienia. Myślę, że ktoś, kto w swoim wnętrzu taką czarną pustkę i nieskończoną samotność, jest zaślepiony swoim własnym bólem i nie czuje wcale cierpienia innych. Na pierwszy plan wychodzą wtedy środki wywołujące podniecenie, skutecznie zagłuszające własne cierpienie. To dlatego, w kolejności wielkości wymaganej dawki zagłuszacza, mamy: wzruszenia akcją dziejącą się na ekranie, wzruszenia z ilości zgromadzonych dóbr, wzruszenia z władzy nad innymi, jaką ktoś posiada i na koniec wzruszenie cierpieniem innych, które ten ktoś zadaje.
A jednak, w samym środku tej osoby, w tym jądrze ciemności, znajduje się przerażona własnym osamotnieniem istota.
Czy okazanie temu komuś dobrego, pełnego miłości gestu, uleczy ból? Czuję, że to jest jedyna droga do uleczenia całego Świata.
Inne tematy w dziale Społeczeństwo