Nie chcę być źle zrozumiany. Nie nazywam, ani nie zachęcam do nazywania kogokolwiek „robactwem”. Wszak (nie mylić z wszą) „robactwo” bywa też bardzo pożyteczne. I pożywne – o czym wie nie tylko ptactwo, łase na robactwo. Nie trzeba być dzięciołem, żeby to rozumieć. To jedynie hiperbola... pardon, parabola... zaraz, dobra... to jedno i drugie jednocześnie. W każdym razie to taki zabieg, pozwalający lepiej zrozumieć pewne rzeczy. Ale zanim przejdę do sedna, mała dygresja – w pewnym sensie bułgarska.
Pewna Bułgarka oraz jej partnerka - Brytyjka (urodzona w Gibraltarze) twierdzą, że są „matkami” dziewczynki, urodzonej w Hiszpanii w roku 2019 (wiemy już, że „w parach jednopłciowych – szczególnie w lesie, w leszczynach – rodzi się więcej dzieci niż w innych parach i oparach). Dziecko nie może uzyskać hiszpańskiego obywatelstwa, bo żadna z kobiet nie jest obywatelką Hiszpanii. Brytyjskiego obywatelstwa też dziecku odmówiono, bo mimo że jedna z „matek” (wybaczcie), ta urodzona w Gibraltarze, jest obywatelką brytyjską, to zgodnie z brytyjskim prawem nie można obywatelstwa „przenieść na córkę”. Panie nie pogodziły się z tymi decyzjami i próbowały znaleźć jakieś słabe ogniwo w tej patowej sytuacji. Wybór padł na Bułgarię. I tu znowu rozczarowanie. Władze bułgarskie odrzuciły wniosek o przyznanie obywatelstwa, bo... dziecko nie może mieć dwóch matek, a więc wydanie aktu urodzenia jest niemożliwe.
Obecnie dziecko nie posiada dokumentów osobistych, a więc nie może opuścić Hiszpanii, kraju pobytu „rodziny”. Brak dokumentów stanowi ograniczenie dostępu do edukacji, opieki zdrowotnej i ubezpieczeń społecznych w Hiszpanii. W sukurs zrozpaczonym „matkom” przychodzi TSUE (ostatnio nasz ulubiony temacik). 14 grudnia Trybunał ten stwierdził, że „jeśli jedno państwo członkowskie UE uznaje związek rodzicielski między dzieckiem a jego rodzicami, to wszystkie państwa członkowskie powinny taki związek uznać, aby zapewnić dziecku prawo do swobodnego przemieszczania się”. Wiąże się to z odmową wydania aktu urodzenia w Bułgarii na wniosek wspomnianej pary kobiet. Zatem nic dziwnego, ze Trybunał UE nakazuje Bułgarii wydanie dziecku paszportu, w którym będą wpisani rodzice tej samej płci[2].
To mi przypomina pat z aborcją. Niektóre kobiety domagają się „prawa do decyzji” – mówią, że chodzi o decydowanie o własnym ciele. Zapominają, że takie prawo miały nieco wcześniej, ale z niego zrezygnowały, godząc się na stosunek z partnerem. Tu jest podobnie. Panie krzyczą, że „ich” dziecko jest pozbawione obywatelstwa i praw, ale kto jest temu winien? Biologiczna matka dziecka. To ona jest sprawcą... pardon, „sprawczynią”... lub „sprawczynicą” tych cierpień i międzynarodowych perturbacji. Gdyby ta pani podała nazwisko Hiszpana, który jest OJCEM dziewczynki, już dawno byłoby po sprawie. Ale z wiadomych i tej pani, i nam wszystkim, względów wybrała inny wariant. Teraz ponosi konsekwencje swojego wyboru. Ale oskarża wszystkich wokoło, a szczególnie Bułgarię (najsłabsze ogniwo, bo z Hiszpanią czy Wielką Brytanią pewnie by łatwo nie poszło), która ma zmieniać swoje prawo, tworząc kolejny precedens, bo tym paniom i tym w TSUE tak się podoba? I co będzie dalej? Kolejne zmiany na drodze „postępu”?
Zostawmy już Bułgarie i wróćmy do tytułowego „robactwa”. Może za kilka lat tego typu porównania będą zakazane, jak dziś już prawie zakazane jest nazywanie „sałatki żydowskiej” sałatką żydowską, a Murzyna Murzynem. Ale... alle... alee... skoro jeszcze można, to korzystam z tego przywileju... tej okazji. Tak będzie łatwiej i szybciej.
Otóż... miałem sen. Dziwny sen. Przyszła do mnie delegacja karaluchów. Tak, tak, karaluchów. Sam byłem zdziwiony. Nie wiem, czy to para „para”, czy też dwóch osobników tej samej płci. To raczej bez znaczenia. Były tak wielkie, że nie miałem czasu skoncentrować się na detalach. Patrzyłem tylko na te wąsiska i już miałem wszystkiego dosyć. Wystraszyłem się jeszcze bardziej, kiedy jeden (lub jedna) odezwał się ludzkim głosem: „proponujemy rozejm”. Co proszę?
„Proponujemy rozejm. Dość już tępienia naszych. My robactwo, też jesteśmy stworzeni, aby żyć. Zaprzestań zwalczania nas, a znikniemy ci z oczu”. Co za ugodowa propozycja. Zaraz, zaraz, no... w sumie... czemu nie? „A więc umowa stoi?” – ten drugi wyciągnął przed siebie przednie odnóże... jakby chciał przybić piątkę. Oczywiście, słowo harcerza! Wypaliłem. Zaczęły rechotać uszczęśliwione, a ja... obudziłem się zlany potem. Potem zrozumiałem, że okno się zatrzasnęło i duchota była w pokoju. Prawie nie było czym oddychać. W nocy burza z piorunami i wiało jak cholera. Pewnie okno się zatrzasnęło.
Pomyślałem, że to była przyczyna tak dziwacznych snów. Jednak po kilku dniach ze zdziwieniem zauważyłem, że insekty, z którymi walczyłem – szczególnie w kuchni – znikły. Wieczorem, kiedy zapalałem światło, nie widać było ani jednego. A wcześniej rozbiegały się, szukając schronienia pod szafkami, za zlewem czy kuchenką. Dobra nasza – pomyślałem. Pewnie spółdzielnia znowu przeprowadziła dezynsekcję. Wreszcie trochę spokoju.
Po kilku tygodniach tej sielanki, podczas sprzątania, usłyszałem dziwny szum... tak jakby szelest, czy świszczenie za zlewem. Zajrzałem tam zaciekawiony i... oniemiałem. Zobaczyłem całe stado karaluchów. Były wpatrzone w jednego, który siedział na rurze, nieco powyżej. Wiec sobie zrobiły – pomyślałem i po cichu się wycofałem. Trzeba będzie kupić jednak coś na te obrzydliwe karaluszyska, postanowiłem.
W nocy znowu miałem sen. Nie mniej dziwny niż poprzedni. Przyszła do mnie ta sama para karaluchów. Chyba ta sam. Nie wiem, bo tak groźnie się we mnie wpatrywały, że ciarki chodziły mi po plecach. „Co to ma znaczyć?” – zapytał ten z lewej. Jak to? O co chodzi? „Mieliśmy umowę, prawda?”. No... tak, oczywiście. „Nadal ją mamy?” – jakby warknął ten drugi. Jasne, naturalnie. „Tylko bez żadnych numerów. Rozumiemy się?”. No... na moim słowie można polegać... „Jak na Zawiszy” – dokończył ten z prawej, a mnie oblał zimny pot. I w takim stanie się obudziłem. Zlany potem. Ale okno było tym razem otwarte. No cóż... przez to globalne ocieplenie pogoda zwariowała.
Właściwie nie zastanawiałem się nad tymi snami, ale tydzień później, wieczorem, kiedy zapaliłem światło w kuchni, zauważyłem kilka karaluchów, które znikają w przewodzie wentylacyjnym. Zaintrygowany, bo od przeszło dwóch miesięcy nie widziałem żadnego robala w kuchni, podsunąłem stołek pod ścianę i zerknąłem przez kratkę wentylacyjną. To, co tam zobaczyłem napełniło mnie przerażeniem. Dziesiątki, a może nawet setki, karaluchów stłoczone, jeden na drugim, i... ten jeden powyżej, szeleszczący coś... i co chwila szelest potęgował się, przebiegając jakby wokoło, niczym brazylijska fala – to był odzew tłumu słuchaczy. Przerażony prysnąłem czym prędzej i już miałem wyjść, by kupić odpowiednie środki, ale... zadzwonił znajomy. Miał problem z samochodem. Długo gadaliśmy, potem był dobry film w telewizji, więc odłożyłem plany rozprawienia się z robalami na dzień następny.
Tej nocy znowu miałem sen. Tych dwóch przyszło do mnie z petycją. „To jak będzie?” – naciskał ten z lewej. Ale, jak to? Mam zrezygnować z kuchni i udostępnić korytarz na balkon? „Dokładnie” – przytaknął ten z prawej. Ależ, to moje mieszkanie. „My też tu mieszkamy. Jest nas mnóstwo i potrzebujemy przestrzeni życiowej”. Ale... „Nie ma żadnego ale. Musimy gdzieś żyć. Przecież nie będziemy się gnieździć za zlewem, w przewodach kanalizacyjnych i wentylacyjnych. To nieludzkie. To dyskryminacja. Należą nam się jakieś prawa”. Jak to, prawa? „Tak to. Każdy jest równy wobec prawa. Rodzą się dzieci, ścisk, zaduch, pozyskiwanie żywności utrudnione. Mamy prawo żądać równego traktowania. W końcu wszyscy jesteśmy humanistami”.
Ocknąłem się. W uszach słyszałem jeszcze: „wszyscy jesteśmy humanistami”. Wzdrygnąłem się. Gdy już oprzytomniałem, zacząłem rozglądać się wokoło. W zmroku widać było tylko kontury mebli. Wydało mi się, że z kuchni dobiega cichy szum czy może raczej szelest...
*****
[1] „Jeśli pozwolisz, by robactwo się rozmnożyło, rodzą się prawa robactwa. I rodzą się piewcy, którzy będą je wysławiać”. (Antoine de Saint-Exupéry)
[2] EU’s top court orders Bulgaria to issue passport to child with same-sex parents
Jestem Polakiem. Jestem chrześcijaninem. Czy tak samo, czy bardziej? Jestem osobą myślącą. To ja, Krispin z Lamanczy. PS. Nie wierzę w przypadki.
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Polityka