W minioną sobotę zakończył się 46. Festiwal Polskich Filmów Fabularnych w Gdyni. Platynowe Lwy – nagrodę za całokształt twórczości – otrzymała podczas uroczystej gali Agnieszka Holland (jeszcze nie Agnieszka the Netherlands, ale może już wkrótce). Nagrodzona jak zwykle nie powstrzymała się od uwag na tematy polityczne. „Nasza” Prezydentka Europejskiej Akademii Filmowej to osoba wybitna, więc jej słowa mają swoją wagę. Niektórym się wydaje, że zasługują na uwagę.
Jakiego blasku użyczyła laureatka „Platynowym Lwom”, mówiąc: „żadne demokratyczne państwo nie może pozwolić na to, żeby niewinni ludzie, bezbronni ludzie, umierali na jego granicach” i porównując żołnierzy polskiej straży granicznej do „strażników muru berlińskiego z byłego NRD”? Znamy takie lwy. One głośno ryczą i straszą na potęgę...
Bądźcie trzeźwi! Czuwajcie! Przeciwnik wasz, diabeł, jak lew ryczący krąży szukając kogo pożreć. (1 List Piotra 5:8)
Kiedyś w rolę takiego lwa (idę o zakład, że wszyscy pamiętają, kto był reżyserem tego „przedstawienia”) wcielał się ojciec laureatki – przedwojenny i powojenny komunista, Henryk Holland. Nawet w Wikipedii – skrzętnie tuszującej niektóre życiorysy – znajdziemy informację o tym, że: „w marcu 1950 znalazł się w gronie ośmiu studentów, członków PZPR, którzy wystąpili z listem otwartym atakującym prof. Władysława Tatarkiewicza, protestując przeciwko dopuszczaniu na prowadzonym przez niego seminarium do czysto politycznych wystąpień o charakterze wyraźnie wrogim budującej socjalizm Polsce. List przyczynił się do odsunięcia Tatarkiewicza od prowadzenia zajęć na uczelni”. W gronie tych ośmiu studentów znalazł się nie tylko ojczulek nagrodzonej reżyserki, była tam również jej mamusia. Podobny atak przypuścił pan Henio na rektora Uniwersytetu im Jana Kazimierza we Lwowie prof. Kazimierza Twardowskiego, którego filozofię nazwał „skrajnie obskurancką, fideistyczną, klechowską”.
„Było zupełnie logiczne, że tacy ludzie jak mój ojciec wstępowali do komunistycznej partii, bo komunizm ze swoimi hasłami równości, równych szans dla wszystkich bez względu na wyznanie czy pochodzenie wydawał im się szansą na lepszą ludzkość”. (Agnieszka Holland)
To było „przepraszam” w wydaniu reżyserki. Może dlatego teraz pani Agnieszka dała się uwieść podobnym hasłom „równości, równych szans dla wszystkich bez względu na wyznanie czy pochodzenie” i „szansy na lepszą ludzkość”. Niech żyje LGTBe i powietrze bez CO2! Idąc za wzorem rodziców, zaatakowała „okoliczną ludność” (mieszkańców terenów przy granicy z Białorusią), nie godząc się, aby ta „okoliczna ludność grała rolę donosicieli i żeby zanim podadzą chleb głodnym, dzwonili na policję”. To jest ten kunszt reżyserski – człowiek... pardon... ona, człowieka odważna i ważna, widzi oczyma wyobraźni. A co w następnej scenie? „Absurdalny stan wyjątkowy, na który się godzimy, wydaje się być wprowadzony po to, żeby nie było śladów (...) mam nadzieję, że człowieczeństwo będzie dla nas czymś najważniejszym”. Ale czyje człowieczeństwo, Obywatelko Holland? Andrzeja Chyry?
Polacy! Oto mój środkowy palec! (Instagram/Andrzej Chyra)
Warto w tym miejscu przypomnieć, co działo się dwa lata temu podczas uroczystej gali zamknięcia 44. Festiwalu Polskich Filmów Fabularnych w Gdyni, gdy tegoroczna platynowa laureatka odbierała „Złote Lwy” za reżyserię. „Przypadkowo” oglądałem całą tę galę. „Zaskakujące Lwy dla Holland, mocno polityczna gala” - pisał dziennikarz „Gazety Wyborczej” Paweł T. Felis. Trudno było nie odnieść takiego wrażenia słuchając wypowiedzi niektórych nagrodzonych.
Od dłuższego czasu mam wrażenie, że polscy aktorzy mają ogromne aspiracje do bycia wieszczami lub co najmniej wielkimi intelektualistami. Z małymi wyjątkami wychodzi im to bardzo miernie. Miernie, ale wiernie tej samej idei. Potwierdzeniem tego był filmowy spot „Nie protestowałem”, firmowany twarzą Andrzeja Seweryna, oraz seria filmików z cyklu „Nie świruj”, w której produkcję dało się wciągnąć wielu aktorów.
Martin Niemöller, po którego tekst z roku 1942 (napisany w obozie w Dachau) sięgnął Andrzej Seweryn był niemieckim pastorem luterańskim i teologiem, który wcześniej entuzjastycznie popierał Adolfa Hitlera. „My, pastorzy ewangeliccy, zapewniamy o naszej całkowitej wierności” – pisał do swojego fuhrera w 1933 roku. Zmieniał stopniowo poglądy, ale długo jeszcze podzielał nazistowski antysemityzm w kwestii Żydów, którzy nie przyjęli chrztu. Pastor Niemöller zrozumiał w końcu swój błąd. Działalność antynazistowska doprowadziła go w końcu do uwięzienia i obozu koncentracyjnego. Ktoś napisał, że „przyłożył rękę do wyhodowania węża, który go w końcu ukąsił”. Przeżył to ukąszenie.
Nie chciałbym za kilka, czy kilkanaście lat usłyszeć innego aktora, czytającego tekst pana Seweryna z okresu post-wiernopoddańczego, po przejściu metamorfozy negującej „My, aktorzy polscy, zapewniamy o naszej całkowitej wierności ideologii LGTBe”. Może wtedy – niczym pastor Niemöller, który od słów z roku 1933 dobrnął do jasności w kwestii rzeczywistości – pan Andrzej napisze: „Kiedy wprowadzano w Polsce ideologię LGTBe, NIE PROTESTOWAŁEM”, rozumiejąc już skąd nadchodzi zagrożenie. Nie zrozumie tego raczej na pewno klan Stuhrów, o których pisałem w tekście: Pochwała Stuhrniętych.
W pamiętnym cyklu „Nie świruj” wzięło udział wielu szacownych artystów, uznanych w kraju i na świecie, w tym były wieloletni prezes Związku Artystów Scen Polskich (ZASP). Nie wymieniam nazwiska, co w swoim ataku na krytyka filmowego uczynił jeden z nagrodzonych aktorów. To zatrważające, jak bezkrytyczni i bezrefleksyjni okazują się na pozór inteligentni i obyci ludzie kultury. Szczerze wątpię, żeby dziś byli z siebie dumni. Choć i to jest możliwe – co pokazuje zachowanie na tegorocznej gdyńskiej gali pani Holland i publiczności, złożonej z jej koleżanek i kolegów.
Wracając do gali 44. FPFF i wypowiedzianych tam słów, wszystko wskazuje na to, że część aktorów walczyła o role w kolejnych produkcjach Agnieszki Holland. Reżyserka, odbierając „Złote Lwy” za film „Obywatel Jones”, nie omieszkała zamanifestować swoich poglądów – co nikogo rzecz jasna nie zdziwiło. Chciałbym zatrzymać się chwilę nad tym, co powiedziała.
„Na tym festiwalu uświadomiłam sobie, że my, filmowcy polscy, stanowimy wspólnotę...” – zaczęła Agnieszka Holland. Choć wiadomo, że filmowcy stanowią wspólnotę – jak przedstawiciele każdej innej branży – nie o taką wspólnotę tu szło. „...że my, twórcy filmowi, nie jesteśmy samotni [to w odniesieniu do osamotnienia głównego bohatera filmu „Obywatel Jones” – przyp. K.], że łączą nas wielkie wartości i łączy nas solidarność (...) Polskie władze są na wojnie z kulturą...”. Że co?
To duża część środowiska filmowców polskich jest na wojnie z władzami. A wspólnota, o której pani Holland mówiła, to wspólny front w walce ideologicznej – i w tym kontekście jej słowa zabrzmiały jak typowe przemówienie z masówek w zakładach pracy za czasów PRL, zwoływanych przez działaczy partyjnych w celu wykrzyczenia robotnikom tez, które miały być niby ich tezami. Wprawdzie oklaski wskazywały, że w tym wypadku większość podziela poglądy laureatki „Złotych Lwów”, ale jak czuli się pozostali? Gdzie tolerancja do innych przekonań? Czy solidarność twórców tej samej muzy, wyklucza już poszanowanie dla innych poglądów, wartości? Gdzie się podziała kultura dyskursu, której przecież winniśmy uczyć się od ludzi kulturalnych, od ludzi kultury?
Pani Holland odniosła się też do perturbacji z filmem Jacka Bromskiego „Solid Gold”. Według niej niedopuszczalne było wycofanie się TVP z podpisanej umowy. Dlatego ona popiera walkę z cenzurą. Ale czyją? Prawda wyglądała bowiem tak: Jacek Bromski przyniósł do TVP scenariusz, TVP została koproducentem, wykładając pieniądze na film. Gotowy film został pokazany na kolaudacji i nie zyskał podpisu akceptującego TVP (co oznacza, że film nie został zaaprobowany). TVP wyjaśniła, że to reżyser ocenzurował film, pozbawiając go pewnych scen, co krytyk Janusz Wróblewski ocenił jako dobrą decyzję Bromskiego i „odpolitycznienie jego obrazu”. Gdzie więc jest cenzor?
Cała przemowa Agnieszki Holland, na pozór ubrana w szaty zacności, była faktycznie mową nienawiści, braku szacunku, mową podziału i wykluczenia. Nie chciałbym siedzieć tam, gdzie padły te słowa. Nie chciałbym być uczestnikiem tej gali. Może przyjdzie czas otrzeźwienia, jak po publikacji filmików „Nie świruj”, jednak tych mało szlachetnych słów nie cofnie już nikt i nic. Nawet dziennikarz „Gazety Wyborczej” dostrzegł tę ciężką atmosferę pisząc: „Gdynia musi się zmienić, bo drugiego tak dziwnego i smutnego festiwalu nikt przecież nie chce”. Czy się zmieniła?
Dwa lata później, w minioną sobotę, wręczając „Platynowe Lwy” za całokształt, Krzysztof Zanussi zażartował: „przyszłość jest przed tobą”. Ta przyszłość w wydaniu Holland to coś, co znamy już z ulic Holandii (zgnilizna moralna, tęczowa „tolerancja” i terror policji) oraz niektórych stanach USA (towarzystwa „przyjaźni” czarnej młodzieży socjalistycznej i ogniska, płonące w centrach miast zeszłego lata). Ja dziękuję. Niech lwy – Złote i Platynowe – świrują sobie same.
Jestem Polakiem. Jestem chrześcijaninem. Czy tak samo, czy bardziej? Jestem osobą myślącą. To ja, Krispin z Lamanczy. PS. Nie wierzę w przypadki.
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Polityka