Kremenaros Kremenaros
92
BLOG

Przykład Trollingu - dla uśmiechu

Kremenaros Kremenaros Rozmaitości Obserwuj notkę 0

WYWIAD Z „RESORTOWYM” PRZEDSIĘBIORCĄ


Miejsce: taras małej willi w górach, ciepłe popołudnie 1 lipca 2020 r. Dziennikarz oznaczony jako D, przedsiębiorca Robert Kraszewski jako P. Po wstępnym przywitaniu:
D: Panie Robercie, proszę powiedzieć coś o Pana pochodzeniu, rodzinie.
P: Mama Emilia pochodziła z rodziny nauczycielskiej ze Stanisławowa, urodziła się w 1925 r. Zawsze pracowała w szkole podstawowej jako nauczycielka matematyki, oczywiście zajmowała się domem. Poza tym, co zwykle dzieci zawdzięczają matkom, zawdzięczam jej moje zamiłowanie do matematyki, to, że w efekcie mam wykształcenie inżynieryjne.
Ojciec Tomasz pochodził z lewicowej rodziny drobnego urzędnika z Tarnowa, urodził się w 1920 r. W 1935 roku wstąpił do PPS. W 1939 r. ukończył dobre liceum w Tarnowie, w czerwcu 1944 r. ukończył studia socjologiczne na UJ, na tajnym nauczaniu rzecz jasna. W lutym 1945 po wyzwoleniu Krakowa ojciec wstąpił do Urzędu Bezpieczeństwa, po paromiesięcznym szkoleniu zajął się prowadzeniem śledztw. W lipcu 1945 ojciec został przerzucony do nazwijmy to tak poniemieckiego miasta na południu Polski, obecnie byłego wojewódzkiego. Tam latem poznał moją mamę, rodzice wzięli ślub jesienią 1945.
D: czy rodzicom w nowym miejscu było trudno? Czy ojciec dopuszczał się przestępstw jako funkcjonariusz UB?
P: materialnie było łatwo. Przecież ojciec jako oficer UB miał przywileje. Rodzice dostali przydział na 130 metrowe mieszkanie z lat 30. w centrum miasta: salon, sypialnia, trzy pokoje dla dzieci, kuchnia i jadalnia w jednym, dwie łazienki, garderoba, spiżarnia, obszerny hall… W 1977 r. ojciec wykupił to mieszkanie. Na początku lat 50. ojciec kupił pod miastem małą willę w stylu alpejskim, z widokiem na góry, w której teraz rozmawiamy… A czy ojciec był przestępcą? Panie redaktorze, to było poniemieckie miasto… Tu nie było AKowców, NSZowców, czy też polskiej burżuazji. Tu funkcjonariuszom pracowało się łatwo w porównaniu z terenami polskimi. Ojciec był po studiach… Jeżeli trafił się głupi chłopak, który rozrzucał ulotki antykomunistyczne, to ojciec kazał szeregowym wlać mu w dupę, a potem odbywał rozmowę wychowawczą i kazał nie grzeszyć więcej. Szczeniak nie mógł usiąść na tyłku przez tydzień, ale to tyle. Łapało się przestępców gospodarczych i przekazywało prokuraturze, ale jeśli ktoś kradł materiały z państwowej firmy, to chyba dobrze? Tak, miał na koncie parę wyroków śmierci, ale to dotyczyło oficerów LWP, którzy dopuścili się zdrady na rzecz USA, a ojciec to wykrył… W każdym razie, weryfikację do SB w 1956 r. ojciec przeszedł bez problemu, a w 1960 r. został szefem komórki SB w powiatowym wydziale MSW. W 1970 r. dostał awans na pułkownika SB, a w 1975 r. został szefem wojewódzkiej SB.


D: to proszę powiedzieć o swoim życiu w PRL, zanim został Pan przedsiębiorcą.
P: w 1968 r. kończę klasę mat-fiz w liceum i dostaję się na studia inżynierskie na Politechnice Warszawskiej. Tam poznaję żonę Elżbietę pochodzącą z Poznania. Oboje specjalizujemy się w kwestiach elektrotechnicznych. Jako ciekawostkę powiem Panu, że żona wywodzi się z rodziny endeckiej, ale tu nigdy nie było problemu. Nasi rodzice szanowali się wzajemnie, a nas młodych szczerze powiem łączyły walory męskie i kobiece. W kwietniu 1971 r. wstępujemy z żoną do PZPR. Odkrywamy w sobie pasję do gór: Tatry, Alpy, Kaukaz. Po studiach, w 1974 r. wróciliśmy do mojego rodzinnego miasta na południu Polski. Ojciec załatwił nam spółdzielcze mieszkanie o powierzchni 64 metrów kwadratowych, trzy pokoje, kuchnia, łazienka i WC. Powiedzmy, że osiedle było wtedy elitarne, ponad gomułkowski standard. Podjęliśmy pracę zawodową w fabryce przemysłu elektromaszynowego, w ośrodku badawczo-rozwojowym. W styczniu 1975 r. przyszło na świat nasze pierwsze dziecko, syn Edward. To były czasy otwarcia się na zachód. Okazało się, że jest możliwe skorzystanie z amerykańskiego programu wymiany dla młodych specjalistów zza żelaznej kurtyny. Z poparciem dyrekcji fabryki w końcu czerwca 1976 r. ja i żona wyjechaliśmy na dwa lata do Pittsburgha w Pensylwanii, gdzie podjęliśmy pracę w zakładach General Electric na stanowiskach inżynierskich. Żona korzystała ze żłobka zlokalizowanego przy zakładzie pracy, mogliśmy też liczyć na pomoc czarnej służącej Ashley, przemiłej kobiety. Do Polski wróciliśmy w lipcu 1978 r., a w październiku roku przyszła na świat córka Teresa. Jako członkowie PZPR nie musieliśmy na granicy deklarować przewożonej kwoty. Za zarobione w USA dolary postawiłem dom w wypoczynkowej dzielnicy miasta. Łącznie z zewnętrzną klatką schodową 500 metrów kwadratowych, mocno ponad dopuszczalne normatywy… ale ojciec był jak już wspominałem szefem SB w województwie, więc Pan rozumie… Wprowadziliśmy się tam w sierpniu 1980 roku. Ja w styczniu 1980 r. zostałem mianowany szefem ośrodka badawczo-rozwojowego w fabryce.
D: właśnie, 1980 rok, powstaje Solidarność, jak to się odbiło na Pana życiu?
P: zaraz powiem, ale zacznę od wyboru Jana Pawła II na papieża w październiku 1978 r. Odwiedziłem wtedy ojca i matkę w ich mieszkaniu. Ojciec powiedział, że to doskonały ruch CIA, że takie coś maksymalnie podnieci polaczków, że zaczną się problemy. A ponieważ był doskonałym socjologiem i miał pojęcie o Polakach, jego przewidywania się sprawdziły. Solidarność… mieliśmy z tymi ludźmi problem w fabryce. Wie Pan, kto był typowym członkiem Solidarności? Z głębokiej wsi, często tylko po kursach zawodowych, powoli rozpoczynający program picie i nieobecności w pracy „na odpoczynek”, trójka, czwórka dzieci, „wierzący” i mający to za całą kulturę, przekonany, że z tego tytułu, że żyje w państwie socjalistycznym należy mu się mieszkanie z 4-5 sypialniami, dobre zachodnie auto. W 1981 r. potrafili mówić w twarz: załatwimy Was komunistów. Ja dla zasady zgłaszałem takie zachowania dyrekcji, bo byłem pryncypialny. Elżbieta źle to znosiła, a w czerwcu 1981 r. przyszło na świat nasze trzecie dziecko, syn Piotr... Trzynastego grudnia 1981 r. odetchnęliśmy. Jeżeli chodzi o ojca, to Solidarność jako szefa SB w województwie go już nie dotknęła, bo w kwietniu 1980 r. po ukończeniu 60 roku życia przeszedł w stan spoczynku. Co nie znaczy, że przestał pracować, bo od razu objął funkcję dyrektora w wojewódzkim oddziale Banku Gospodarstwa Krajowego. Z dniem 1 stycznia 1982 r. objąłem stanowisko I zastępcy dyrektora fabryki ds. technicznych, ale oczywiście decydowałem też o sprawach kadrowych. Miałem twardą rękę, nie tolerowałem solidaruchów, bumelantów. Na tym stanowisku przepracowałem 5 lat. W 1987 na rok wyjechałem na kontrakt dolarowy do Iraku, pracowałem jako inżynier w fabryce zbrojeniowej. Kiedy wróciłem w styczniu 1988 roku do Polski zauważalny był postępujący rozkład polityczny… Ojciec powiedział mi, że PRL jest nie do uratowania, i że on radzi mi pójść w działalność gospodarczą.


D: i tak przechodzimy do części biznesowej Pana biografii…
P: tak. W maju 1988 r. zakładam za irackie dolary spółkę zajmującą się produkcją części elektromechanicznych. Wie Pan, maszyny fabryki państwowej, pracownicy tej fabryki, za jakieś grosze odstępnego dla zakładu… Złotówkowo jest to opłacalna działalność. Przy tym ja rozumiem, że fabryka pracująca na technologiach szwedzkich z lat 30. XX wieku jest przestarzała, a produkty reprezentują poziom lat 50 XX wieku, że kiedy upadnie PRL to upadnie też fabryka. Wybory kontraktowe mają miejsce 4 czerwca 1989 r. Ma miejsce taki dziwny okres rozprężenia, dwuwładzy przez trzy miesiące do wyboru rządu Mazowieckiego. To jest ten czas! Kolega ojca, dyrektor oddziału BGK w sąsiednim województwie udziela mi 10 lipca 1989 r. pożyczki na działalność gospodarczą w wysokości 1.000.000 dolarów amerykańskich do zwrotu w ilości polskich złotych wg oficjalnego przelicznika z daty udzielenia pożyczki + 10 %, po trzech latach. W efekcie w październiku 1990 r. za ułamek wartości kupuję całą fabrykę – chodzi mi oczywiście o grunty i ośrodek badawczo-rozwojowy, jedyny wartościowy dział w tej fabryce. Poza tym kupuję jeszcze cztery kluczowe jeśli chodzi o grunty w mieście zakłady przemysłowe. Dziś są tam bardzo duża galeria handlowa, osiedla mieszkaniowe. Żona zostaje szefem ośrodka badawczo-rozwojowego ze starego zakładu, to mój prezent dla niej. No i mała satysfakcja – osobiście zwalniam najbardziej agresywnych solidaruchów z fabryki. Tłumaczę im, że mamy rządy wolnego rynku i rządzą właściciele kapitału a nie nawet najbardziej zasłużeni robotnicy. Gdyby Pan widział te miny wtedy… Fabryka jest i tak zamknięta w 1994 roku – cóż nie wygra konkurencji z Japonią, z Chinami. A ja, jeżeli mogę to tak określić, zostaję nieformalnym władcą tego miasta. Buduję pierwsze galerie handlowe, wg dzisiejszych standardów maleństwa. Dobrze żyję z biskupem, na temat którego ojciec przekazał mi grube dossier, w tym o dzieciach Pana biskupa z czasów jego pierwszej parafii, mam swoją gazetę codzienną Nasze Miasto, lokalne radio należy do mnie… Mam dobre kontakty w tutejszym Sądzie Okręgowym. W 1996 roku wykonuję kolejny dobry ruch, kupuję Państwową Fabrykę Mieszkań w upadłości i wchodzę również w deweloperkę. Tworzę banki ziemi w mieście i w całym województwie, po 2000 r. także w południowej Polsce. Po wejściu Polski do Unii Europejskiej dział deweloperski w mojej działalności gospodarczej staje się dominujący…


D: wspaniała historia, a co mógłby Pan powiedzieć o swoim prywatnym życiu?
P: z dzieci jestem bardzo zadowolony. Syn Edward ukończył SGH w Warszawie. W 2015 roku, w wieku 40 lat objął po mnie władzę nad holdingiem, wcześniej przez 10 lat był moim zastępcą. Od 5 lat z sukcesami prowadzi dalej działalność. Średnia córka Teresa ukończyła prawo na UJ i została sędzią. W ostatniej chwili dziecko w 2015 roku awansowało do Sądu Okręgowego, Teresa przyjęła jeszcze nominację z rąk Pana Prezydenta Komorowskiego. Syn Piotr skończył studia inżynierskie na Politechnice Wrocławskiej i jest szefem firmy projektowej zajmującej się wdrożeniami najnowocześniejszych technologii do przemysłu. Powiem Panu tyle, że mam 8 wnuków. Żona Elżbieta niestety nie żyje. Na początku stycznia 2000 r. dostała silnego bólu brzucha. Po badaniach okazało się, że to rak trzustki. Choroba miała przebieg piorunujący. Ela zmarła 6 kwietnia 2000 r. Bardzo ciężko to przeżyłem… Byłem w żałobie przez ponad rok. Żona na łożu śmierci powiedziała mi, że nie chce abym był sam. W lipcu 2002 r. na kongresie poświęconym rozwojowi miasta po wejściu do Unii Europejskiej poznałem młodszą o 20 lat Renatę, pracownicę tutejszej uczelni wyższej. Cóż, od września 2002 r. jesteśmy razem, w maju 2003 r. wzięliśmy ślub. Z tego związku nie mam dzieci, zresztą Renata powiedziała mi na początku, że nie może ich mieć… Spełnia się w swojej pracy zawodowej, bardzo ją kocham.
Co mogę jeszcze Panu powiedzieć. W porównaniu z innymi przedsiębiorcami jestem człowiekiem skromnym. Nie zbudowałem nowobogackiego pałacu na parę tysięcy metrów kwadratowych, ze służbą. Do 2010 roku mieszkaliśmy z Renatą w domu z 1980 roku, a w jesienią 2010 r. przeprowadziliśmy się do mieszkania w centrum miasta po rodzicach. Ojciec zmarł w 1996 roku, a matka w 2009 roku. W wieku 70 lat jestem człowiekiem zdrowym i aktywnym zawodowo. Prowadzę ośrodek badawczo-rozwojowy, dużo chodzę po górach, w tym po Tatrach latem. Jestem o tyle nietypowym przedsiębiorcą, że w mieście ufundowałem stojący na bardzo wysokim poziomie zespół szkół podstawowych i średnich, oraz uczelnię, nastawioną nie na zysk, ale kształcenie elity. W porozumieniu z miastem po kosztach wybudowałem przyzwoite osiedle dla ubogich ludzi i darowałem je miastu…


W tym momencie na taras weszła szczupła na oko 45 letnia kobieta, wzrostu około 170 cm i ciepłym głosem powiedziała: - Robert, przepraszam że przerywam ciekawą rozmowę, ale za pół godziny przyjeżdża do nas Twój syn Edward z dziećmi, pamiętasz?
P: widzi Pan redaktor, żona każe kończyć, siła wyższa…
D: szanowny Panie Robercie, serdecznie dziękuję za rozmowę, dużo zdrowia i szczęścia w życiu!

Kremenaros
O mnie Kremenaros

poza światem

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze

Inne tematy w dziale Rozmaitości