Słucham czasem jak młodzi ludzie z autentycznym, lub udawanym respektem, wypowiadają się o osobach, którym przypisano niegdyś status legend Solidarności. Nawet, jeśli chcą wypowiedzieć się o nich mocno krytycznie w związku z jakimś wydarzeniem, czy zachowaniem, z namaszczeniem dodają trywialne już frazy o ich „pięknych kartach z życiorysu”, o „bohaterskiej przeszłości”, o „czynach, którym zawdzięczamy dzisiejszą wolność”. Najczęściej okazuje się, że ci wypowiadający się młodzi ludzie nie mogą pamiętać tamtych czasów, bo byli małymi dziećmi w latach 1980/81, albo w ogóle urodzili się później. Wprawdzie podobnie wypowiadają się też starsi, pamiętający historię Solidarności z własnych doświadczeń, ale ozdobniki podtrzymujące różne fałszywe legendy służą im raczej do argumentacji związanej z ich aktualnymi politycznymi wyborami, niż z prawdą wywiedzioną z przeszłości. Dlatego chciałbym ludziom młodym przekazać istotne okoliczności, które występowały w tamtych czasach i mogą dzisiaj deformować obraz o „Legendach” tych burzliwych wydarzeń.
Niedawno próbowałem zwrócić na to uwagę w notce dotyczącej „legendy” Lecha Wałęsy, która się dzisiaj kompletnie rozsypała dzięki bogatej dokumentacji i badaniom IPN. To jest sztandarowy przykład sprawy, która powinna być już całkiem domknięta, a nie jest; to pokazuje jak trudno będzie domykać sprawy innych „legend”, o których prawda nie ma aż takiej wagi.
W zakończeniu owej notki pisałem:
…..Nie należy więc sprowadzać historii Lecha Wałęsy do epizodycznych grzechów współpracy w latach siedemdziesiątych, po których nastąpiła mniej lub bardziej udana działalność i praca dla Polski. Od początku do końca był po tamtej komunistycznej stronie, najpierw prowadzony jako agent, później już z działalnością według własnych oryginalnych pomysłów. Nie jest więc w żaden sposób zaskakujące to wszystko, co dzisiaj mówi i robi. Potrzebowaliśmy blisko czterdziestu lat, by upewnić się, że tak było i tak jest, a teraz przyjmujmy to jako prawdę domykającą casus Lecha Wałęsy. To tylko może uświadomić młodszym pokoleniom, że w 1980-tym czas był taki, w którym nie wolno było grymasić i każdego należało przyjmować z zaufaniem i z dobrą wiarą. Kim byli ci wszyscy ludzie nazywani dzisiaj legendami Solidarności i jakie mieli wtedy motywacje, dowiedzieliśmy się dopiero po wielu latach, o niektórych prawdę odkrywamy do dzisiaj.
https://www.salon24.pl/u/krakow-broda/921568,sa-sprawy-ktore-nalezy-domknac
Końcowa fraza trafia w sedno problemu, więc powtórzmy to innymi słowami. Poza wąskim kręgiem ludzi dobrze nam znanych nikt w okresie 16 miesięcy Solidarności nie miał możliwości, by rozpoznać dostatecznie głęboko motywacje, uczciwość, czy kompetencje ludzi wybieranych, lub przyłączanych do grona ważnych działaczy NSZZ Solidarność, decydujących o biegu naszego powstania narodowego. Była natomiast powszechnie odczuwana nadzwyczajna atmosfera narodowego zjednoczenia, dramatycznie odmienna od tego co się dzisiaj dzieje. Był więc imperatyw, by z dobrą wolą przyjmować i doceniać każdego kto się pojawia i nie grymasić. Były bez końca powtarzane nazwiska osób szczególnie promowanych przez tych, którzy mieli swoje własne plany, niekoniecznie nadające się do ujawnienia narodowi. Dla bardziej wnikliwych obserwatorów ta gra stawała się już widoczna, ale i tak ostateczne oceny musiały być pozostawione na późniejszy czas do wyjasnienia, najczęściej na czas bardzo odległy.
Mamy więc sytuację, gdy odczytanie, kto naprawdę kim jest, wyjaśniało się dopiero w trudnych latach po 1989 roku, gdy rozpoznanie opierało się na obserwacji postaw, zachowań i owoców działalności poszczególnych osób. Teraz po latach, gdy tak wiele już się stało, każdy może formułować własne oceny. Moje obserwacje nie pozwalają mi z dobrą wiarą akceptować fałszywe legendy wielu powszechnie znanych postaci z przywoływanymi „pięknymi kartami życiorysu”, bo liczy się to, co robili i co promowali w latach po 1989 roku.
Spotkałem za granicą i poznałem niektórych działaczy wyrzuconych z Polski w czasie stanu wojennego. Byli wśród nich patrioci, niezwykle ofiarni i wybitnie kompetentni, których dramatycznie zabrakło w czasie przemian. Wielu z nich już nie żyje, a większość jest zapomniana. W latach wojny i tuż po niej miała miejsce likwidacja elit, który była praktycznie dekapitacją narodu polskiego. W stanie wojennym wypchnięto z Polski dalszą część elity, ludzi najbardziej aktywnych i to była kontynuacja tamtego procesu, choć z natury rzeczy dalece mniej drastyczna. Mam zatem wielką rezerwę wobec tych wszystkich niewyrzuconych Frasyniuków, Borusewiczów, Lisów, Celińskich, Bujaków, Komorowskich, Schetynów, czy Tusków, którzy przypisują sobie bohaterską przeszłość.
A napisałem to wszystko z powodu głębokich westchnień, jęków i zachwytów, którymi otoczono casus Jana Rulewskiego, gdy „nie wytrzymał” i odciął się od Koalicji Europejskiej w rzekomym proteście wobec zawiązania przez nią wspólnoty z prominentnymi PZPR-owcami, ważnymi funkcjonariuszami PRL. Jedni przyjmują gest Rulewskiego z zachwytem, ktoś inny wyraża dla niego głęboki szacunek, a ja już dawno umieściłem go w szufladzie, do której nie zaglądam, a która jest pełna tych, którzy po 1989 roku szkodzili Polsce i realizowali swoje własne prywatne interesy, albo co gorsza polecenia innych związane z niepolskimi interesami. Rulewski przeczołgał się przez UD, UW, AWS, aż po PO i nigdy nie wahał się, by uczestniczyć w większości działań, które Polskę pogrążały. W wyjątkowo długim okresie dał prawdziwe świadectwo swoich motywacji i nikt dzisiaj nie powinien pleść o jego bohaterstwie w epizodzie marca 1981. Dostał dwa razy w gębę, a potem już tylko były profity. Teraz zrozumiał, że ten czas się już kończy. Ale Polska ciężko zapłaciła za tolerancję dla fałszywych legend.
Jestem emerytowanym profesorem w dziedzinie fizyki jądrowej. Zawsze występuję pod własnym nazwiskiem.
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Kultura