Rafał Broda Rafał Broda
806
BLOG

Pożegnanie z górami - Ałaj 1970 [6]

Rafał Broda Rafał Broda Alpinizm Obserwuj temat Obserwuj notkę 37

Uciekłem we wspomnienia z gór z dawnych lat, by zaczerpnąć tchu przed czekającymi nas rozstrzygnięciami losów Polski. Uciekłem od mocno męczących  rozmów o różnych politycznych sytuacjach i wydarzeniach, które dzieją się na naszych oczach i mają ogromny wpływ na przyszłość naszej Ojczyzny, a są tak odmiennie rozumiane i interpretowane. U wielu rozmówców nie potrafię nawet znaleźć cienia dobrej woli, by ustalić jakiś wspólny fundament prawdy o faktach, a wydaje się, że przyczyną jest coś więcej, niż brak rozumu. Wśród piszących notki i komentujących w S24 znajduję wielu takich, z którymi nie wybrałbym się w żadne góry. Jednak jakieś małe grono dało się w te góry pociągnąć i mogę tylko podziękować za ich sympatyczne komentarze. Szczególnie wobec nich czuję się zobowiązany do zakończenia ilustrowanej zdjęciami opowieści o wyprawie w Ałaj w 1970. To jest już szósta i końcowa w tym cyklu część wspomnień, którą muszę nazwać pożegnalną, bo już nigdy potem nie udało mi się w takie góry wyrwać. Liczne wyjazdy związane z zawodem fizyka pozwoliły mi później odbyć wiele innych ciekawych podróży, ale miały one całkiem odmienny charakter. Ałaj dobrze się nadawał na pożegnanie wysokich gór, bo do końca naszej wędrówki urzekał wyjątkową różnorodnością i pięknem.
Powróćmy więc do naszego obozu, w którym zakończyła się poprzednia część. Na górnym skraju kamienistego rozlewiska rozłożone były jurty pasterzy, którzy już kończyli sezonowy wypas owiec. Zaprosili nas do siebie, poczęstowali 
imageimage

zupą z baraniny (charczo) i lepioszkami, a gdy dowiedzieli się, że jesteśmy Polakami stali się jeszcze bardziej gościnni i rozmowni. Opowiadali, że są Tatarami, których Stalin wysiedlił w 1944 roku z okolic Batumi, gdy w ciągu 5 godzin musieli się spakować i przewieziono ich do Kazachstanu i Kirgizji. 

imageimage

Teraz tutaj mają całą dużą rodzinę i zapowiedzieli, że na dalszej trasie zapewne spotkamy ich krewnych, bo zajmują oni wszystkie pobliskie rejony, gdzie jest trochę trawy. Doradzili nam też przejście przełęczą Bezimienną, do której droga wiodła w pierwszej części wzdłuż widocznego stąd wartkiego potoku. Posiłek w jurcie był dobrym urozmaiceniem naszego jadłospisu, bo suchary i pumpernikel trochę się nam znudziły. Rano wybraliśmy się na rekonesans w stronę polecanej nam przez tatarskich pasterzy przełęczy. 

imageimage

Przekroczyliśmy potok i wkrótce przystanęliśmy koło pięknego wodospadu, a z boku, po skałach bez trudu wspięliśmy się w górę. Dalej droga prowadziła po piargu, a kwiatki zawsze znalazły sobie właściwe miejsce pomiędzy kamieniami.

imageimage

Wreszcie skręciliśmy w lewo, by z bliska spojrzeć na pokrytą śniegiem północną stronę pierwszej przełęczy. Od razu wiedzieliśmy, że to nie jest Bezimiennaja, a my nie jesteśmy szaleńcami i tej z pewnością nie będziemy przekraczać.

imageimage

Po odwrocie odpoczęliśmy przy głazie; na południowej stronie widać, że śnieg pojawia się dopiero w wyższych partiach.

image

Doszliśmy do pięknego, osłoniętego od wiatru lustrzanego jeziora i ustaliliśmy, że rekonesans pora zakończyć, jutro tędy pójdziemy. Przy powrocie poszliśmy zbyt daleko wzdłuż potoku i trzeba było przeprawić się, by wrócić do namiotów.       

image

W następnym dniu szliśmy już z całym ekwipunkiem, a wkrótce, gdy minęliśmy wczorajsze jezioro, trafiliśmy do osady krewnych naszych znajomych Tatarów.

imageimage

Znowu pozwoliliśmy się ugościć i posileni wyszliśmy wyżej, gdzie napotkane, wysoko już położone jezioro zachęcało do odpoczynku. Tylko Danka nie zniechęciła się widokiem śniegu i zażyła kąpieli.

imageimage

imageimage

Podejście na przełęcz było bardzo strome, ale kamieniste i praktycznie bez śniegu. Najtrudniejsze było ostatnie 300 m, które trzeba było przejść po osuwającym się piargu – trzy kroki w górę, dwa kroki osunięcia w dół, jednak nabieraliśmy wysokości, co łatwo było ocenić patrząc wstecz.

imageimage

Z tej przełęczy dobrze było widać szczyty Pamiru. Wbrew regułom postawiliśmy namioty na samej przełęczy, bo nastawialiśmy się na zrobienie zdjęć Pamiru o wschodzie słońca, gdy obraz będzie wyraźniejszy. Wyszliśmy jeszcze na skaliste zbocze ok. 100 m powyżej przełęczy, łatwe, tam można było wyjść nawet w pidżamie.
W nocy zaczęło coraz mocniej wiać, musieliśmy jak niepyszni cofnąć się i przenieść namioty 30 m w dół. Rano Pamir był zasnuty chmurami, żadnych zdjęć nie było, zwinęliśmy obóz i rozpoczęliśmy długie zejście z gór. Tylko gruba warstwa śniegu tuż pod przełęczą wymagała większej uwagi, potem zbiegłem szybko daleko w dół, by zrobić zdjęcie schodzącej z przełęczy tyraliery. 
imageimage

Wkrótce spotkaliśmy kolejną część tej samej rodziny i zastanawialiśmy czy ta prawdziwie biblijna scena oznacza oddzielanie czarnych owiec od białych. Tak rzeczywiście było. 

imageimage

Schodziliśmy dalej z gór cały czas trzymając się rzeki, która wiła się, czasem spieniona burzliwie opadała, potem znikała w szerokich rozlewiskach. Na chwilę zatrzymaliśmy się, by spojrzeć na kuszące wejście do nowej doliny.

imageimage

Krótki odpoczynek i idziemy dalej, bez wielkiego wysiłku, bo wciąż w dół, a plecaki z każdym dniem lżejsze.

imageimage

Czasem jednak rzeka znikała w wąskim wąwozie i trzeba było podejść wysoko  w górę, by ją z drugiej strony odnaleźć.

imageimage

imageimage

Wreszcie weszliśmy w strefę kwiecistych łąk i znalazło się dobre miejsce na obóz, obficie skropiony deszczem, a okresami zasnuty mgłą.

imageimage

Rano szliśmy już drogą. Minęliśmy wioskę zniesioną z powierzchni kilkanaście lat temu potężną lawiną kamieni. W jej miejscu rozsiane były wielkie głazy i pozostały tylko te ruiny opuszczonego domu, który ocalał by świadczyć o skali tragedii.

imageimage

Nasza rzeka stała się burzliwa i niebezpieczna, a wielokrotnie ją przekraczaliśmy korzystając odważnie z prowizorycznych mostków. Zdarzało się, że droga znikała w rzece, ale i tak dało się łatwo przejść.

imageimage

                        image

Wreszcie rozbiliśmy po raz ostatni namioty. To było dobre miejsce do pożegnania z rzeką i z górami. Znalazło się też miejsce osłonięte głazami od głównego, mocnego prądu rzeki, w którym można było się do woli wykąpać, aby godnie powrócić „do cywila”.

                        image

                                 A na sam koniec Danka zrobiła nam zdjęcie.
            
                                                                                                           -Finis-

P.S. Trudno nie dziękować Stwórcy za piękno, którym nas otoczył. W relacjach z tych trzech wędrówek chciałem pokazać, że niekoniecznie trzeba wchodzić na szczyty, bić rekordy i wspinać się sportowo, by docenić piękno gór i nauczyć się pokory wobec zagrożeń towarzyszących odkrywaniu ich niezwykłości. Jest tak wiele ciekawych miejsc do wędrowania, że nie da się wszystkich zobaczyć, ale warto wszystkich zachęcić do poszukiwań i pójścia na przykład w inne rejony Pamiro-Ałaju. Także dlatego, by choć trochę odciążyć nasze oblężone Tatry. 


Jestem emerytowanym profesorem w dziedzinie fizyki jądrowej. Zawsze występuję pod własnym nazwiskiem.

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (37)

Inne tematy w dziale Sport