Mój głos w sprawie "Golgoty Picnic"
Niedługo zanim napisałem ten tekst, trwała (1) w Polsce wrzawa wokół sztuki Rodriga Garcii „Golgota Picnic”. Pod teatrami, gdzie grane było przedstawienie autorstwa argentyńskiego dramatopisarza odbywały się demonstracje wzburzonych jego treścią katolików. Dochodziło do prób blokowania wejść do teatrów i szarpanin tłumu protestujących z tymi, którzy chcieli obejrzeć spektakl. W czasie publicznego czytania „Golgoty Picnic” na placu Defilad w Warszawie w piątek 27 czerwca 2014 r. doszło do przepychanek między protestującymi, a pilnującą porządku policją (policja poprosiła z tego powodu o przerwanie czytania tekstu sztuki, aktorzy i chętna publiczność przenieśli się do znajdującego się w Pałacu Kultury i Nauki Teatru Studio), czytająca część tekstu Joanna Drozda dostała w głowę piszczałką rzuconą przez jakiegoś krewkiego manifestanta, ktoś rozlał płyn do odstraszania dzików – ponoć najbardziej śmierdzącą z dozwolonych prawem substancji.
W przeciwieństwie do - być może - niektórych czytelników tej notki „Golgoty Picnic” osobiście nie widziałem. Czytałem jednak jej tekst, który opublikowała sobotnio – niedzielna (z 28.06.2014 r.) „Gazeta Wyborcza”. I na podstawie lektury tego tekstu muszę powiedzieć, że nie mogę zgodzić się z twierdzeniem Tomasza Karolaka (jednego z aktorów czytających „Golgotę Picnic” na placu Defilad), że w tekście Rodriga Garcii „zdecydowanie nie ma nic obraźliwego”. Przeciwnie – jestem zdania, że w treści tej sztuki są elementy, które chrześcijanie mogą zasadnie uważać za bluźniercze i którymi jak najbardziej mogą być oburzeni. Nie da się bowiem inaczej, niż mianem bluźnierstw określić fragmentów, w których Chrystusa nazywa się „szaleńcem”, gdzie przypisuje się Mu „niemal boską umiejętność zadawania bólu i czynienia zła” i określa się Go mianem „cholernego demona” oraz „Mesjasza AIDS”.
Protesty przeciwko „Golgocie Picnic” nie były więc protestami o nic, nie mającymi żadnej podstawy w treści tej sztuki. Niektórych ludzi protesty te mogą dziwić – takie awantury z powodu paru słów? Ale demonstrujący pod teatrami odczuwali to wszystko (zapewne) zupełnie inaczej. Dla wierzących chrześcijan – przynajmniej niektórych – Jezus nie jest jakąś ideą, abstrakcją, dawno żyjącą i od wieków umarłą (choć nadal istniejącą w niedostępnej nam, śmiertelnikom, niebiańskiej rzeczywistości) osobą – przeciwnie, jest kimś jak najbardziej realnym, żywym, bliskim - tak jak brat, ojciec czy matka – lub nawet bardziej. (2) Kimś dużo ważniejszym od nich samych. Dla niektórych ludzi taki punkt widzenia może być absurdalny, ale niemniej jednak jest on pewnym faktem. Biorąc taki punkt widzenia za rzeczywistość, za pewien fakt, czy stan, który po prostu ma miejsce – można się dziwić, że niektórym ludziom nie podobała się sztuka, w której nazywa się Jezusa „cholernym demonem” i że ludzie ci w taki czy inny sposób wyrażali sprzeciw wobec tego, co w ich oczach było znieważeniem największej świętości? Można odmawiać im prawa do wyrażania sprzeciwu? Każdy kto uważa, że ludzie generalnie rzecz biorąc mają prawo do wyrażania swoich poglądów, musi uznać, że ci, którzy czują się dotknięci jakimś treściami mają prawo do wyrażania dezaprobaty wobec tych treści. W respektującym prawo do swobody wypowiedzi państwie ci, którzy czują się oburzeni jakąś książką, filmem czy sztuką muszą mieć prawo do wyrażania oburzenia wobec tej książki, sztuki, czy filmu. Wyrażania go bez przebierania w słowach. (3) To jest coś, co ludzie mają prawo robić – i można nawet twierdzić, że jest to coś, co robić – jeśli naprawdę czują się czymś dotknięci – wręcz powinni.
Ludzie, których oburza wystawianie „Golgoty Picnic” – czy jakiejkolwiek innej sztuki (podobnie jak wyświetlanie jakiegoś filmu itp.) - mają więc prawo do wyrażania swego oburzenia. Ale uwaga: w sposób pokojowy i nie utrudniający wystawiania tej sztuki i oglądania jej przez tych, którzy chcą ją oglądać. Protestowanie przeciwko (np.) „Golgocie picnic” na łamach prasy czy w Internecie bądź w innym medium (np. radiu czy telewizji) jest jak najbardziej O.K. Jak najbardziej O.K. są zbiorowe modlitwy i pikiety pod teatrami. Ale blokowanie wejść do teatrów i próby zagłuszania aktorów poprzez krzyki czy gwizdy O.K. nie są. Tym bardziej nie jest O.K. szarpanie tych, którzy przyszli obejrzeć „Golgotę picnic” i plucie na nich – do czego dochodziło np. przed Teatrem Nowym w Warszawie. To są zachowania, na które – w sposób oczywiście proporcjonalny i wystarczający do przywrócenia porządku - powinna reagować policja. Tym, którzy z powodu oburzenia treściami zawartymi w „Golgocie picnic” stosowali, stosują, czy chcieliby przemoc wobec innych osób lub uniemożliwić bądź utrudnić im odbiór tej sztuki należy powiedzieć jedno: że ich zachowania – jakkolwiek mają najprawdopodobniej źródło w tzw. uczuciach religijnych, być może zupełnie szczerych – nie mogą być w żaden sposób usprawiedliwiane przez religię. Jezus uczył kochać (nawet) nieprzyjaciół – nie bić ich i mścić się na nich. Jeśli więc ktoś z powodu oburzenia „Golgotą Picnic” napada na innych i próbuje uniemożliwić im obejrzenie tej sztuki, ten ktoś jest złym uczniem Jezusa. O kimś tym można powiedzieć tyle, że był on – przynajmniej jak dotąd – w „szkole” Jezusa nieukiem.
Sprawa z „Golgotą Picnic” jest więc prosta. Ci którzy chcą wystawiać tę sztukę – mam na ludzi teatru – powinni móc to robić. Ci, którzy chcą ją oglądać powinni mieć możliwość jej oglądania bez utrudniającego jej odbiór hałasu i tym bardziej bez obaw przed fizycznym atakiem. Ci, których „Golgota Picnic” oburza powinni mieć prawo do wyrażania swego oburzenia, o ile tylko nie naruszają przez to praw innych; tzn. nie posuwają się do aktów przemocy lub wandalizmu i nie utrudniają oglądania tej sztuki tym, którzy chcą ją obejrzeć.
Z wolności słowa, oraz pewnej tak naprawdę odmiany tej wolności, jaką jest wolność urządzania pokojowych demonstracji i zgromadzeń oraz uczestnictwa w tych demonstracjach czy zgromadzeniach powinny móc więc w pełni korzystać wszystkie strony sporu o „Golgotę Picnic”. Ale czy poszczególne strony tego sporu są w praktyce gotowe do tego, by respektować wolności i prawa innych? (4)
W odniesieniu do tych, którzy urządzają protesty przeciwko „Golgocie Picnic” pytanie to wydaje się czysto retoryczne. To prawda, że wśród protestujących przeciwko tej sztuce mogą być tacy (i mam nadzieję, że są tacy – a w każdym razie, bardzo bym chciał, by byli) którzy wcale nie chcą, by spektakl „Rodriga Garcii” został zakazany i nie chcą też w sposób fizyczny utrudniać innym oglądania tego spektaklu, lecz po prostu świadomie korzystają z przysługującej im wolności słowa i zgromadzeń, chcąc w pokojowy sposób wyrazić sprzeciw wobec treści, którymi czują się dotknięci - i ewentualnie doprowadzić u wystawiających i grających „Golgotę picnic” do jakiejś moralnej refleksji, w wyniku której uświadomiliby sobie oni, że robią oni coś złego i w efekcie zaprzestaliby grania tej sztuki. Ale wątpię w to, by wśród demonstrujących przeciwko „Golgocie Picnic” byli tacy ludzie – a jeśli w ogóle są, to są oni skrajnie nieliczni. Jasne jest, że protestującym przeciwko „Golgocie Picnic” chodzi o to, by sztuka ta została zakazana i wielu z nich z pewnością chętnie widziałoby wystawiających i grających ją przed sądem, a następnie w więzieniu (w sprawie „Golgoty Picnic” został już zgłoszony donos do prokuratury). (5) Ja oczywiście nie zgadzam się z twierdzeniem, że „Golgota Picnic” powinna zostać zakazana i jestem przeciwko samemu w ogóle istnieniu w kodeksie karnym przepisu o „obrazie uczuć religijnych”. (6) Ale do ludzi, o których mowa, nie mam w gruncie rzeczy wielkich pretensji. Przede wszystkim, nie mienią się oni obrońcami wolności słowa czy wolności artystycznej. Jasne jest dla mnie, że wolność słowa przysługuje także wrogom tej wolności. Ludzie mogą być zwolennikami zakazów takich czy innych rodzajów wypowiedzi, mogą domagać się tego, by ludzi wypowiadających czy publikujących jakieś stwierdzenia stawiać pod sąd i wsadzać za kraty. Ludzie tacy zawsze byli, są i zapewne zawsze będą – zdaję sobie sprawę z tego, że osoby o zbliżonym do mojego spojrzeniu na zakres wolności słowa (7) są naprawdę nieliczne. Domaganie się ograniczenia wolności słowa to też jest – niestety – korzystanie z wolności słowa. Co jest ważne, to nie to, by ludzi domagających się ograniczenia wolności słowa nie było (choć oczywiście, fajnie byłoby – moim zdaniem - by ludzi takich było względnie mało) lecz to, by ludziom takim nie ulegały organy państwa. Bo uważać na temat wolności słowa i mówić, co się uważa, można wszystko. Także to, że powinno się tę wolności zlikwidować, albo że nie powinna ona obejmować pewnych tematów, czy dotyczyć pewnych ludzi.
Obrońcami wolności ekspresji, w tym zwłaszcza szczególnej odmiany tej wolności, jaką jest wolność artystyczna (8) mienią się natomiast popierający wystawianie „Golgoty Picnic” i oczywiście ci, którzy sami są w jakiś sposób zaangażowani w spektakle. W odniesieniu do konkretnego przypadku sztuki Rodriga Garcii są oni oczywiście obrońcami tej wolności. Ale czy są skłonni bronić jej konsekwentnie?
Znów, trudno jest mi wypowiadać się na temat wszystkich obrońców „Golgoty Picnic”. Może są wśród nich tacy – i fajnie by było, gdyby byli. Z drugiej strony wydaje mi się jednak, że co najmniej duża część wspomnianych ludzi skłonna jest bronić wolności słowa – tyle, że w sposób selektywny. Publicyści piszący o sprawie sztuki Rodriga Garcii – jak np. Tomasz Terlikowski i Marek Magierowski na łamach „Rzeczypospolitej” - trafnie, jak sądzę, zwrócili uwagę na to, że ci, którzy bronią wolności słowa w odniesieniu do „Golgoty Picnic” nie byliby raczej skłonni bronić tej wolności w odniesieniu do hipotetycznej sztuki znieważającej np. homoseksualistów, transseksualistów czy Żydów. Terlikowski słusznie podnosił, że „tak broniąca obecnie wolności sztuki „Gazeta Wyborcza” nie tylko „wytoczyła armaty przeciw „Rzeczypospolitej” po słynnym obrazku o ‘kozie Mećce’, która weźmie ślub zaraz po parze gejów (to oczywiście jest korzystanie z wolności słowa; można poza tym coś – np. karykaturę obrażającą homoseksualistów – potępiać i jednocześnie wcale nie być za zakazem tego czegoś, lecz wręcz przeciwnie – prawa do tego czegoś bronić) (9), lecz także „wspierała działaczy gejowskich, którzy wytoczyli proces „Rzeczypospolitej” – czyli popierała ograniczenie wolności słowa. Przypomniał też o fakcie, że „lewicowi „obrońcy wolności słowa" nie sprzeciwiają się (…) ustawie o mowie nienawiści, która ma spenalizować każdą krytyczną uwagę na temat homo- czy transseksualistów”.
Obrońcy „Golgoty Picnic” mogą mieć, oczywiście, takie zapatrywania. Mogą uważać, że prawo powinno tolerować szydzenie z uczuć religijnych chrześcijan, lecz jednocześnie powinno karać za wypowiedzi obrażające Żydów, czy homoseksualistów. (10) Ludzie nie muszą mieć jakichś spójnych i konsekwentnych poglądów na temat zakresu wolności słowa – i pewnie rzadko je mają. Osobiście sądzę jednak, że obrońcy wolności słowa i wolności sztuki w odniesieniu do „Golgoty Picnic” znajdowaliby się na dużo mocniejszej i pewniejszej moralnie pozycji, gdyby wspomnianych wolności bronili w sposób konsekwentny. A więc także w odniesieniu do wypowiedzi i dzieł obrażających Żydów, homoseksualistów, muzułmanów itd.
Spójrzmy też na to z perspektywy tych, którzy czują się obrażeni „Golgotą Picnic”. Dlaczego warto się spojrzeć z tej perspektywy? Otóż – na moje wyczucie – dlatego, że ci, którzy czują, że jakieś ważne dla nich wartości są deprecjonowane łatwiej mogą „przełknąć” zniewagę – i nie posuwać się z powodu tej zniewagi do jakichś działań gwałtownych – gdy wiedzą o tym i czują to, że słowny czy dokonany za pomocą jakichkolwiek ekspresyjnych środków atak jest dopuszczalny nie tylko w jedną stronę. Gdy mogą sobie powiedzieć: dobra, są tacy, którzy piszą książki, artykuły, wystawiają sztuki i w ogóle mówią rzeczy, które nas obrażają. Ale nam tak samo wolno mówić rzeczy, które obrażają tamtych. Obrażają nas homoseksualiści? Dobrze, ale my tak samo mamy prawo obrażać homoseksualistów. Gdy jednak obrażeni (np.) „Golgotą Picnic” czują, że ich wartości są poniżane i że jednocześnie oni sami nie mogą swobodnie wyrażać swoich przekonań – których ekspresja mogłaby zostać uznana za np. mowę nienawiści przeciwko gejom czy Żydom – to łatwo mogą dojść – jak Tomasz Terlikowski – do wniosku, że w sprawie (przykładowo – bo nie koniecznie i na pewno nie wyłącznie) „Golgoty Picnic” „wcale nie chodzi o wolność słowa czy sztuki” ale po prostu i tylko o to, „by móc bezkarnie atakować ludzi wierzących i Tego, który jest dla nich najważniejszy”. A przekonanie takie – szczerze wyznawane – może stać się podłożem agresji, którą już zresztą było widać przy okazji sporu o „Golgotę Picnic”. Nie jest rzeczą mądrą promowanie – nawet niechcący – takiego przekonania poprzez bronienie wolności słowa w odniesieniu do akurat „Golgoty Picnic” czy innych dzieł lub przedstawień obrażających uczucia religijne niektórych osób, przy jednoczesnym aprobowaniu innych ograniczeń (lub propozycji ograniczeń) swobody ekspresji. (11)
Przypisy:
1. Pisząc ten tekst, używałem początkowo formy czasu teraźniejszego. Biorąc jednak pod uwagę, że media nie donoszą, by w chwili obecnej (lub całkiem niedawno – powiedzmy, dzień czy dwa dni wcześniej) miały miejsce jakieś zamieszki i awantury związane z „Golgotą Picnic” zdecydowałem się pisać (częściowo) w czasie przeszłym.
2. Oczywiście, zachodzi pytanie czy uczucia niektórych wierzących w stosunku do Chrystusa, czy w ogóle Boga – albo np. Matki Boskiej – rzeczywiście są takie, jak wobec ukochanych przez nich osób żywych, lub nawet bardziej intensywne. Tego z oczywistych względów sprawdzić się nie da – dla dobra argumentacji, a także z braku możliwości wykazania, że tak być nie może – uznałem, że należy przyjąć, iż tak właśnie jest.
Przy okazji dodam jednak, że używany niekiedy w dyskusjach na temat zasadności karania za „obrazę uczuć religijnych” argument … „a gdyby tak ktoś Twoją matkę?” jest argumentem kiepskim – z tego choćby względu, że prawo – ani polskie, ani też pewnie żadne inne – nie zna takiego przestępstwa, jak znieważenie czyjejś matki. Jeśli ktoś znieważa czyjąś matkę, to ta matka może go oskarżyć o znieważenie (w myśl art. 216 § 1 polskiego k.k. jeśli zniewaga została dokonana w jej obecności, albo choćby pod jej nieobecność, lecz publicznie lub w zamiarze, by do niej dotarła). Dziecko owej matki, niezależnie jak głęboko nie czułoby się dotknięte skierowaną przeciwko niej zniewagą, nie jest w sprawie o taką zniewagę uważane za osobę pokrzywdzoną.
3. Granicą wolności słowa może być tu według mnie bezpośrednio niebezpieczne w konkretnym przypadku podburzanie do użycia przemocy (wyobraźmy sobie, że ktoś wzywa tłum kipiących z wściekłości przeciwników „Golgoty picnic” by wtargnęli oni siłą do teatru i sprawili lanie grającym ją aktorom), a także wiarygodne groźby użycia przemocy (np. telefony o podłożonej bombie, e – maile z pogróżkami do dyrektorów teatrów, czy aktorów grających w sztuce). Demonstracje pod teatrami mogą być regulowane pod kątem ich miejsca – bo tu wchodzi w grę choćby prawo innych osób do swobodnego poruszania się – i czasu (można np. zakazać demonstracji w porze nocnej z uwagi na prawo osób mieszkających w okolicy teatru do wyspania się) – ale nie z powodu przesłania, czy treści haseł prezentowanych przez demonstrantów.
4. Zachodzi oczywiście pytanie, czy wystawianie sztuki obrażającej uczucia religijne niektórych osób nie narusza przypadkiem wolności religijnej tych osób – będącej prawem chronionym przez Konstytucję (i międzynarodowe konwencje w dziedzinie praw człowieka) tak samo jak wolność słowa. Swego czasu Trybunał Konstytucyjny, orzekając o zgodności z Konstytucją (jeszcze tą z 1952 r.) zapisów Ustawy o Radiofonii i Telewizji nakazujących wszystkim stacjom radiowym i telewizyjny w Polsce – w tym również prywatnym – poszanowanie uczuć religijnych odbiorców – stwierdził, ze uczucia religijne są bezpośrednio powiązane z wolnością sumienia i wyznania – stanowiącą wartość konstytucyjną – z czego wynika, że obrażanie uczuć religijnych innych osób może być zakazane dlatego, że narusza ono wolność sumienia i wyznania tych osób.
Takie usprawiedliwianie prawnej ochrony uczuć religijnych oparte jest jednak moim zdaniem na fałszywych przesłankach. Niewątpliwie, ludziom, których uczucia religijne zostają z takiego czy innego powodu obrażone wyrządzana jest pewna moralna i psychiczna dolegliwość. Być może, że dolegliwość ta – w pewnych przypadkach – jest naprawdę poważna, że są ludzie autentycznie i głęboko dotknięci tym, co według nich jest znieważaniem świętości. Można więc przyjąć, że obrażanie uczuć religijnych innych osób wyrządza tym osobom jakąś krzywdę. Nie można jednak zgodzić się z tym, że ofiarą tej krzywdy jest „wolność sumienia i wyznania” tych osób. Osoby, których uczucia religijne zostały przez to czy tamto obrażone mogą nadal wierzyć (lub nie wierzyć) w co chcą. Mogą modlić się, chodzić do kościoła i wyrażać swoją wiarę na wszelkie możliwe sposoby. Sam fakt urządzania zbiorowych modlitw pod teatrami przez obrażonych „Golgotą Picnic” dobitnie pokazuje, że obraza uczuć religijnych nie skutkuje bezpośrednio naruszeniem wolności wierzeń religijnych i uzewnętrzniania swojej wiary.
5. Donos taki złożyli posłowie PiS Małgorzata Sadurska i Andrzej Jaworski. Zob. też analizę prawną autorstwa ks. Ireneusza Wołoszczaka – dowodzącą, że „Golgota Picnic” nie jest chroniona przez zasadę wolności słowa i że wypełnia ona znamiona przestępstwa z art. 196 k.k. „w sposób wręcz akademicki”.
7. Zob. w tej kwestii rozmaite teksty na tym blogu i (istniejącej dużo wcześniej i zawierającej znacznie większą ilość materiałów) mojej stronie internetowej (broniące prawa do wolności słowa w odniesieniu do – przykładowo - „mowy nienawiści” „wirtualnej pornografii dziecięcej” i znieważania symboli państwowych.
8. Obrońcy sztuki obrażającej uczucia religijne niektórych osób – czy sztuki w inny sposób szokującej – twierdzą często, że wypowiedzi o charakterze artystycznym zasługują na szczególną ochronę prawną – pamiętam, że w dyskusjach nad głośną w pierwszej dekadzie XXI w. sprawie Doroty Nieznalskiej sugerowane było istnienie czegoś takiego, jak „kontratyp sztuki” w stosunku do przestępstwa z art. 196 k.k. (obrazy uczuć religijnych). Ja osobiście uważam, że wolność artystyczna powinna być bardzo mocno chroniona – ale nie dlatego, że artystom należą się jakieś szczególne, niedostępne zwykłym śmiertelnikom, przywileje, ale z tego po prostu powodu, że nieprawdopodobne jest, by wypowiedzi artystyczne mogły mieć taki charakter, który mógłby je zasadnie czynić przedmiotem ingerencji prawnej. I tak, trudno jest mi wyobrazić sobie w sposób poważny, by „wypowiedź artystyczna” mogła być prawdziwą – taką, którą należy traktować poważnie – groźbą popełniania przestępstwa przeciwko jakiejś konkretnej osobie. Trudno też sobie wyobrazić, by „wypowiedź artystyczna” mogła być bezpośrednio niebezpiecznym podburzaniem do użycia przemocy (sam fakt, że treścią jakiejś wypowiedzi jest nawoływanie do przemocy czy w ogóle do popełnienia przestępstwa – co w przypadku „wypowiedzi artystycznej” jest oczywiście możliwe - nie jest moim zdaniem wystarczający do tego, by za taką wypowiedź karać. Pisałem o tym obszerniej w artykule „Cejrowski, nawoływanie do przestępstwa i wolność słowa”)
. Co wydaje mi się możliwe (i w przypadku czego ingerencja prawna może być w moim odczuciu właściwa) – to zniesławienie jakiejś osoby poprzez „wypowiedź artystyczną” na jej temat. Ale to jest sprawa raczej na proces cywilny, niż karny – i oczywiście osobie, będącej „figurą publiczną” – np. politykowi, znanemu artyście, wpływowemu biznesmenowi czy duchownemu – powinno być wygrać proces o zniesławienie (przy czym uwaga! – zniesławienie, nie zniewagę – ta ostatnia, o ile nie jest np. naruszającym spokój i prywatność konkretnej osoby dręczeniem słownym - w ogóle nie powinna być uznawana za czyn naruszający prawo) raczej trudno – to taka osoba powinna udowodnić, że wypowiedź na jej temat stwierdzała nieprawdę i że autor tej wypowiedzi lub ktoś odpowiedzialny za jej publikację wiedział o jej fałszywości lub wskutek niesprawdzenia w elementarny sposób, czy informacje na temat danej osoby są czy też nie są prawdziwe, świadomie dopuszczał możliwość opublikowania kłamstw o tej osobie (to jest stanowisko przyjęte przez Sąd Najwyższy USA w kwestii urzędników publicznych w sprawie New York Times Co. v. Sullivan z 1964 r. i następnie w odniesieniu do wszelkich „osób publicznych” w sprawie Curtis Publishing Co.v, Butts z 1967 r.). Myślę też, że w ogóle warunkiem wygrania przez jakąś osobę procesu o zniesławienie powinno być wykazanie przez nią, że z powodu zniesławienia poniosła ona jakąś szkodę – tzn. że opublikowana na jej temat informacja negatywnie nastawiła do niej inne osoby i że wpłynęło to na stosunek do niej tych osób. Prawo (pod pewnymi warunkami i w pewnym zakresie) powinno przewidywać rekompensatę za krzywdę wyrządzoną komuś przez słowa na jego temat, ale nie za same słowa – jeśli nie da się wykazać, że przyczyniły się one bezpośrednio do tej krzywdy.
10. Wypowiedzi atakujące czy znieważające Żydów mogą być obecnie karane na podstawie art. 256 § 1 kodeksu karnego, zgodnie z którym „Kto propaguje faszystowski lub inny totalitarny ustrój państwa lub nawołuje do nienawiści na tle różnic narodowościowych, etnicznych, rasowych, wyznaniowych albo ze względu na bezwyznaniowość podlega grzywnie, karze ograniczenia wolności albo pozbawienia wolności do lat 2” lub art. 257 w myśl którego „Kto publicznie znieważa grupę ludności albo poszczególną osobę z powodu jej przynależności narodowej, etnicznej, rasowej, wyznaniowej albo z powodu jej bezwyznaniowości lub z takich powodów narusza nietykalność cielesną innej osoby, podlega karze pozbawienia wolności do lat 3”. Jasne jest jednak, że wypowiedzi dotyczące homoseksualistów nie mogą być ścigane w oparciu o te przepisy, jako że nie ma w nich mowy o nawoływaniu do nienawiści czy znieważaniu z powodu orientacji seksualnej. Obecnie w Sejmie rozpatrywany jest projekt ustawy (złożony przez grupę posłów SLD) zgodnie z którym przytoczony powyżej zapis art. 256§ 1 k.k. miałby zostać uzupełniony o sformułowanie „albo ze względu na bezwyznaniowość, płeć, tożsamość płciową, wiek, niepełnosprawność bądź orientację seksualną”, zaś art. 257 k.k. o zwrot „lub ze względu na jej płeć, tożsamość płciową, wiek, niepełnosprawność bądź orientację seksualną”. Warto przy okazji zwrócić uwagę, że ten sam projekt przewiduje radykalne w sumie ograniczenie karalności „obrazy uczuć religijnych”. Obecny zapis w art. 196 k.k. „Kto obraża uczucia religijne innych osób, znieważając publicznie przedmiot czci religijnej lub miejsce przeznaczone do publicznego wykonywania obrzędów religijnych, podlega grzywnie, karze ograniczenia wolności albo pozbawienia wolności do lat 2” miałby w myśl tego projektu zostać zastąpiony sformułowaniem „Kto umyślnie obraża uczucia religijne innych osób poprzez publiczne znieważenie miejsca przeznaczonego do wykonywania obrzędów religijnych lub znajdującego się w tym miejscu przedmiotu czci religijnej, podlega grzywnie, karze ograniczenia wolności albo pozbawienia wolności do 6 miesięcy”. Jednocześnie, zgodnie z projektowanym art. 196 § 2 przestępstwo obrazy uczuć religijnych miałoby być ścigane z oskarżenia prywatnego.
11. W dwóch swoich tekstach - „Co nie usprawiedliwia zakazów (m.in.) pornografii i ‘hate speech?’” oraz „Zakazy ‘mowy nienawiści’ – lekarstwo gorsze od choroby” krytykowałem punkt widzenia działaczy niektórych organizacji pozarządowych – np. Helsińskiej Fundacji Praw Człowieka, "Otwartej Rzeczypospolitej" i "Kampanii przeciw homofobii" - którzy generalnie rzecz biorąc są przeciwko karaniu za „obrazę uczuć religijnych”, a jednocześnie nie tylko akceptują istniejące zakazy „mowy nienawiści”, lecz domagają się rozszerzenia takich zakazów na „nienawistne wypowiedzi” odnoszące się do takich grup, jak kobiety, osoby w podeszłym wieku, niepełnosprawni, transseksualiści i homoseksualiści – odrzucając przy tym (skądinąd fatalny – pisałem o tym w tym tekście) pomysł PO, by karać za publiczne nawoływanie do nienawiści przeciwko jakiejś grupie osób lub osobie, albo za znieważanie takiej grupy osób lub osoby z powodu jej przynależności politycznej, społecznej, naturalnych lub nabytych cech osobistych (co jak wydaje się obejmowałoby także np. orientację seksualną) lub przekonań.
Odnośnie mojego stanowiska w sprawie "Golgoty Picnic" zob. też moje komentarze pod artykułem Marcina Celińskiego "Golgota i wolność", w których argumentowałem m.in. że "obraza uczuć" (religijnych lub jakichkolwiek innych) może zasadnie pociągać odpowiedzialność prawną przypadku występowania sytuacji przymusowych słuchaczy, czego - raczej zresztą hipotetycznym, niż naprawdę możliwym, przykładem mogłoby być wyświetlenie jakiegoś bluźnierczego filmu pasażerom samolotu, którzy zostaliby zmuszeni do jego oglądania z tego względu, że przez cały czas trwania lotu nie mogliby oni opuścić miejsca, w którym film taki byłby prezentowany, albo złośliwe wyświetlenie takiego filmu widzom, którzy przyszliby do kina, aby obejrzeć coś zupełnie innego.
Warszawiak "civil libertarian" (wcześniej było "liberał" ale takie określenie chyba lepiej do mnie pasuje), poza tym zob. http://bartlomiejkozlowski.pl/main.htm
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Społeczeństwo