Tekst dostępny także pod adresem http://bartlomiejkozlowski.pl/gallows.htm, dalej link do wersji PDF
W Sądzie Apelacyjnym w Krakowie po ponad 6 latach od zdarzenia będącego obiektem procesu zapadł ostateczny, prawomocny wyrok w sprawie zorganizowanego w listopadzie 2017 r. przez tzw. narodowców happeningu polegającego na wieszaniu na szubienicach zdjęć polskich europosłów, którzy poparli w Parlamencie Europejskim rezolucję wyrażającą zaniepokojenie proponowanymi przez PiS zmianami w polskim sądownictwie. Dwie z osób, które podczas pikiety pod hasłem „Stop współczesnej Targowicy” mającej miejsce pod koniec listopada 2017 r. z udziałem kilkudziesięciu członków Ruchu Narodowego Regionu Śląsko-Zagłębiowskiego, Młodzieży Wszechpolskiej – Okręgu Śląskiego, Górnośląskiego Stronnictwa Narodowego i ONR Brygady Górnośląskiej (Narodowe Katowice) pod pomnikiem Wojciecha Korfantego w Katowicach powiesiły na szubienicach zdjęcia Danuty Jazłowieckiej, Danuty Hübner, Barbary Kudryckiej, Julii Pitery, Róży Thun i Michała Boniego – i stwierdziły, że „szubienice to najlepsza kara dla europosłów PO” oraz że „nie zabraknie ich dla nich” - zostały skazane na kary po 9 tys. złotych grzywny.
Proces , którym tu jest mowa toczył się na podstawie tzw. subsydiarnego aktu oskarżenia, wniesionego przez europosłów po tym, jak prokuratura dwukrotnie umarzała wspomnianą sprawę - a to uznając, że pikieta narodowców była pokojowym happeningiem politycznym, nawiązującym do zdarzenia z 1794 r. utrwalonego na obrazie J.P. Norblina „Wieszanie zdrajców” – czy też nie dostrzegając w niej znamion czynu prawnie zabronionego.
Oskarżenie dotyczyło sześciu ludzi - dwóch organizatorów pikiety – Janusza J. i Jacka L. (szefów Ruchu Narodowego na Śląsku) i czterech jej uczestników, którzy trzymali zdjęcia europosłów na szubienicach. Sąd Okręgowy w Krakowie uniewinnił osoby, które tylko trzymały szubienice ze zdjęciami, lecz skazał organizatorów inkryminowanej akcji. Jak stwierdził ogłaszający wyrok sędzia „Oskarżeni wykorzystali zaplanowany happening do wypowiedzenia gróźb wobec osób, których portrety zawisły na atrapach szubienic (...). Taki sposób krytyki, zmierzający do wywołania strachu w politykach za pomocą gróźb pozbawienia życia, zdecydowanie wykracza poza wykonywanie konstytucyjnego prawa do wolności słowa”. Dwóch skazanych narodowców odwołało się do krakowskiego Sądu Apelacyjnego, który jednak podtrzymał wyrok sądu pierwszej instancji. Sąd Apelacyjny stwierdził też, że istnieje związek przyczynowo – skutkowy pomiędzy wspomnianą tu pikietą, a późniejszym napływem agresywnych maili z pogróżkami (np. „golić głowy jak za okupacji”) do europosłów i ich współpracowników, o czym mówili przed sądem sami pokrzywdzeni.
Jak więc widać, ostateczny wyrok w sprawie głośnego niegdyś wieszania zdjęć europosłów na szubienicach został w końcu wydany i podejrzewam, że jeśli wyrok ten nie do końca podoba się wielu ludziom, to z tego głównie powodu, że jest za łagodny – ostatecznie, oskarżonym w sprawie, o której tu jest mowa groziło nawet 5 lat więzienia. (1) Ja jednak pozwolę sobie być w tej sprawie cokolwiek „pod prąd” i zadać pytanie, czy wieszanie zdjęć polityków na szubienicach jest czymś, co powinno być traktowane jako przestępcze grożenie przemocą, czy też jest to zachowanie, które należałoby uznać za dopuszczalny przejaw korzystania z prawa do swobody wypowiedzi?
Jeśli wierzyć twierdzeniom europosłów, którzy we wspomnianej tu sprawie wystąpili jako bezpośredni oskarżyciele, powieszenie ich zdjęć na szubienicach wywołało u nich obawę przed zamachem na ich życie. Twierdzenie to – dla dobra argumentacji – należy uznać za prawdziwe, z tego choćby powodu, że nie da się wykazać, że osoby te tak naprawdę niczego się nie bały – choć z drugiej strony, wydaje się, iż jest rzeczą całkiem możliwą, że oskarżycieli w sprawie, o której tu jest mowa motywowało nie tylko to, że poczuli się oni fizycznie zagrożeni w następstwie happeningu zorganizowanego przez oskarżonych, ale że motywowała ich także niechęć wobec poglądów wyznawanych przez tych ostatnich.
Lecz subiektywny strach europosłów, których zdjęcia zawisły w 2017 r. na szubienicach przed możliwym zamachem na ich życie to tylko jedna strona zagadnienia, z którym mamy do czynienia w sprawie, o której tu jest mowa. Jest też bowiem druga i w niej akurat idzie o to, o co w całej akcji polegającej na wieszaniu na szubienicach zdjęć europosłów tak naprawdę w ogóle chodziło. Czy naprawdę chodziło w niej o to, by polscy posłowie do Parlamentu Europejskiego, którzy zagłosowali za rezolucją wyrażającą zaniepokojenie proponowanymi przez PiS zmianami w polskim sądownictwie bali się tego, że zostaną zamordowani – a szczególnie już może – powieszeni na szubienicach, tak jak ich zdjęcia?
To akurat wydaje mi się nader wątpliwe. Dlaczego? Otóż, choćby dlatego, że w sprawie, o której tu jest mowa chodziło o powieszenie zdjęć pewnych polityków na szubienicach, a nie np. o wysłanie na prywatne adresy mailowe konkretnych osób gróźb pozbawienia życia – czy w ogóle wyrządzenia fizycznej krzywdy – które raczej jednoznacznie wskazywałyby na zamiar wywołania u ich adresatów strachu przed skierowaną przeciwko nim przemocą. Gdyby chodziło o to drugie, nie byłoby się nad czym rozwodzić. Lecz odnośnie akcji polegającej na powieszeniu zdjęć europosłów na szubienicach w zupełnie, jak myślę, sensowny sposób można się zastanawiać nad tym, czy celem tej akcji było wywołanie u wspomnianych osób strachu przed tym, że padną one ofiarą brutalnych czynów, czy też chodziło w niej o wyrażenie pewnych opinii na ich temat. Opinii – dodajmy do tego – skrajnych i szokujących, lecz mimo wszystko będących opiniami, których wyrażanie nie powinno być karalne – i co więcej, teoretycznie przynajmniej rzecz biorąc karalne nie jest.
Jak łatwo się można domyślić, skłaniam się do drugiego ze zdań, jakie można mieć na ten temat. Z jakich powodów? Otóż przede wszystkim z powodu symboliki całej wspomnianej tu akcji. Szubienica (a właściwie to kilka szubienic) która była tej akcji podstawowym elementem jest oczywiście czymś, na czym można powiesić człowieka, dokonując na nim zwykłego (choć popełnionego w dość specyficzny sposób) morderstwa. Lecz mimo wszystko w powszechnej świadomości szubienica postrzegana jest przede wszystkim jako narzędzie wykonywania wydawanych przez sądy wyroków śmierci. Żeby było jasne: nie jestem zwolennikiem istnienia w systemie prawnym tej kary (zniesionej w Polsce przez kodeks karny z 1997 r., a po raz ostatni wykonanej 21 IV 1988 r. – poniekąd w Krakowie, w więzieniu przy ul. Montelupich). (2) Ale wielu ludzi jest za tym, by kara śmierci istniała i była przynajmniej czasem wykonywana. Czegokolwiek nie sądzić by o takiej opinii – można o niej uważać oczywiście np. to, że jest to opinia straszna, okropna, wsteczna, itd. – nie ma nic prawnie nielegalnego w wyznawaniu oraz głoszeniu – w tym także publicznym – takiej opinii. Nie ma też nic nielegalnego – choć to jest już opinia zupełnie koszmarna – w głoszeniu poglądu, że przestępstwem zagrożonym karą śmierci powinno być takie zachowanie, jak poparcie jakiejś „antypolskiej” rezolucji w takim czy innym organie międzynarodowym. Nie jest też czymś prawnie zakazanym wyrażenie poglądu, że wobec osób, które np. w jakiś sposób działają (zdaniem głoszących taki pogląd) przeciwko polskiemu państwu kara śmierci powinna zostać zastosowana z mocą wsteczną. Żeby było jasne: realizacja takiego poglądu naruszałaby jedną z najbardziej podstawowych zasad współczesnego prawa karnego, jaką jest zasada niedziałania prawa niekorzystnego dla osoby, która została czy też mogłaby zostać postawiona w stan oskarżenia wstecz. Stanowiłaby niezwykle jaskrawe pogwałcenie podstawowych praw człowieka. Lecz mimo wszystko sam pogląd, że jakieś osoby za to, co zrobiły powinny zostać skazane na śmierć na podstawie jakiegoś retroaktywnego prawa (albo może jakiegoś np. „prawa naturalnego”) jest poglądem, którego głoszenie nie jest równoznaczne z grożeniem tym osobom dokonaniem ich zabójstwa, czy też z wzywaniem innych do tego, by użyli oni wobec tych osób przestępczej przemocy. (3)
Jak zatem widać, można dojść do wniosku, że akcja polegająca na powieszeniu na szubienicach zdjęć europosłów, którzy zagłosowali za rezolucją wyrażającą zaniepokojenie proponowanymi przez PiS zmianami w polskim sądownictwie była w istocie rzeczy niczym więcej, jak wyrażeniem opinii, że postępowanie rzeczonych europosłów było zbrodnią zasługującą na najwyższy wymiar kary. Żeby było jasne: dla kogoś takiego, jak np. ja – i mam nadzieję, że dla zdecydowanej większości ludzi - jest to opinia nie do przyjęcia – z tej choćby racji, że całkowicie ignoruje ona takie – fundamentalne dla systemu prawnego cywilizowanego państwa – zasady, jak zasada „nullum crimen sine lege” oraz „lex severior retro non agit”. Ale wyrażenie takiej opinii – które w omawianej tu sprawie nastąpiło poprzez symboliczne powieszenie zdjęć europosłów na szubienicach – nie było równoznaczne z przekazaniem europosłom komunikatu w rodzaju „zabijemy was” czy też z wzywaniem innych do ich zabicia (bądź innego wyrządzenia im krzywdy).
Znów, jest prawdą – jak już wspomniałem – iż wygląda na to, że że powieszenie zdjęć europosłów na szubienicach wywołało u osób, których to dotyczyło jakąś obawę o swoje bezpieczeństwo. Rzecz jasna, że można mieć podejrzenia, iż podstawowym celem wytoczenia nacjonalistom procesu było tak naprawdę ukaranie ich za oburzające, zdaniem oskarżycieli poglądy, a twierdzenia o strachu przed możliwą przemocą i o tym, że powieszenie zdjęć na szubienicach stanowiło groźbę zabójstwa były w tej sprawie jedynie pretekstem, ale mimo wszystko nie jestem w stanie wykazać, że tak właśnie było. Odnośnie tego można się tylko zastanawiać nad tym, czy tak właśnie w rzeczywistości nie było.
Lecz mimo wszystko, zakładając nawet, że strach, jaki u europosłów wywołało powieszenie ich zdjęć na szubienicach był autentyczny, można zadać pytanie, czy strach ten był jakoś racjonalnie uzasadniony. Jeśli chodzi o to, to chciałbym zauważyć, że narzędziem zabójstw osób biorących udział w życiu publicznym – które w Polsce są na szczęście bardzo rzadkie, lecz mimo wszystko czasem się zdarzają – nie bywa stryczek, lecz raczej są nimi nóż, czy też pistolet. Można sobie wyobrazić, że skrajni nacjonaliści – z praktyczną pewnością będący ludźmi o zdecydowanie nietolerancyjnych zapatrywaniach – zbudują szubienicę (albo może wiele szubienic) – po to, by wieszać na nich tych polityków (czy innych uczestników życia publicznego), którzy im tym czy owym podpadli? Z pewnością można to sobie wyobrazić (fakt, że o czymś takim piszę dobitnie o tym świadczy) - możliwe jest też, że jacyś nacjonaliści wręcz marzą o czymś takim, lecz mimo wszystko jasne jest chyba, że mówiąc o takich rzeczach obracamy się w sferze fantazji.
Z zeznań europosłów na procesie w sprawie powieszenia ich zdjęć na szubienicach – a także z tego, co orzekł Sąd Apelacyjny w Krakowie – wynika też, że istniał związek pomiędzy pikietą zorganizowaną przez narodowców, a a późniejszym napływem agresywnych mejli z pogróżkami („golić głowy jak za okupacji”) do europosłów i ich współpracowników. Lecz czy taki związek istniał na pewno? Myślę, że na ten temat można mieć co najmniej rozsądne wątpliwości. Jest niewątpliwym faktem, że po akcji wieszania zdjęć europosłów na szubienicach do osób, których to dotyczyło, a także współpracowników tych osób napłynęły maile z pogróżkami. Jednak z tego, że maile takie napłynęły po wspomnianej akcji nie wynika jeszcze to, że napłynęły one w wyniku tej właśnie akcji – w tym sensie, że to właśnie widok europosłów powieszonych „in effigie” na szubienicach sprowokował niektórych ludzi do wysłania do europosłów maili mówiących np. o tym, że należy im ogolić głowy na łyso, tak jak Polkom chodzącym z Niemcami w czasie okupacji. (4) Choć nie jestem w stanie powiedzieć, co spowodowało, że niektóre osoby dopuściły się takich akurat zachowań wobec europosłów i ich współpracowników, to mimo wszystko podejrzewam, że na osoby te mogło wpłynąć samo nagłośnienie takiego a nie innego głosowania posłów z ramienia PO w Parlamencie Europejskim, a także wyrażanie pewnych opinii na temat takiego właśnie głosowania tych posłów, czego jednak nikt – jak się zdaje – nie próbował potraktować jako przestępstwa. A jeśli nawet to widok zdjęć europosłów wiszących na szubienicach sprowokował jakieś osoby do wysyłania pogróżek do europosłów, to przecież osoby, które wysyłały grożące maile do tych ludzi raczej nie widziały wspomnianych zdjęć na miejscu, pod pomnikiem Korfantego w Katowicach, lecz z olbrzymim wręcz prawdopodobieństwem zobaczyły je w mediach – w telewizji, w internecie, bądź w gazetach (lub czasopismach). Zakładając słuszność powyższego twierdzenia, wydaje się oczywiste, że wysyłanie grożących maili do europosłów byłoby dużo mniej prawdopodobne, gdyby akcja wieszania zdjęć europosłów na szubienicach nie została medialnie nagłośniona – można też podejrzewać, że bez nagłośnienia tej akcji przez media głównego nurtu europosłowie nie baliby się o swoje życie (zakładając, że faktycznie się bali), gdyż zapewne nic o tej akcji by nie wiedzieli. Czy zatem informowanie o takim – przykładowo – zdarzeniu, jak powieszenie zdjęć europosłów na szubienicach powinno być karalne z tego względu, że z rozpowszechnienia takiej informacji może coś złego wyniknąć? Jeśli chodzi o to pytanie, to nie wiem oczywiście, jakie mogłyby być na nie wszelkie możliwe odpowiedzi, lecz mimo wszystko sądzę, że co najmniej dość powszechna odpowiedź byłaby taka, że media powinny mieć prawo informowania o nawet najbardziej bulwersujących wydarzeniach. Nie proponuję – w żadnym wypadku – ograniczenia swobody mediów – i przypuszczam też, że większość ludzi nie byłaby za tym. Lecz jeśli ktoś uważa, że dostatecznym powodem do ograniczenia wolności słowa może być to, że z jakiegoś rodzaju korzystania z tej wolności może coś złego wyniknąć, to jeśli tylko byłby elementarnie konsekwentny, to powinien dojść do wniosku, że informowanie opinii publicznej o pewnych faktach powinno być prawnie zakazane. Dlaczego? Otóż dlatego, że pewne zdarzenia – pochłaniające za sobą poważne szkody materialne, a czasem nawet ofiary w ludziach – nie mogłyby się zdarzyć bez rozpowszechnienia takich informacji. I tak np. rozruchy, jakie w 2020 r. wybuchły w szeregu amerykańskich miast po śmierci uduszonego przez białego policjanta Afroamerykanina George’a Floyd’a nie zdarzyłyby się, gdyby informacja o tym, co stało się w Minneapolis nie rozprzestrzeniła się w mediach – oczywiste jest przecież, że znakomita większość uczestników zamieszek, które wybuchły przynajmniej w 33 amerykańskich miastach, a także poza Stanami Zjednoczonymi i spowodowały szkody w wysokości od 1 do 2 mld dolarów – a także doprowadziły do śmierci 19 osób – nie widziała bezpośrednio, na własne oczy tego, jak biały policjant Derek Chauvin (nazwisko swoją drogą bardzo pasuje do tego, co zrobił – po francusku znaczy ono „szowinista”) przez kilka minut przyciska kolanem kark zatrzymanego pod zarzutem użycia fałszywego banknotu o wartości 20 dolarów George’a Floyd’a podczas gdy ten mówi do niego „błagam”, „nie mogę oddychać” i „nie zabijaj mnie” – o zdarzeniu tym ludzie ci mogli się dowiedzieć wyłącznie z przekazów innych osób – a w praktyce przede wszystkim z różnego rodzaju mass mediów (internetu, gazet, czy telewizji). Podobnie, podpalenia kościołów, których ileś zdarzyło się w Kanadzie w 2021 r. po odkryciach masowych grobów dzieci na terenach prowadzonych kiedyś przez związki wyznaniowe, w tym także Kościół Katolicki szkół z internatami dla Indian nie miałyby miejsca, gdyby informacje o tych odkryciach i o tym, jak dzieci te były traktowane przez przedstawicieli kleru nie rozprzestrzeniły się w środkach masowego przekazu. To samo można byłoby powiedzieć o szeregu np. antypolicyjnych zamieszek, sprowokowanych rozpowszechnieniem informacji o pobiciu czy też zabiciu kogoś przez policjantów. (5) Zaryzykować można postawienie tezy, że medialne wypowiedzi prezentujące pewne prawdziwe informacje – nie będące dodajmy do tego informacjami na temat np. jakichś tajemnic państwowych czy też czyichś spraw natury czysto prywatnej – które w każdym demokratycznym kraju są uważane za najbardziej chyba oczywisty przykład dopuszczalnego korzystania z prawa do wolności słowa – są znacznie bardziej niebezpieczne od wypowiedzi, które przynajmniej w niektórych demokracjach są zakazane – a więc np. nawoływania do popełniania przestępstw (innego, niż bezpośrednie podburzanie do przestępczego zachowania w sytuacji, w której istnieje realne ryzyko natychmiastowego spowodowania takiego zachowania) bądź np. „mowy nienawiści”. (6)
Jeśli więc rezultatem akcji wieszania zdjęć europosłów z ramienia PO na szubienicach były takie następstwa, jak wysyłanie do tych europosłów maili z pogróżkami czy też obawa tych posłów przed zamachem na ich życie to następstwa te były wynikiem nie tyle samej tej akcji – która miała przecież względnie ograniczoną liczbę uczestników i bezpośrednich obserwatorów – ile raczej rozpowszechnienia informacji o niej – często, dodajmy, z komentarzami potępiającymi tę akcję. Lecz mediów (czy też prywatnych osób – np. blogerów) nie karze się za rozpowszechnianie informacji o bulwersujących, mogących wzburzyć wiele osób zdarzeniach (takich, jak np. zabicie kogoś przez policjanta), czy też o bulwersujących aktach ekspresji – takich np., jak powieszenie zdjęć europosłów na szubienicach – nawet jeśli jest praktycznie oczywiste, że to z takich informacji, a nie bezpośrednio z jakichś zdarzeń, których naocznymi świadkami jest względnie niewielka liczba ludzi, czy też z wypowiedzi, mających ograniczony krąg bezpośrednich odbiorców wynikają takie następstwa, jak masowe, prowadzące do potężnych strat materialnych rozruchy, a także np. fizyczne ataki na policjantów czy wysyłanie grożących maili do europosłów. Czy zatem jeśli informowanie o pewnych wypowiedziach – takich, jak wypowiedzi nawołujące do popełniania przestępstw, czy stanowiących groźby przemocy – nie jest karalne, to czy może być czymś zasadnym karanie za prezentowanie takich wypowiedzi „z pierwszej ręki”? Oczywiście, czasem może być to zasadne i nie rodzące żadnego szczególnego paradoksu. Jest czymś zupełnie uzasadnionym różne traktowanie z jednej strony kogoś, kto podburza agresywnie nastawiony tłum do fizycznego zaatakowania jakiejś osoby - i z drugiej kogoś, kto opisuje takie zajście, przytaczając przy tym użyte podczas niego słowa wzywające swych adresatów do dokonania aktu przemocy – czy też kogoś, kto prezentuje nagranie takiego incydentu w mediach. Podobnie, nie byłoby nic paradoksalnego w ukaraniu kogoś, kto bezpośrednio do jakiejś osoby – posła, urzędnika, czy kogokolwiek innego – wysłał wiadomość zawierającą np. groźbę dokonania zabójstwa – i jednoczesnym niekaraniu kogoś, kto gdzieś np. internecie czy w innym medium napisał, że ktoś groził jakiejś osobie, używając przy tym takich to a takich słów. Lecz w tych akurat przypadkach brak paradoksu w karaniu za jedne wypowiedzi i niekaraniu za drugie wynika stąd, że wypowiedzi te stwarzają zupełnie różny stopień zagrożenia. O podburzaniu już rozgniewanego tłumu do fizycznego zaatakowania innej osoby czy też osób można powiedzieć, że jest to wypowiedź stwarzająca bezpośrednie niebezpieczeństwo tego, że ktoś zostanie pobity, czy nawet zabity. Opisanie takiego zdarzenia, czy prezentacja jego nagrania bezpośredniego niebezpieczeństwa wywołania przemocy nie powoduje. W przypadku rozpowszechnienia w jakimś medium treści zawierającej groźbę przemocy wiadomości bezpośrednio wysłanej do innej osoby ewentualna szkoda, jaką było wywołanie strachu u adresata tej wiadomości następuje jeszcze przed rozpowszechnieniem treści tej wiadomości w sposób publiczny – najprawdopodobniej zresztą ktoś, kto publicznie rozpowszechniłby treść tej wiadomości znałby ją od pokrzywdzonego. Lecz w przypadku akcji polegającej na wieszaniu zdjęć europosłów z ramienia PO na szubienicach szkody, do jakich ta akcja – załóżmy dla dobra argumentacji – doprowadziła mogły być w czysto obiektywnym sensie w większym stopniu rezultatem nagłośnienia tej akcji, niż jej samej. I czy o samej akcji, o której tu jest mowa można powiedzieć, że stanowiła ona przestępstwo grożenia innym osobom ich (np.) zamordowaniem? Jak już tu wcześniej pisałem, jest to dla mnie wątpliwe. Politycznych zabójstw nie dokonuje się przecież wieszając kogoś na szubienicy, lecz – jeśli już – to przy użyciu takich narzędzi, jak nóż czy pistolet. Raczej, akcja wieszania zdjęć europosłów z PO na szubienicach miała na celu wyrażenie poglądu, że takie a nie inne głosowanie tych posłów w sprawie rezolucji n.t. działań PiS-u w polskim sądownictwie było zbrodnią zasługującą na najwyższy wymiar kary, czy też czymś, co należałoby tak traktować (mniemam, że organizatorom akcji wieszania zdjęć posłów do Parlamentu Europejskiego na szubienicach były znane prawne zasady „lex retro non agit” i „nullum crimen sine lege”). Taki pogląd – jakkolwiek nie byłby on wyrażany – jest czymś, co musi budzić sprzeciw, jeśli nie po prostu oburzenie. Lecz w kraju, gdzie wolność słowa jest szanowana (biorę w nawias pytanie o to, czy takim krajem jest Polska) powinno być uważane za rzecz oczywistą to, że fakt, iż jakiś pogląd oburza mniejszą, czy też większą liczbę ludzi nie jest dostatecznym powodem do tego, by zakazać wyrażania takiego poglądu.
Przypisy:
1. Podstawą oskarżenia w tej sprawie był art. 119 § 1 k.k. który stanowi, że „kto stosuje przemoc lub groźbę bezprawną wobec grupy osób lub poszczególnej osoby z powodu jej przynależności narodowej, etnicznej, rasowej, politycznej, wyznaniowej albo z powodu jej bezwyznaniowości, podlega karze pozbawienia wolności od 3 miesięcy do lat 5”. Przy okazji dodam, że przepis ten krytykowałem w swym niedawnym tekście https://www.salon24.pl/u/kozlowski/1354533,czy-jan-pietrzak-popelnil-przestepstwo-a-jesli-nawet-tak-to-czy-powinien-zostac-ukarany – z tego względu, że wywołujące u swych adresatów autentyczny strach groźby przemocy z powodzeniem mogą być karane na podstawie takich przepisów, jak art. 190 § 1 k.k. według którego „Kto grozi innej osobie popełnieniem przestępstwa na jej szkodę lub na szkodę osoby dla niej najbliższej, jeżeli groźba wzbudza w osobie, do której została skierowana lub której dotyczy, uzasadnioną obawę, że będzie spełniona, podlega karze pozbawienia wolności do lat 3” oraz art. 191 § 1 k.k. który przewiduje taką samą karę dla kogoś, kto „stosując przemoc wobec osoby lub groźbę bezprawną, zmusza ją lub inną osobę do określonego działania, zaniechania lub znoszenia” (przestępstwa te ścigane są na wniosek osób pokrzywdzonych), natomiast na podstawie art. 119 § 1 k.k. mogą być ścigane groźby dotyczące całych grup narodowościowych, etnicznych, rasowych, wyznaniowych czy też takich, jak partie polityczne (a więc, jak widać, tylko pewnych grup społecznych) które to groźby, jeśli u jakiejś części osób należących do grup, do których groźby takie się odnoszą wywołują strach przed przemocą, to strach ten nie jest zasadniczo różny od tego, jaki mogą u takich osób wywoływać np. publikacje mówiące o prawdziwych przestępstwach z nienawiści (takich, jak np. pobicia) przeciwko takim osobom, czy też o społecznej niechęci wobec takich osób. Czy też od strachu, jaki u niektórych ludzi mogą wywoływać publikacje przepowiadające wojnę, czy jakąś inną katastrofę (czy to naturalną, czy spowodowaną przez człowieka), które to publikacje nie są przecież prawnie zakazane.
2. Wynika to w sposób dość jasny z mojego dość już w tej chwili dawnego tekstu, zob. http://bartlomiejkozlowski.pl/ks.htm.
3. Można się zastanawiać nad tym, czy hipotetyczny zakaz propagowania poglądu o np. potrzebie wprowadzenia jakiegoś prawa karnego działającego wstecz nie byłby zgody z art. 17 Europejskiej Konwencji Praw Człowieka, który stanowi, że „Żadne z postanowień niniejszej Konwencji nie może być interpretowane jako przyznanie jakiemukolwiek Państwu, grupie lub osobie prawa do podjęcia działań lub dokonania aktu zmierzającego do zniweczenia praw i wolności wymienionych w niniejszej Konwencji, albo ich ograniczenia w większym stopniu, niż to przewiduje Konwencja” – zważmy tu, że według art. 7 ust. 1 tej Konwencji „Nikt nie może być uznany za winnego popełnienia czynu polegającego na działaniu lub zaniechaniu działania, który według prawa wewnętrznego lub międzynarodowego nie stanowił czynu zagrożonego karą w czasie jego popełnienia” – a także „Nie będzie również wymierzona kara surowsza od tej, którą można było wymierzyć w czasie, gdy czyn zagrożony karą został popełniony”. Ba – można się zastanawiać nad tym, czy zgodne z art. 17 nie byłoby wprowadzenie przepisu karnego zabraniającego propagowania wprowadzenia, za jakiekolwiek czyny, kary śmierci – jakkolwiek pierwotny, pochodzący z 1950 r. tekst EKPC wyraźnie dopuszczał istnienie i stosowanie kary śmierci, to uchwalony w 1983 r. protokół nr 6 do tej Konwencji ograniczył możliwość stosowania kary śmierci do czasu wojny lub okresu bezpośredniego zagrożenia wojną, a protokół nr 13 z 2002 r. całkowicie zakazał istnienia i stosowania tej kary. Można byłoby więc twierdzić, że ktoś, kto propaguje przywrócenie kary śmierci podejmuje działanie zmierzające co najmniej do ograniczenia gwarantowanego przez EKPC (w jej art. 2) prawa do życia w stopniu większym, niż EKPC to dopuszcza. Niezależnie jednak od tego, czy zakaz propagowania takich poglądów, o jakich była tu mowa byłby zgodny z art. 17 EKPC (przy użyciu którego najczęściej były usprawiedliwiane zakazy „mowy nienawiści”, kwestionowania, czy też „bagatelizowania” holocaustu i propagowania ustrojów totalitarnych) fakt jest taki, że w prawie polskim nie ma takiego zakazu i nie zetknąłem się z informacją mówiącą o tym, by ktoś propagował jego wprowadzenie. Podobnie, jak nie zetknąłem się z informacją o tym, by taki zakaz gdzieś w ogóle istniał.
4. Myślę, że można się co najmniej zastanawiać nad tym, czy wysyłanie do europosłów maili o takiej treści stanowiło przestępstwo, czy to z art. 119 § 1 czy też z art. 190 § 1 k.k. Napisanie do kogoś, że za to, co zrobił powinno się mu ogolić głowę, tak jak ponoć czasem golono głowy Polkom utrzymującym kontakty z Niemcami podczas hitlerowskiej okupacji nie jest całkiem równoznaczne ze straszeniem tego kogoś tym, że jego głowa zostanie ogolona. Można więc uważać, że wysyłanie do europosłów maili o takiej akurat treści było wyrażaniem obraźliwych opinii na temat ich głosowania w sprawie rezolucji n.t. zmian w polskim sądownictwie, a nie grożeniem europosłom popełnieniem skierowanych przeciwko nim przestępstw.
5. Trzeba tu jednak powiedzieć, że bardzo zdecydowana większość protestów, jakie nastąpiły w USA po zabójstwie George’a Floyda i w Kanadzie pod odkryciach grobów dzieci na terenach tzw. szkół rezydencjalnych miała charakter całkowicie pokojowy.
6. Zakazy wspomnianych rodzajów wypowiedzi krytykowałem w szeregu tekstach zamieszczonych na moim blogu i stronie internetowej, ostatnio w "Czy Jan Pietrzak popełnił przestępstwo? (a jeśli nawet tak, to czy powinien zostać ukarany?)" . Chciałbym przy okazji zauważyć, że informacje fałszywe – których niewątpliwie chciałoby zakazać znacznie więcej osób, niż informacji prawdziwych – jakkolwiek mogą, rzecz jasna, prowadzić do takich czy innych szkód – to mimo wszystko mogą one, przynajmniej w wielu przypadkach, zostać sprostowane – co może np. albo zapobiec zamieszkom, czy też powstrzymać ich rozwój. Ze sprostowaniem prawdziwych informacji w oczywisty sposób jest cokolwiek większy problem.
Warszawiak "civil libertarian" (wcześniej było "liberał" ale takie określenie chyba lepiej do mnie pasuje), poza tym zob. http://bartlomiejkozlowski.pl/main.htm
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Społeczeństwo