Tekst dostępny także pod adresem http://bartlomiejkozlowski.pl/sp196a.htm, dalej link do wersji PDF
Około roku temu napisałem tekst na temat lansowanych przez partię Zbigniewa Ziobry – nazywającą się wówczas „Solidarna Polska” - pomysłów zmian w kodeksie karnym, dotyczących przestępstw z rozdziału XXIV k.k. – „Przestępstwa przeciwko wolności sumienia i wyznania”. Według krytykowanego przeze mnie w 2022 r. projektu, w art. 195, stanowiącym w swym § 1, że ten kto „złośliwie przeszkadza publicznemu wykonywaniu aktu religijnego kościoła lub innego związku wyznaniowego o uregulowanej sytuacji prawnej, podlega grzywnie, karze ograniczenia wolności albo pozbawienia wolności do lat 2”, a w § 2, że „tej samej karze podlega, kto złośliwie przeszkadza pogrzebowi, uroczystościom lub obrzędom żałobnym” miałoby zniknąć słowo „złośliwie” w związku z czym przestępstwem stałoby się niezłośliwe, jakkolwiek wciąż umyślne (tj. świadome) przeszkadzanie w obrzędach religijnych, bądź żałobnych. Doprowadzenie do przerwania takich obrzędów miałoby być zagrożone karą do 3 lat więzienia. Bezparagrafowy obecnie art. 196 k.k. w myśl którego ten, kto „obraża uczucia religijne innych osób, znieważając publicznie przedmiot czci religijnej lub miejsce przeznaczone do publicznego wykonywania obrzędów religijnych, podlega grzywnie, karze ograniczenia wolności albo pozbawienia wolności do lat 2” według pomysłu ziobrystów miał zostać rozbudowany do trzech paragrafów. Pierwszy z nich miał stanowić, że „kto publicznie lży lub wyszydza kościół lub inny związek wyznaniowy o uregulowanej sytuacji prawnej, jego dogmaty lub obrzędy podlega grzywnie, karze ograniczenia wolności albo pozbawienia wolności do lat 2”. Drugi miał przewidywać taką samą karę dla kogoś, kto „publicznie znieważa przedmiot czci religijnej lub miejsce przeznaczone do publicznego wykonywania obrzędów religijnych” – jak łatwo można zauważyć, treść tego przepisu miała być powtórzeniem treści art. 196 k.k. w jego obowiązującej obecnie (maj 2023) wersji, z tą różnicą, że znamieniem określonego w nim zachowania przestałoby być spowodowanie obrazy uczuć religijnych jakichkolwiek osób – przestępstwem stałoby się samo publiczne znieważenie przedmiotu czci religijnej osób innych, niż wyłącznie sam sprawca czynu, bądź publiczne znieważenie miejsca przeznaczonego do publicznego sprawowania obrzędów religijnych; reakcja innych osób na określone w art. 196 § 2 zachowanie – czy też brak takiej reakcji – nie miałaby znaczenia jeśli chodzi o stwierdzenie, czy przestępstwo określone w tym przepisie zostało popełnione, czy też nie. Wreszcie, trzeci paragraf art. 196 k.k. miał przewidywać karę do 3 lat więzienia za kwalifikowane postacie przestępstw określonych paragrafach 1 i 2 tego artykułu, tj. takie, które odbywałyby się przy użyciu środków masowego komunikowania, bądź miałyby miejsce podczas nabożeństwa religijnego. W części ogólnej k.k. miał się natomiast pojawić art. 27a, stanowiący o tym, że „Nie popełnia przestępstwa, kto wyraża przekonanie, ocenę lub opinię, związane z wyznawaną religią głoszoną przez kościół lub inny związek wyznaniowy o uregulowanej sytuacji prawnej, jeżeli nie stanowi to czynu zabronionego przeciwko wolności sumienia i wyznania lub publicznego nawoływania do popełnienia przestępstwa lub pochwały jego popełnienia”.
Te przepisy, jak wiadomo, nie zostały wprowadzone do kodeksu karnego – stało się tak dlatego, że nie zyskały one poparcia większości rządzącej Polską tzw. Zjednoczonej Prawicy. Niestety jednak, nie ma się czym pocieszać. Zmiany w art. 195 i 196 k.k. w kształcie wspomnianym powyżej obowiązującym prawem się nie staną, lecz stać się nim mogą pomysły może nawet jeszcze gorsze.
Jakie? Chodzi w gruncie rzeczy o jeden: nowym, nie istniejącym jak na razie przestępstwem miałoby się stać nie, jak to było pierwotnie proponowane „publiczne lżenie lub wyszydzanie kościoła lub innego związek wyznaniowego o uregulowanej sytuacji prawnej, jego dogmatów lub obrzędów” ale „publiczne lżenie kościoła lub innego związku wyznaniowego o uregulowanej sytuacji prawnej lub wyszydzanie jego zasady doktrynalnych lub obrzędów”. Grozić by za to miała kara grzywny, ograniczenia wolności albo pozbawienia wolności do lat 2, a gdyby czyn taki został dokonany w czasie i miejscu odprawiania nabożeństwa lub wykonywania innego aktu religijnego, lub za pomocą środków masowego komunikowania, miałby być on zagrożony karą do 3 lat odsiadki.
Dlaczego jednak aktualny projekt ustawy – lansowany przez zwolenników jej uchwalenia jako „ustawa o ochronie chrześcijan” – może być gorszy, niż jego pierwotna wersja? Otóż, głównym powodem, dla którego można twierdzić, że jest on jeszcze gorszy, niż krytykowany wcześniej przeze mnie, niewątpliwie przecież kretyński projekt jest zastąpienie w proponowanym art. 196 §1 k.k. zakazu „lżenia lub wyszydzania dogmatów kościoła lub innego związku wyznaniowego o uregulowanej sytuacji prawnej” przez zakaz „wyszydzania zasad doktrynalnych” takiego kościoła bądź związku.
Z jakiego jednak konkretnie powodu zakaz publicznego „wyszydzania zasad doktrynalnych” związków wyznaniowych jest czymś jeszcze bardziej zasługującym na dezaprobatę, niż zakaz wyszydzania ich „dogmatów”? Otóż jest tak z jednego prostego powodu: pierwsze z tych pojęć jest o wiele bardziej pojemne, niż drugie.
Jak pisałem w opublikowanym w maju zeszłego roku tekście „dogmaty” – w tym sensie, że nazywają się one dogmatami – występują tak właściwie wyłącznie w katolickiej odmianie chrześcijaństwa. Inne religie, w tym odłamy chrześcijaństwa inne, niż katolicyzm mają co prawda kanony wierzeń odpowiadające temu, co w katolicyzmie określa się mianem dogmatów (np. „jest jeden Bóg” „Jezus jest Synem Boga” itd.), ale tych niewątpliwie podstawowych dla poszczególnych religii twierdzeń wyznawcy owych religii nie określają mianem dogmatów. Ze stosowaniem przepisu zakazującego publicznego lżenia lub wyszydzania dogmatów kościoła lub związku wyznaniowego o uregulowanej sytuacji prawnej byłby więc kłopot: na pewno można byłoby go zastosować wobec kogoś, kto np. wyszydzałby katolicki dogmat o Trójcy Świętej – lub np. również katolicki dogmat o nieomylności papieża w sprawach wiary i moralności – jako, że religia katolicka zna coś takiego, jak dogmaty, ale nie jest jasne (w każdym razie jeśli przyjmuje się wspomnianą powyżej wykładnię pojęcia „dogmatu”) czy można byłoby go zastosować wobec np. wyszydzania przez kogoś twierdzenia, że Koran został podyktowany prorokowi Mahometowi przez Allacha – można mieć bowiem wątpliwość co do tego, czy w islamie istnieją dogmaty w takim samym sensie jak istnieją one w katolicyzmie (w opublikowanym w zeszłym roku tekście pisałem, że przetłumaczenie z polskiego na arabski słowa „dogmat” daje coś takiego – ةديقعلا - a co się czyta się jako aleaqida, zaś tłumaczenie ةديقعلا na polski daje słowo „kredo”. Czy zatem arabska – muzułmańska ةديقعلا - aleaqida – tłumaczona przez google translate na polski jako „kredo” – a więc wiara, czy też wierzę – to to samo, co po polsku „dogmat” - czy też słowo „dogma” np. po angielsku lub łacinie - czy jednak nie – lub przynajmniej niekoniecznie, bądź nie całkiem?). Problem, o którym tu jest mowa jest, jak sądzę, w istocie rzeczy nierozwiązywalny – można uważać tak, można uważać siak – co można natomiast zauważyć, to to, że dwa alternatywne rozumienia pojęcia „dogmat” w pierwotnie proponowanej wersji art. 196 §1 k.k. mogłyby prowadzić do rozstrzygnięć nader wątpliwych z punktu widzenia zasad praworządności: przyjęcie – zgodnie z naukami różnych wyznań – tezy, że dogmaty istnieją wyłącznie w religii katolickiej mogłoby prowadzić do tego, że twierdzenia tej i tylko tej religii byłyby chronione przed ich lżeniem lub wyszydzaniem z tego powodu, że są one w doktrynie tej religii nazywane dogmatami, zaś analogiczne twierdzenia innych wyznań mogłyby być lżone i wyszydzane bezkarnie, dlatego, że w tych religiach twierdzeń tych nie określa się mianem dogmatów; natomiast przyjęcie, że pojęcie „dogmatu” należy rozumieć szeroko – jako po prostu podstawowe zasady i twierdzenia takich czy innych religii – mogłoby prowadzić do skazywania ludzi za publiczne lżenie i wyszydzanie twierdzeń, odnośnie których można byłoby – odwołując się do wcześniej wskazanego znaczenia pojęcia „dogmatu” – argumentować, że nie są one dogmatami. Pierwsza interpretacja pojęcia „dogmat” w zaproponowanym około rok temu przez ziobrystów art. 196 §1 w sposób całkowicie jawny uprzywilejowywałaby kościół katolicki, jeśli chodzi o chronienie go przed publicznym lżeniem lub wyszydzaniem pewnej przynajmniej części jego religijnej doktryny (tej, którą w ramach tej religii określa się mianem dogmatów), drugą z kolei interpretację można byłoby atakować jako naruszającą zasadę „nullum crimen sine lege”.
Posłom zasiadającym w stałej podkomisji do spraw prawa karnego ktoś prawdopodobnie powiedział o problemach, jakie mogą wyniknąć z wprowadzenia do kodeksu karnego przepisu zakazującego lżenia lub wyszydzania „dogmatów” związków wyznaniowych. Co jednak z tego wynikło? Otóż to, że poseł PiS Bartłomiej Dorywalski zgłosił poprawkę, w której pierwotnie planowane brzmienie art. 196 §1 k.k. – tj. „kto publicznie lży lub wyszydza kościół lub inny związek wyznaniowy o uregulowanej sytuacji prawnej, jego dogmaty lub obrzędy podlega grzywnie, karze ograniczenia wolności albo pozbawienia wolności do lat 2”, zostało zastąpione propozycją, w myśl której karalne miałoby być publiczne lżenie kościoła lub innego związku wyznaniowego o uregulowanej sytuacji prawnej oraz wyszydzanie jego zasad doktrynalnych lub obrzędów.
Tak sformułowany przepis, gdyby znalazł się on w kodeksie karnym (dodajmy, że został on poparty m.in. przez stowarzyszenie „Ordo Iuris”) nie prowadziłby do tak kłopotliwych sytuacji, do jakich prowadziłoby zapisanie w k.k. że nie wolno lżyć czy też wyszydzać „dogmatów” kościołów lub innych związków religijnych. Ale nie znaczy to, że przyjęta przez podkomisję do spraw reformy prawa karnego wersja art. 196 §1 k.k. (i także siłą rzeczy 196 §3 k.k.) jest choć trochę mniej groźna od wersji pierwotnej. Niestety, jest dokładnie przeciwnie.
Z jakiego powodu? Otóż takiego, że pojęcie „zasad doktrynalnych” kościołów czy związków wyznaniowych jest bez wątpienia o wiele szersze, niż pojęcie „dogmatów” tych kościołów czy też związków.
Pojęcie „zasad doktrynalnych” poszczególnych religii oczywiście obejmuje to, co w przypadku np. religii katolickiej obejmuje się nazwą „dogmat” – jak również to, co można byłoby ewentualnie objąć tą nazwą w przypadku innych religii. Lecz obejmuje ono także sprawy w oczywisty sposób nie będące dogmatami religijnymi. I tak np. twierdzenie „Bóg jest jeden, ale w trzech osobach” jest zarówno dogmatem religii katolickiej (i – można byłoby próbować twierdzić – w ogóle dogmatem jakiegokolwiek odłamu chrześcijaństwa) – i jest także zasadą doktrynalną katolicyzmu oraz innych religii chrześcijańskich. Natomiast takie twierdzenia, jak, przykładowo „księżmi nie mogą być kobiety”, „księża nie mogą być żonaci”, „papieża wybiera kolegium kardynałów (mianowanych przez wcześniejszych papieży)”, „zakony nie podlegają jurysdykcji biskupów diecezjalnych” czy też „należy chrzcić małe dzieci” (które nie są w stanie zrozumieć czegokolwiek z tego, co się w czasie chrztu z nimi robi) choć nie są dogmatami religijnymi katolicyzmu (lub jakiegokolwiek innego wyznania) to z pewnością są zasadami doktrynalnymi kościoła katolickiego. W przypadku Kościoła Katolickiego można powiedzieć, że każdy przepis zawarty w Kodeksie Prawa Kanonicznego czy też w Katechizmie tego Kościoła stanowi zasadę doktrynalną tegoż Kościoła. Jeśli więc art. 196 §1 k.k. (i automatycznie art. 196 §3 k.k.) w kształcie zaaprobowanym przez komisję do spraw reformy prawa karnego wszedłby w życie, to za wyszydzanie jakiegokolwiek z tych przepisów można byłoby dostać 3 lata więzienia (jeśli wyszydzanie odbywałby się za pomocą np. ogólnodostępnej strony internetowej, która z pewnością jest środkiem masowej komunikacji). Tak samo oczywiście mogłoby zostać potraktowane wyszydzanie zasad któregokolwiek z innych prawnie uznanych w Polsce wyznań, choćby nawet zasady te w sposób oczywisty nie były ich „dogmatami”. Prowadziłoby to do ciekawych, prawdę mówiąc, sytuacji. I tak np. wypowiadając się o kościele rzymsko – katolickim (a więc, nie chwaląc się, moim) nie wolno byłoby wyszydzać takich np. zasad tego kościoła, jak wspomniane już tu zasady, że księża nie mogą być żonaci, oraz że księżmi nie mogą być kobiety. Ale wypowiadając się o np. kościele prawosławnym, czy też o kościele greko-katolickim, bądź o kościołach protestanckich należałoby uważać z wyszydzaniem praktyk tych kościołów, polegających na tym, że żonaci mężczyźni mogą być w nich osobami duchownymi. A w odniesieniu do niektórych kościołów protestanckich trzeba byłoby być ostrożnym z wyszydzaniem zasad owych kościołów, według których kapłanami mogą być kobiety. To wszystko bowiem, o czym tu jest mowa, są to zasady doktrynalne (uznanych prawnie w Polsce) kościołów lub związków religijnych, których publiczne wyszydzanie, w przypadku wprowadzenia do kodeksu karnego zmian zaaprobowanych już przez wspomnianą tu komisję będzie zagrożone karą grzywny, ograniczenia wolności, lub nawet więzienia.
Jeśli więc wspomniane tu propozycje zmian w kodeksie karnym wejdą w życie, nastąpi niebywałe w stosunku do obecnego stanu prawnego rozszerzenie zakresu zakazanych wypowiedzi na tematy związane z religią i związkami wyznaniowymi (obecnie, zgodnie z art. 196 k.k. nie wolno publicznie znieważać „przedmiotów czci religijnej” innych osób oraz miejsc przeznaczonych do publicznego sprawowania obrzędów religijnych – jeśli prowadzi to do obrazy uczuć religijnych przynajmniej dwóch osób, nie wolno też, zgodnie z art. 256 §1 k.k. publicznie nawoływać do nienawiści na tle różnic wyznaniowych albo ze względu na bezwyznaniowość – a według art. 256 §2 nie wolno także produkować, przechowywać, przewozić czy przesyłać w celu rozpowszechniania pism, druków i innych nośników treści zawierających takie nawoływanie; według wreszcie art. 257 k.k. nie wolno publicznie znieważać grupy ludności (będącej, jak rozumiem, grupą ludności zamieszkującej Polskę – nie jakiś dowolny, choćby nawet daleki kraj) z powodu jej przynależności wyznaniowej albo z powodu jej bezwyznaniowości.
Wolność słowa w zakresie możliwości bezkarnego wypowiadania się na tematy związane z religią po wejściu w życie wspomnianych tu propozycji zmian w k.k. zostanie zatem drastycznie ograniczona. Ale nie myślmy, że wspomniana już tu komisja do spraw reformy prawa karnego jest aż taka zła. To prawda, że chce ona trochę (a może nawet całkiem dużo) wolności wypowiedzi ludziom odebrać. Ale chce też co najmniej trochę tej wolności mieszkańcom Polski dać. Tyle tylko, że wolności jej zdaniem właściwej – tj. wyrażającej opinie obecne w nauczaniu kościołów i innych prawnie uznanych w Polsce związków wyznaniowych. Temu celowi miałoby służyć wpisanie do ustawy o gwarancjach wolności sumienia i wyznania przepisu o następującej treści: „Nikt nie może ponosić odpowiedzialności cywilnej, karnej lub innej odpowiedzialności prawnej za wyrażanie przekonań, ocen lub opinii obecnych w nauce głoszonej przez Kościół lub inny związek wyznaniowy”.
Podobnie, jak zakaz wyszydzania „zasad doktrynalnych” kościołów i związków wyznaniowych jest szerszy (i to o wiele) od zakazu wyszydzania (czy też lżenia) dogmatów kościołów i innych związków religijnych, przytoczony powyżej przepis jest szerszy od proponowanego wcześniej art. 27a k.k., który, przypomnę, według przedstawionej mniej więcej rok temu propozycji miał stanowić, że „Nie popełnia przestępstwa, kto wyraża przekonanie, ocenę lub opinię, związane z wyznawaną religią głoszoną przez kościół lub inny związek wyznaniowy o uregulowanej sytuacji prawnej, jeżeli nie stanowi to czynu zabronionego przeciwko wolności sumienia i wyznania lub publicznego nawoływania do popełnienia przestępstwa lub pochwały jego popełnienia”. W przypadku obowiązywania art. 27a k.k. ktoś wyrażający takie czy inne przekonanie, bądź ocenę albo opinię związaną z wyznawaną przez niego religią – będącą religią głoszoną przez kościół lub inny związek wyznaniowy o uregulowanej w Polsce sytuacji prawnej – nie mógłby zostać oskarżony, a już tym bardziej skazany w procesie karnym z powodu wyrażenia takiego przekonania, czy też oceny lub opinii – nawet wówczas, gdyby wyrażenie tego przekonania, oceny czy też opinii generalnie rzecz biorąc mogło zostać uznane za przestępstwo. Art. 27a k.k. nie chroniłby jednak nikogo przed inną odpowiedzialnością z powodu wyrażenia przekonania, oceny czy też opinii związanej z wyznawaną religią, jak odpowiedzialność karna. Ponadto, nie działałby on wówczas, gdyby wyrażenie przekonania, oceny lub opinii związanej z głoszoną przez prawnie uznany związek wyznaniowy stanowiło czyn zabroniony skierowany przeciwko wolności sumienia i wyznania – czyli, jak się można domyślić, np. lżenie bądź wyszydzanie dogmatów lub obrzędów jakiegoś kościoła czy też związku wyznaniowego (trzymałem się tu pierwotnej wersji omawianego projektu – stąd wzmianka o „dogmatach” a nie o „zasadach doktrynalnych” związków wyznaniowych) lub było publicznym nawoływaniem do popełnienia przestępstwa albo publicznym pochwalaniem jego popełnienia.
W przeciwieństwie do planowanego wcześniej art. 27a k.k. przepis ustawy o gwarancjach wolności sumienia i wyznania miałby zawierać tylko jedno ograniczenie – takie mianowicie, że przewidziane w nim wyłączenie odpowiedzialności prawnej z powodu wyrażenia przekonania, oceny lub opinii zawartej w nauce głoszonej przez kościół lub inny związek wyznaniowy o uregulowanej sytuacji prawnej nie wykluczałoby odpowiedzialności za zniewagę lub zakłócenie porządku lub spokoju publicznego ze względu na formę wyrażenia przekonania, oceny lub opinii (to wiem ze strony internetowej Ordo Iuris). Lecz w przypadku obowiązywania takiego, jak wspomniany tu wcześniej przepisu wypowiedzi wyrażające przekonania, oceny lub opinie zawarte w nauczaniu uznanych w Polsce prawnie związków wyznaniowych najprawdopodobniej musiałyby być bezkarne nawet wówczas, gdyby wypowiedzi te stanowiły np. publiczne nawoływanie do popełnienia przestępstwa, bądź publiczne nawoływanie do nienawiści na tle wskazanych przez prawo rodzajów różnic między ludźmi (obecnie są to różnice narodowościowe, etniczne, rasowe, wyznaniowe i dotyczące bezwyznaniowości). A w każdym razie wypowiedzi takie nie byłyby wyłączone z pod ochrony zapewnianej im przez przepis ustawy o wolności sumienia i wyznania w sposób automatyczny – w pewnych bowiem sytuacjach zapewne można byłoby co najmniej próbować twierdzić, że wypowiedzi te stanowią, czy też powodują zakłócenie porządku lub spokoju publicznego – nie jest też jasne, czy pod pojęciem zniewagi w przepisie dodanym do ustawy o gwarancjach sumienia i wyznania należałoby rozumieć wyłącznie zniewagę dotyczącą jakiejś konkretnej osoby, czy także zniewagę dotyczącą całej grupy osób (obowiązujące obecnie w Polsce prawo zabrania publicznego znieważania Narodu Polskiego i Rzeczypospolitej Polskiej, a także całych grup ludności z powodu ich przynależności narodowej, etnicznej, rasowej, wyznaniowej albo z powodu ich bezwyznaniowości). (1) Wyłączenie odpowiedzialności za wypowiedzi o których tu jest mowa nie obejmowałoby – jak byłoby to w przypadku planowanego wcześniej art. 27a k.k. – jedynie odpowiedzialności karnej – dotyczyłoby ono wszelkiej odpowiedzialności przewidzianej przez prawo – a więc zarówno odpowiedzialność karnej, jak i cywilnej, czy choćby dyscyplinarnej. (2)
Czy w przypadku przyjęcia tak szerokiej, jak planowana w nieobowiązującej jeszcze ustawie „o ochronie chrześcijan” ochrony wypowiedzi wyrażających przekonania, oceny lub opinie związane z takimi czy innymi funkcjonującymi w Polsce religiami byłoby się czym w praktyce martwić? Jak wynika z artykułu w „Gazecie Wyborczej” z którego dowiedziałem się o omawianym tu przeze mnie projekcie Karol Fijałkowski z Fundacji Forum Światopoglądów najwyraźniej zaniepokojony jest tym, że przepis wprowadzony do ustawy o gwarancjach wolności sumienia i wyznania pozwalałby na bezkarne nawoływanie do popełnienia przestępstwa, bądź publiczne pochwalanie przestępstwa, jeśli takie nawoływanie czy też pochwalanie byłoby motywowane religijnie. Ja akurat tym bym się specjalnie nie przejmował – oczywiste jest dla mnie, że większość tych wypowiedzi, których treść można byłoby scharakteryzować jako publiczne nawoływanie do popełnienia przestępstwa (bądź pochwalanie jego popełnienia) nie jest groźniejsza od wielu wypowiedzi, które nie zawierają w sobie literalnych wyzwań do kryminalnych działań, bądź pochwał dla takich działań. Nie jest, jak sądzę, wynikiem ani przypadku, ani jakiejś naiwności np. to, że Sąd Najwyższy USA na przestrzeni kilkudziesięciu lat wybitnie rozszerzył zakres tolerancji dla wypowiedzi, które mogły być interpretowane jako zachęcające do łamania prawa, czy też mogące się do naruszenia prawa przyczynić: o ile w decyzji w sprawie Gitlow v. New York z 1925 r. większością 7 do 2 podtrzymał on skazanie za wypowiedzi w ogólnikowy sposób propagujące zastąpienie demokracji parlamentarnej dyktaturą proletariatu i przedstawiające masowe, polityczne strajki jako właściwą drogę do zmiany ustroju, to w wyroku w sprawie Brandenburg v. Ohio z 1969 r. jednomyślnie orzekł, że I Poprawka do Konstytucji nie zezwala na karanie wypowiedzi propagujących przemoc lub inne złamanie prawa, chyba, że chodzi o takie wypowiedzi, które mają na celu spowodowanie natychmiastowego bezprawnego działania i które jednocześnie mogą takie właśnie działanie faktycznie spowodować. Rozszerzenie zakresu wolności „wywrotowych” wypowiedzi nastąpiło po części niewątpliwie z tego powodu, że sędziowie amerykańskiego Sądu Najwyższego zrozumieli, że wypowiedzi takie nie grożą w automatyczny sposób rewolucją bądź innymi formami przemocy, a ewentualnym zagrożeniom, mogącym wynikać z takich wypowiedzi można zapobiegać w sposób inny, niż poprzez represjonowanie ich autorów.
Ale możliwość bezkarnego nawoływania do przemocy (czy też np. nawoływania do nienawiści) – motywowanego religijnie – nie byłaby jedyną mogącą się zdarzyć konsekwencją wprowadzenia do ustawy o gwarancjach wolności sumienia i wyznania przepisu mówiącego o tym, że ktoś, kto wyraża przekonanie, ocenę lub opinię obecnych w nauce głoszonej przez kościół lub inny związek wyznaniowy o uregulowanej sytuacji prawnej nie podlega odpowiedzialności cywilnej, karnej lub innej odpowiedzialności przewidzianej przez prawo (z wyjątkiem przypadków, gdy forma jego wypowiedzi stanowi znieważenie innej osoby, lub gdy wypowiedź ta ze względu na swą form powoduje zakłócenie spokoju lub porządku publicznego) – mając na myśli oczywiście konsekwencje, które niekoniecznie byłyby dobre.
Jakie to mogą być konsekwencje? Otóż, wyobraźmy sobie taką np. sytuację, że nauczycielem biologii w pewnej szkole jest zażarty wyznawca religii, której doktryna odrzuca teorię ewolucji jako sprzeczną ze słowami Biblii, według których Bóg stworzył świat w sześć dni, zaś Adama ulepił z gliny, a Ewę stworzył z jego żebra. Ktoś taki, zgodnie z nauczaniem swojego związku wyznaniowego, zamiast – zgodnie z programem nauczania – mówić uczniom o ewolucji gatunków, naucza ich, że świat został stworzony dokładnie w taki sposób, jak zostało to opisane w Księdze Rodzaju - dodając ewentualnie do tego, że twierdzenia o jakimś tam Wielkim Wybuchu, rozszerzaniu się wszechświata, powstaniu życia z materii nieorganicznej, wielkich wymieraniach, itd. są kłamstwem.
Odnośnie takich twierdzeń nie ulega – moim przynajmniej zdaniem – wątpliwości, że ktoś, kto takie twierdzenia wyznaje, powinien móc je publicznie głosić. Ale uwaga: nie jako nauczyciel biologii, czy też geografii w publicznej szkole. Choć w szkołach musi w jakimś stopniu panować wolność słowa (powiedziałbym, że powinna ona istnieć w nich w stopniu możliwie dużym) to oczywiste jest jednak, że w nauczaniu dzieci czy też młodzieży nie ma miejsca na taką swobodę ekspresji takich czy innych poglądów – motywowanych religijnie lub w jakikolwiek inny sposób – jak w wypowiedziach, które ktoś zamieszcza np. (tak, jak ja) na prowadzonej przez siebie stronie internetowej. Tak czy owak, jest dla mnie rzeczą oczywistą, że gdyby jakiś nauczyciel np. biologii przekonywał swych uczniów do tego, że wszystkie gatunki roślin i zwierząt zostały bezpośrednio stworzone przez Boga w ciągu jednego dnia (a cały świat w sześć dni) to, ktoś taki powinien zostać przywołany do porządku – a gdyby to nie poskutkowało, tzn. ktoś taki nadal nauczałby twierdzeń mających źródło w Biblii, a nie oparcie w nauce – to ktoś taki w najlepszym razie powinien zostać przeniesiony na takie stanowisko, na którym jego poglądy nie będą stały w konflikcie z obowiązkami zawodowymi, lub – w przypadku braku takiej możliwości – zwolniony z pracy. Lecz w przypadku, gdyby ktoś taki powoływał się na swoje prawo do głoszenia przekonań, ocen lub opinii zawartych w nauczaniu kościoła lub związku wyznaniowego o uregulowanej w Polsce sytuacji prawnej, to gdyby obowiązywała ustawa, której projekt jest tu omawiany kogoś takiego nie można byłoby zwolnić z pracy w szkole z powodu nauczenia przez niego treści niezgodnych z ustaleniami nauki i sprzecznych z programem nauczania – a w przypadku zwolnienia go ktoś taki musiałby zostać przywrócony do pracy przez sąd (jeśli złożyłby skargę). Niedopuszczalne prawnie mogłoby być samo zwrócenie komuś takiemu uwagi przez np. dyrektora szkoły na niewłaściwe prowadzenie zajęć – takie zwrócenie uwagi też można byłoby uznać za formę odpowiedzialności prawnej, której nałożenie, niezależnie od tego, jakiego rodzaju byłaby to odpowiedzialność, byłoby niedopuszczalne wówczas, gdyby powodem tej odpowiedzialności miało być wyrażanie przekonania, oceny lub opinii obecnej w nauce głoszonej przez kościół lub inny związek wyznaniowy o uregulowanej sytuacji prawnej, z wyjątkiem przypadków znieważenia kogoś lub zakłócenia porządku lub spokoju publicznego ze względu na formę wyrażenia przekonania, oceny lub opinii.
Tak więc, ogólnie rzecz biorąc, projekt ustawy „w obronie chrześcijan” przewiduje z jednej strony bardzo daleko idące ograniczenie swobody wypowiedzi skierowanych przeciwko religii (a w każdym razie religii mających uregulowany status prawny w Polsce) i z drugiej całkowitą niemal bezkarność wypowiedzi wyrażających przekonania, oceny lub opinie obecne w naukach głoszonych przez kościoły lub inny związki wyznaniowe o uregulowanej w Polsce sytuacji prawnej.
Czy projekt, o którym w tym tekście jest mowa ma jakiś odpowiednik w którymś z praw realnie obowiązujących w jakimś kraju świata? Odnośnie tego pytania, myślę, że pewne porównania da się tu zrobić. Weźmy tu np. przepisy kodeksu karnego Kanady dotyczące „mowy nienawiści” – a konkretnie mający największe zastosowanie spośród nich art. 319 (2), zgodnie z którym każdy, kto przekazując oświadczenia w inny sposób niż w rozmowie prywatnej, umyślnie szerzy nienawiść do jakiejkolwiek możliwej do zidentyfikowania grupy (tj. jakiejkolwiek części społeczeństwa wyróżniającej się kolorem skóry, rasą, religią, pochodzeniem narodowym lub etnicznym, wiekiem, płcią, orientacją seksualną, tożsamością lub ekspresją płciową lub upośledzeniem umysłowym lub fizycznym) popełnia przestępstwo podlegające karze do 2 lat więzienia. Lecz choć umyślne „szerzenie nienawiści” wobec grup rasowych, narodowościowych, religijnych, czy też mniejszości seksualnych jest w Kanadzie przestępstwem, to od tej zasady są pewne wyjątki, a jednym z nich jest przypadek, w którym dana osoba „w dobrej wierze wyraziła lub usiłowała ustalić przy użyciu argumentu opinię na temat religijny lub opinię opartą na wierze w tekst religijny” (art. 319 (3) (b) k.k. Kanady). (3)
Jest jednak przepis kanadyjskiego kodeksu karnego dotyczący wyjątku od zasady karalności innych, niż ściśle prywatne wypowiedzi umyślnie propagujących nienawiść wobec takich grup, jak grupy narodowościowe, rasowe, etniczne, czy też mniejszości seksualne czymś łatwo porównywalnym do mającego znaleźć się w polskiej „ustawie o ochronie chrześcijan” przepisu, zgodnie z którym nikt nie mógłby ponosić żadnej odpowiedzialności prawnej za wyrażanie przekonań, ocen lub opinii obecnych w nauce głoszonej przez kościół lub inny związek wyznaniowy o uregulowanej sytuacji prawnej, z wyjątkiem odpowiedzialności za zniewagę lub zakłócenie porządku lub spokoju publicznego ze względu na formę wyrażenia przekonania, oceny lub opinii? Odpowiedź na to pytanie jest złożona. Pod pewnymi względami szykowane w Polsce prawo dawałoby większe „fory” religijnie motywowanym wypowiedziom, niż prawo obowiązujące w Kanadzie. W pewnych jednak przypadkach mogłoby być odwrotnie.
Polskie prawo dotyczące ochrony religijnie motywowanych wypowiedzi byłoby szersze od prawa kanadyjskiego pod tym względem, że wyłączałoby owe wypowiedzi spod jakiejkolwiek odpowiedzialności prawnej – tj. zarówno odpowiedzialności karnej, jak i cywilnej, czy choćby dyscyplinarnej – z wyjątkiem przypadków, w których takie wypowiedzi ze względu na swą formę znieważałyby jakąś osobę bądź zakłócały porządek lub spokój publiczny. Art. 319 (3) (b) kodeksu karnego Kanady stanowi zaledwie jeden z kontratypów przestępstwa określonego w art. 319 (2) tego kodeksu. Nie ma on zastosowania wobec innych „przestępstw słownych” przewidzianych przez ten kodeks - takich choćby, jak podżeganie do nienawiści przeciwko możliwej do zidentyfikowania grupie, które prawdopodobnie doprowadzi do naruszenia pokoju (art. 319 (1)), propagowanie lub promowanie ludobójstwa (art. 318 (1)), czy wreszcie uprawianie „wywrotowej propagandy” (art. 59). I nie ma on oczywiście żadnego zastosowania w postępowaniach cywilnych, czy też dyscyplinarnych, których powodem mogłyby być jakieś oparte na wierzeniach religijnych wypowiedzi.
Przepis, który miałby się znaleźć w polskiej ustawie o ochronie chrześcijan miałby więc – pod pewnymi przynajmniej względami – bardziej chronić wolność wypowiedzi opartych na wierzeniach religijnych, niż wspomniany tu już przepis kodeksu karnego Kanady. Ale czy ochrona wolności takich wypowiedzi pod rządami planowanego przepisu ustawy o gwarancjach wolności sumienia i wyznania na pewno byłaby pod każdym względem większa, niż ta którą gwarantuje przepis zawarty w kanadyjskim kodeksie karnym?
To wcale, przyznam, nie jest całkiem oczywiste. Art. 319 (3) (b) kanadyjskiego k.k. chroni przed skazaniem za umyślne promowanie nienawiści wobec grupy ludzi wyróżniających się z ogółu społeczeństwa kolorem skóry, rasą, religią, pochodzeniem narodowym lub etnicznym, wiekiem, płcią, orientacją seksualną, tożsamością lub ekspresją płciową lub upośledzeniem umysłowym lub fizycznym kogoś, kto w dobrej wierze wyraził lub usiłował ustalić przy użyciu argumentu opinię na temat religijny, bądź opinię opartą na wierze w tekst religijny. Odnośnie tego przepisu warto zauważyć, że obejmuje on każde wyrażenie opinii na temat religijny, każdą próbę ustalenia opinii na temat religijny poprzez użycie argumentu, a także każde wyrażenie opinii opartej na wierze w tekst religijny – w takim w każdym razie sensie, że takie wypowiedzi nie mogą zostać uznane za przestępstwo umyślnego szerzenia nienawiści przeciwko określonej grupie. To prawda, znów, że warunkiem bezkarności wypowiedzi, o których jest mowa w art. 319 (3) (b) kanadyjskiego k.k. jest „dobra wiara” autora takich wypowiedzi. To, trzeba powiedzieć, jest cokolwiek śliskie pojęcie. Czy można powiedzieć np. to, że ktoś, kto domaga się karania śmiercią za homoseksualizm, powołując się na fragment z Biblii mówiący o tym, że „Ktokolwiek obcuje cieleśnie z mężczyzną, tak jak się obcuje z kobietą, popełnia obrzydliwość. Oboje będą ukarani śmiercią, a ich krew spadnie na nich” w dobrej wierze wyraża opinię opartą na wierze w tekst religijny? Być może, że tak, ale nie wiem, czy każdy sąd zgodziłby się z takim twierdzeniem. Jednak tak czy owak, ochrona religijnie motywowanych wypowiedzi zapewniana przez art. 319 (3) (b) kanadyjskiego k.k. ani nie odnosi się wyłącznie do twierdzeń motywowanych naukami kościołów czy też związków wyznaniowych mających uregulowany status prawny w Kanadzie, ani też nie chroni tylko i wyłącznie przedstawiania twierdzeń zgodnych z aktualnym nauczaniem kościołów czy też związków wyznaniowych. Mówiąc krótko, w Kanadzie można byłoby się wybronić przed skazaniem za „szerzenie nienawiści przeciwko określonej grupie” dowodząc np. tego, że wyraziło się opinię opartą na wierze w tekst religijny – nawet, gdyby opinia ta nie była częścią aktualnego nauczania związku wyznaniowego, bądź kościoła (zwróćmy tu uwagę, że np. kościół katolicki, choć uważa praktyki homoseksualne za grzeszne, to nie domaga się jednak karania za uprawianie takich praktyk).
W Polsce pod rządami ustawy „o ochronie chrześcijan” mogłoby to jednak wyglądać inaczej. Po pierwsze, oczywiste jest, że ustawa ta zapewniałaby bezkarność wyrażaniu tylko takich przekonań, ocen lub opinii, które byłyby obecne w naukach głoszonych przez kościoły lub związki wyznaniowe o uregulowanej w Polsce sytuacji prawnej. Jasne jest więc, że wyrażanie przekonań, ocen lub opinii obecnych w naukach związków wyznaniowych, które uregulowanej sytuacji prawnej nie mają z ochrony prawnej przewidywanej przez przepis ustawy o gwarancjach wolności sumienia i wyznania by nie korzystało. Ponadto, niewykluczone jest, że zwrot „wyrażanie przekonań, ocen lub opinii obecnych w nauce głoszonej przez kościół lub inny związek wyznaniowy o uregulowanej sytuacji prawnej” mógłby być interpretowany w taki sposób, że chodzi tu o wyrażanie takich przekonań, ocen bądź opinii, które są obecne w nauce aktualnie głoszonej przez kościół lub inny związek wyznaniowy (o uregulowanej sytuacji prawnej) – nie zaś o wyrażanie takich przekonań, ocen, bądź opinii, które mają co prawda oparcie w świętych tekstach takiej czy innej religii (a więc dajmy na to w Starym Testamencie), ale nie są obecne w naukach współcześnie głoszonych przez kościoły czy związki wyznaniowe. Choć z drugiej strony, można zadać pytanie o to, co jest nauką głoszoną współcześnie przez np. kościoły chrześcijańskie. To prawda, że np. kościół katolicki nie domaga się żadnego karania, a już zwłaszcza karania śmiercią za homoseksualizm – w każdym razie, nie słyszałem np. o kazaniu, w którym jakiś ksiądz stawiałby tego rodzaju żądania (a zresztą, gdyby nawet jakiś duchowny wypowiadał tego rodzaju twierdzenia, to trudno byłoby przecież twierdzić, że są one nauką całego Kościoła). Lecz z drugiej strony Biblia, którą kościół ten prezentuje jako Słowo Boże zawiera wspomniany już tu fragment mówiący o tym, że praktyki homoseksualne powinny być karane śmiercią. Czy zatem (rozważanie takie miałoby sens szczególnie w przypadku, gdyby do kodeksu karnego wprowadzone zostało przestępstwo „nawoływania do nienawiści” przeciwko grupie ludności z powodu jej orientacji seksualnej) ktoś twierdzący, że za homoseksualizm powinna być „czapa” powinien móc się skutecznie bronić przed skazaniem za takie przestępstwo argumentując, że coś takiego zapisane jest w Biblii, a Biblia jest podstawą nauki kościoła i kościół nie unieważnił (bo oczywiście nie mógł) żadnego jej fragmentu – w związku z czym fragment mówiący o karze śmierci dla homoseksualistów jest częścią jego nauki – czy też może nie powinien móc się wybronić przed skazaniem go za „homofobiczną” hate speech z tego względu, że jakkolwiek w Starym Testamencie była wprawdzie mowa o karaniu śmiercią mężczyzny, który obcuje z drugim mężczyzną tak, jak z kobietą, to kościół współcześnie nie głosi jednak takich opinii? Nie jest, wydaje mi się, jasne – i sądzę, że mogłyby się na tym tle pojawić całkiem (po swojemu) ciekawe spory.
Przede wszystkim jednak – jeśli już prawo zaproponowane w Polsce porównujemy z prawem obowiązującym w Kanadzie – to trzeba zauważyć, że w kodeksie karnym tego drugiego państwa nie ma takiego przestępstwa, jak „publiczne wyszydzanie zasad doktrynalnych kościoła lub związku wyznaniowego lub jego obrzędów” (jeśli chodzi o „publiczne lżenie” kościoła lub związku wyznaniowego – co w Polsce miałoby się stać przestępstwem – to wydaje mi się, że nie da się wykluczyć, że w Kanadzie wypowiedzi lżące jakiś kościół czy też związek wyznaniowy jako stanowiącą ten kościół czy też związek grupę ludzi mogłyby zostać potraktowane jako wspomniane już tutaj przestępstwo świadomego szerzenia nienawiści wobec określonej grupy – w tym przypadku grupy osób wyróżniających się z ogółu społeczeństwa swoim wyznaniem. Przy okazji wspomnę, że w swych tekstach szereg razy argumentowałem, że zakazy „mowy nienawiści” tego rodzaju, co przewidziane w art. 318 i 319 kodeksu karnego Kanady (czy też w artykułach 256, 257 i 126a polskiego kodeksu karnego) nie powinny obowiązywać m.in. ze względu na ich nieskuteczność jako narzędzi zapobiegania i zwalczania zjawisk społecznych tego rodzaju, co rasizm, antysemityzm, itd. – a także takie ich cechy, jak nieprecyzyjność i stwarzanie precedensu ułatwiającego wprowadzanie kolejnych ograniczeń wolności słowa, jeśli nie wręcz zachęcającego do wprowadzania takich ograniczeń. (4)
Wracając zaś do omawianej tu propozycji zmian w art. 195 i 196 k.k. trzeba powiedzieć, że ciekawie brzmi wypowiedź członka zarządu Ordo Iuris Łukasza Bernacińskiego „Sformułowanie paragrafu pierwszego (planowanej nowej wersji art. 196 k.k.), a w szczególności użycie określenia „lży” zamiast „znieważa”, penalizuje jednie czyny o wyższym poziomie intensywności, charakteryzujące się rzucaniem obelg, a nie jedynie jednorazowym przekroczeniem granicy dopuszczalnej krytyki. Dzięki temu nienaruszona pozostaje wolność słowa, w tym wolność krytyki osób i instytucji”. Odnośnie tej wypowiedzi można twierdzić, że zakaz wyłącznie publicznego „lżenia” kościoła lub związku wyznaniowego jest węższy, niż zakaz zarówno „lżenia” jak i „wyszydzania” kościoła czy też związku wyznaniowego (co przewidywał projekt z 2022 r.) czy nawet zakaz po prostu znieważania – co miałoby pozostać w odniesieniu do przedmiotów czci religijnej i miejsc przeznaczonych do publicznego sprawowania obrzędów religijnych. Ale mimo wszystko pojęcie lżenia jest nieostre, zaś pojęcie wyszydzania, które miałoby się odnosić do wypowiedzi dotyczących zasad doktrynalnych kościołów i związków wyznaniowych o uregulowanej sytuacji prawnej, a także do obrzędów takich kościołów i związków jest jeszcze szersze i bardziej nieprecyzyjne. Jak trafnie stwierdził wspomniany tu już Konrad Fijałkowski „Każdy, kto chciałby wyrazić jakiś pogląd krytyczny wobec Kościoła, dogmatu lub obrzędu, będzie musiał się dziesięć razy zastanowić, czy zachowuje wystarczającą ostrożność i delikatność”. Zdaniem Fijałkowskiego coś takiego „zmrozi” debatę publiczną i może prowadzić do autocenzury. Lecz taką akurat perspektywą zwolennicy omawianego tu projektu, jak rozsądnie można przypuszczać się, się nie martwią. Jednak - nie twierdząc, że powinni się oni martwić możliwością odstraszania od krytyki kościołów i związków wyznaniowych – nawet takiej, która według znowelizowanego art. 196 k.k. wciąż nie stanowiłaby przestępstwa – myślę, że powinni oni cokolwiek martwić się inną rzeczą: taką mianowicie, że wprowadzenie zmian prawnych, o jakich tu jest mowa – a więc z jednej strony poważnie ingerujących w swobodę krytyki związków wyznaniowych, a z drugiej, dających bardzo daleko idący immunitet dla głoszenia twierdzeń mających podstawy w doktrynach religijnych takich związków może spotęgować istniejące przecież i tak u sporej części społeczeństwa resentymenty wobec owych związków – a w praktyce przede wszystkim wobec Kościoła Katolickiego – czyli prowadzić do skutków, jak można mniemać, odwrotnych od tych, jakie chcieliby osiągnąć pomysłodawcy omówionych tu przepisów. Jakby nie było, badania amerykańskiego Pew Research Center wykazały, że w krajach, w których zakazy wypowiedzi o bluźnierczym charakterze nie istnieją (lub nie są egzekwowane) poziom przemocy na tle religijnym jest mniejszy, niż w krajach mających i egzekwujących zakazy takich wypowiedzi. Stany Zjednoczone, w których nie obowiązują zakazy ani religijnych bluźnierstw, ani (czy to mającej coś wspólnego z religią, czy też nie mającej nic wspólnego z nią) „mowy nienawiści” są krajem o niższym poziomie konfliktów międzywyznaniowych, niż np. szereg krajów europejskich, w których istnieją zakazy „hate speech”, a niekiedy także wypowiedzi bluźnierczych (w przedstawionym na stronie Pew Research Center „indeksie wrogości społecznych” na tle różnic wyznaniowych Stany Zjednoczone, gdzie istnieje zarówno bardzo daleko posunięta wolność słowa, oraz wolność wyznania i jednocześnie znacznie bardziej rygorystycznie przestrzegany, niż w większości krajów świata rozdział Kościoła od Państwa uplasowały się w dolnym zakresie poziomu tych wrogości, który został tam określony jako „średni” – grubo poniżej takich europejskich państwa, jak Niemcy, Wielka Brytania, Hiszpania i Dania, które znalazły się w zakresie wysokiego poziomu wrogości na tle różnic religijnych, a także poniżej Francji, Szwajcarii, Finlandii, Holandii, Austrii, Polski, Kanady – choć powyżej Szwecji i Norwegii, oraz Wenezueli, a także – co naprawdę jest ciekawe – Iranu – gdzie ewentualny niski poziom konfliktów na tle różnic wyznaniowych może wynikać z faktu, że Iran jest państwem praktycznie jednowyznaniowym – 99,5% zamieszkującej go ludności wyznaje szyicką odmianę islamu – co by więc złego nie powiedzieć o tym państwie, a można przecież mnóstwo, wydaje się, że nie ma w nim wielkiego potencjału do konfliktów na tle różnic międzyreligijnych. Dodać warto, że we wspomnianym indeksie czołowe miejsca zajęły Indie, Nigeria, Pakistan, Sri Lanka, Syria, Irak, Libia i Izrael, zaś ostatnie Seszele, Surinam i Wanuatu – odnośnie tych informacji zob. https://www.pewresearch.org/religion/2014/01/14/religious-hostilities-reach-six-year-high/ i dalej https://www.pewresearch.org/religion/wp-content/uploads/sites/7/2021/09/PF_09.30.21_religious.restrictions_AppendixB.pdf). Z pewnością w każdym razie takie zmiany w art. 196 k.k., jak proponuje wprowadzić partia Zbigniewa Ziobry nie są konieczne do tego, by prawo ludzi do swobody wyznawania i praktykowania religii – nawiasem mówiąc, nie jest też konieczny do tego art. 196 k.k. w jego obowiązującej postaci – fakt bowiem, że ktoś gdzieś powiedział, napisał czy zrobił coś, co było znieważeniem przedmiotu czci religijnej pewnych osób i uraził tym uczucia religijne tych osób jakkolwiek nieprzyjemny dla tych osób by nie był, nie powoduje tego, że osoby te nie mogą wierzyć w co tylko chcą (a więc nie skutkuje on ograniczeniem ich swobody wyznania), jak również nie skutkuje tym, że ludzie ci nie mogą swobodnie modlić się czy też uczęszczać do kościoła lub innego miejsca kultu religijnego, chodzić na procesje, brać udział w pielgrzymkach, itp. (a więc nie powoduje on ograniczenia ich prawa do praktykowania religii). Zaś jeśli chodzi o art. 195 k.k. dotyczący przeszkadzania w wykonywaniu ceremonii religijnych lub żałobnych to postulowane przez ziobrystów usunięcie słowa „złośliwie” z tego przepisu mogłoby, owszem, spowodować to, że sądy przestałyby uniewinniać osoby, które z jakiegoś ważnego, w ich przekonaniu powodu zakłóciły np. mszę świętą. Osobiście taki rezultat proponowanej zmiany w art. 195 k.k. byłbym skłonny zaakceptować – uważam, że celowe zakłócanie przebiegu nabożeństw, czy też pogrzebów, niezależnie od tego, jaki powód za tym stoi, nie powinno być czymś prawnie dozwolonym – tak samo, jak nie powinno być prawnie dozwolone zakłócanie np. spektakli teatralnych, koncertów, czy też publicznych wystąpień innych osób (choć z drugiej strony, czy zachowania, o których tu w domyśle jest mowa powinny być traktowane jako przestępstwo, a nie jako raczej tylko wykroczenie? Nie mam zdecydowanego zdania na ten temat, zadaję tylko o to pytanie). Lecz trzeba też powiedzieć, że usunięcie przysłówka „złośliwie” z art. 195 k.k. może prowadzić do rezultatów, które nawet zdecydowanym zwolennikom karalności zachowań powodujących zaklócanie przebiegu nabożeństw czy też pogrzebów trudno byłoby zaakcptować. Jak pisze dr. hab. Mikołaj Małecki z UJ, w znowelizowany art. 195 k.k. „wpadną najgorliwsi chrześcijanie”… Np. ksiądz zarządzi komunię na stojąco i na rękę, a ktoś bardzo religijny będzie chciał przyjąć ją, klęcząc i do ust. To zakłóci przebieg nabożeństwa, ludzie mogą być podenerwowani, kapłan będzie zdekoncentrowany. Oczywiście ta osoba nie robi tego złośliwie, ale ma świadomość i godzi się na to, że przeszkodzi w sprawnym prowadzeniu liturgii, więc wypełni znamiona czynu zabronionego”. W podobny sposób konserwatywni katolicy mogą „wpaść” we wspomniany tu, nieobowiązujący jeszcze póki co, art. 196 §1 (i 196 §3). Wyobraźmy tu sobie, że Kościół Katolicki zmienia swoje podejście do – dajmy na to – udzielania komunii św. albo ślubów rozwodnikom. Gdyby art. 196 §1 k.k. w takiej postaci, jak zaproponowała to partia Zbigniewa Ziobry zaczął obowiązywać, ostre czy prześmiewcze słowa o dopuszczaniu przez Kościół jednego czy też drugiego mogłyby zostać uznane za przestępstwo podlegające karze nawet 3 lat więzienia. Ale czy ludzi, o których tu jest mowa powinno się traktować jako kryminalistów? To jest, myślę, pytanie retoryczne. Lecz jednak, gdyby artykuły 195 k.k. i 196 k.k. zostały zmienione w taki sposób, jak chce tego Solidarna/Suwerenna Polska, takie osoby, jak te o których była tu powyżej mowa, mogłyby trafiać za kratki. Zgodzimy się chyba z tym, że byłby to absurd. Aby jednak wykluczyć możliwość powstawania takich, jak wskazane powyżej, niedorzecznych sytuacji, należy odrzucić projekt ustawy, o którym była mowa w tym tekście.
Przypisy:
1. Prawne zakazy zniewag i zniesławień „grupowych” (choć częściowo także „personalnych”) krytykowałem jakiś czas temu w artykule „O sprawie Piotra Maślaka (o zniesławienie funkcjonariuszy SG)… i niektórych innych problemach granic wolności słowa”.
2. Artykuł w „Gazecie Wyborczej” który w jakiejś mierze zainspirował mnie do napisania tego tekstu sugeruje, że motywacji do opracowania projektu ustawy „w obronie chrześcijan” dostarczyła w pewnej mierze głośna kilka lat temu sprawa pracownika sklepu Ikei w Krakowie, który na wewnętrznym forum tej firmy skrytykował jej akcję na rzecz poszanowania osób LGBT, przytaczając przy tym cytaty z Biblii mówiące o karaniu homoseksualistów śmiercią i nazywając homoseksualizm „dewiacją”. Ikea uznała jego wpis za rażące naruszenie zasad obowiązujących w tej firmie i zwolniła go z pracy, jednak sąd – póki co nieprawomocnie – nakazał go do pracy przywrócić.
Jeśli chodzi tą sprawę, to oczywiście byłbym przeciwko uprzywilejowywaniu kogoś takiego, jak wspomniany powyżej pracownik Ikei z tej racji, że opublikowane przez niego stwierdzenia miały podłoże w religii. Ale myślą, że absolutnie można byłoby bronić kogoś takiego w imię zasady wolności słowa. To prawda, że prywatne firmy i inne od państwowych instytucje nie mogą być zmuszane do respektowania swobody wypowiedzi w takim samym zakresie, w jakim mogą być do tego (oczywiście, w polskim przypadku jedynie teoretycznie rzecz biorąc – ale np. w USA nie jest to tylko teoria) zmuszane władze państwowe. Gdyby prywatne instytucje musiały respektować wolność wyrażania wszelkich opinii tak samo, jak – moim przynajmniej zdaniem – tą wolność powinno respektować państwo, to np. Kościół Katolicki nie mógłby usunąć ze swoich szeregów, czy choćby zawiesić w prawie do odprawiania Mszy Św. lub nauczania religii księdza, który systematycznie wygłaszałby twierdzenia mówiące o tym, że Boga nie ma, albo np. propagujące satanizm. Podobnie też partie polityczne musiałyby tolerować obecność w swych szeregach osób publicznie wygłaszających poglądy jawnie sprzeczne z ich programem. Jeśli chodzi o to, czy partie polityczne (albo np. stowarzyszenia) powinny w taki sposób postępować, można – uważam – twierdzić, że tak – zwłaszcza gdy poglądy niezgodne z programami konkretnych organizacji wygłaszają osoby, które w tych organizacjach nie odgrywają znaczącej roli. Lecz niemniej jednak, czymś absurdalnym byłoby twierdzenie, że partie bądź inne organizacje społeczne powinny mieć obowiązek tolerowania takich, jak wspomniane tu osób w swoich szeregach. I czymś co najmniej równie absurdalnym byłoby twierdzenie, że kościół lub inna organizacja religijna nie powinna mieć prawa do podjęcia akcji dyscyplinarnej (włącznie z usunięciem ze swoich szeregów) wobec kogoś takiego, jak wspomniany tu powyżej hipotetyczny ksiądz, który „nawrócił się” na satanizm.
Nie ulega zatem wątpliwości, że prywatne organizacje, czy też firmy powinny móc stosować wobec swych członków, czy też pracowników „kary” za wypowiedzi, które (moim przynajmniej zdaniem) absolutnie powinny być tolerowane przez władze państwowe. Ale nie znaczy to jeszcze tego, że postulat respektowania prawa do swobody wypowiedzi nie może być w – w jakiejś przynajmniej mierze – adresowany także do tego rodzaju instytucji – jeśli nie w postaci twierdzenia, że instytucje te powinny być związane konstytucyjną zasadą ochrony swobody wypowiedzi (próba realizacji takiego postulatu prowadziłaby do kłopotliwych sytuacji, jeśli nie wręcz do absurdów) to przynajminej w postaci jakiegoś postulatu o charakterze czysto moralnym, tj. takiego, który mówi, że w pewnych przynajmniej przypadkach stosowanie przez prywatne instytucje sankcji wobec osób związanych bezpośrednio z tymi instytucjami z powodu nie akceptowanych przez te instytucje wypowiedzi tych osób, nawet jeśli jest (i powinno być) czymś prawnie dozwolonym, to mimo wszystko jest niewłaściwe.
Czy taki właśnie przypadek miał miejsce w głośnej swego czasu sprawie pracownika Ikei z Krakowa? Moim zdaniem, jak najbardziej. Zauważmy bowiem to, co pracownik ten zrobił, zastanawiając się jednocześnie nad tym, czego on jednak nie zrobił. Jeśli chodzi o to pierwsze, to z pewnością wyraził on na wewnętrznym forum Ikei opinię jawnie sprzeczną z ideami, które stara się (czy to „na zewnątrz” czy też „wewnątrz” siebie) propagować firma, w której był zatrudniony. Przypuszczać też można, że poglądy wyrażone przez wspomnianą osobę były obraźliwe, czy też szokujące dla wielu jego współpracowników, zaś ich wyrażenie wywołało w firmie niemiłą atmosferę.
Lecz o ile byłoby absurdem wspomniane tu wcześniej jako przykład oczywistej niedorzeczności twierdzenie, że katolickim księdzem powinien móc być ktoś, kto jawnie i publicznie oddaje cześć szatanowi, to byłoby także – na zdrowy rozum – absurdem twierdzenie, że w takiej instytucji, jak firma „Ikea” powinny móc pracować tylko takie osoby, które podzielają propagowany przez kierownictwo tej firmy system wartości i poglądów. Zwłaszcza, że praca tej firmy zasadniczo rzecz biorąc nie polega na szerzeniu takich czy innych twierdzeń i opinii (na czym polega działalność partii politycznych, stowarzyszeń czy kościołów) lecz na produkowaniu i sprzedawaniu mebli.
Znów, oczywiście, może być tak, że pewne wypowiedzi osób zatrudnionych w prywatnej firmie mogą szkodzić interesom takiej firmy w sposób oczywiście upoważniający kierownictwo tej firmy do nawet ich zwolnienia z pracy – weźmy tu, jak przykład, niegrzeczne zwracanie się przez pracownika firmy do jakiegoś jej klienta, albo też np. ujawnienie jakichś wewnętrznych tajemnic przedsiębiorstwa - co moim zdaniem nie powinno być per se zagrożone karą tego rodzaju, co te przewidziane w kodeksie karnym. Jakieś wypowiedzi mogą powodować dezorganizowanie pracy firmy – wyobraźmy sobie, że pewien pracownik jakiegoś przedsiębiorstwa systematycznie wyzywa i obraża innych jego pracowników, lub prezentuje swoje przekonania w natarczywy, utrudniający pracę innym osobom sposób.
Czy jednak jakaś tego rodzaju sytuacja miała miejsce w głośnym przypadku człowieka z Ikei w Krakowie? Moim zdaniem absolutnie nie. Człowiek ten, owszem, wyraził na wewnętrznym forum swej firmy niezgodną z jej polityką i obraźliwą dla zapewne wielu osób opinię. Lecz (o ile mi wiadomo) nie zadręczał w jakiś uporczywy sposób innych pracowników Ikei propagowaniem przez siebie niemiłych dla nich poglądów. Nie znieważał personalnie konkretnych osób. I jeśli nawet jacyś ludzie poczuli się dotknięci opublikowanymi przez niego stwierdzeniami, to wydaje się rzeczą nieprawdopodobną, by stwierdzenia te mogły wywrzeć taki wpływ na innych niż on sam pracowników Ikei, by nie mogli oni swobodnie wykonywać swoich zawodowych obowiązków.
Wspomniany tu pracownik Ikei nie powinien zatem zostać zwolniony z pracy z powodu wygłoszenia przez siebie nietolerancyjnej opinii na temat osób LGBT. Tak więc, jakkolwiek miałbym dużą wątpliwość odnośnie tego, czy ktoś taki powinien być chroniony przed wywaleniem go z roboty na takiej podstawie, że wyraża on przekonanie, ocenę lub opinię obecną w nauce głoszonej przez Kościół lub inny związek wyznaniowy, to gotów jestem przyznać, że ochrona kogoś takiego, jak ów pracownik ze wspomnianego powodu nie byłaby czymś per se bardzo szkodliwym – aczkolwiek ja uważam, że owego pracownika należałoby bronić raczej w imię ogólnej zasady wolności słowa, niż w imię twierdzenia, że ludzie powinni być szczególnie chronieni przed karaniem ich za wygłaszanie tylko pewnego rodzaju poglądów, tj. poglądów motywowanych przez jakąś prawnie uznaną w Polsce religię. Niemniej jednak, jak pisałem już w tym tekście pewne hipotetycznie wyobrażalne przypadki ochrony ludzi przed czy to zwolnieniem z pracy, czy choćby przesunięciem ich wbrew ich woli na jakieś inne stanowisko z tego powodu, że ludzie ci wyrażają przekonania, oceny lub opinie obecne w nauce takich czy innych związków religijnych zakrawałyby na oczywisty absurd. Zgodzimy się chyba co do tego, że byłoby absurdem, gdyby np. szkoła – czy to publiczna, czy też prywatna – musiała tolerować nauczyciela biologii, który zamiast zgodnie z programem mówić o ewolucji gatunków uczyłyby dzieci, czy też młodzież, że wszystkie gatunki zwierząt zostały stworzone przez Boga w jeden dzień – a twierdzenie, że jedne gatunki powstały z drugich nie ma żadnych faktycznych podstaw - gdyż takie twierdzenia stanowiłyby wyrażenie przekonania czy też opinii zawartej w nauczaniu jakiegoś kościoła o uregulowanej w Polsce sytuacji prawnej. Chciałbym tu przy okazji zauważyć, że kościół katolicki już dawno przestał walczyć z teorią ewolucji, lecz niekoniecznie dotyczy to wszelkich związków wyznaniowych - swego czasu miałem okazję rozmawiać z pewnymi gorliwymi protestantami, którzy o akceptacji tej teorii przez K.K. wyrazili się z nieukrywaną pogardą. Wyjątkowa ochrona prawna osób wyrażających poglądy mające oparcie w religii – lecz nie w czymkolwiek innym – nie tylko więc naruszałaby zasadę równego traktowania ludzi przez prawo, ale także prowadziłaby do sytuacji, w której ochrona kogoś przed czy to zwolnieniem z pracy, czy choćby przesunięciem go na jakieś inne stanowisko byłaby sprzeczna ze zdrowym rozsądkiem.
3. Inne dotyczą takich sytuacji, jak: udowodnienie przez oskarżonego, że jego oświadczenia odpowiadały prawdzie, bądź, że związane były one z dyskusją na temat publicznego interesu, dyskusja o którym była dla dobra publicznego, a stwierdzenia oskarżonego były przez niego z rozsądnych powodów uważane za prawdziwe, lub jeśli oskarżony w dobrej wierze zamierzał wskazać, w celu usunięcia, sprawy wywołujące lub mogące wywoływać uczucia nienawiści wobec możliwej do zidentyfikowania grupy ludności w Kanadzie.
4. Zob. http://bartlomiejkozlowski.pl/main.htm i https://www.salon24.pl/u/kozlowski/
Warszawiak "civil libertarian" (wcześniej było "liberał" ale takie określenie chyba lepiej do mnie pasuje), poza tym zob. http://bartlomiejkozlowski.pl/main.htm
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Polityka