Umysł poszkodowanych szuka winnych zawsze w sposób prosty, nieskomplikowany, ale skuteczny, czyli po najmniejszej linii oporu
Trump zaczyna tracić poparcie Amerykanów. Żart? No może trochę. Oczywiście nie chodzi o poparcie wszystkich tylko tych, którzy łykają, wciągają nosem i zaciągają się.
Najdroższa kokaina osiąga cenę uliczną mieszczącą się w przedziale $60-$200 za gram, w zależności od tego, gdzie jest sprzedawana i jaka jest zawartość czystej kokainy w kokainie. Brzmi to nieco tak, jak słynna kwestia wypowiedziana przez Mieczysława Czechowicza w filmie ,,Poszukiwany, poszukiwana”, który rzekomo badał zawartość cukru w cukrze, niemiej z kokainą właśnie tak jest, a z cukrem już nie. W każdym razie na ewentualnej podwyżce cen kokainy stracą średniozamożni Amerykanie i krezusi, w tym głównie świat tutejszej celebry, gdzie w dobrym tonie jest, by na przyjęciach, oprócz alkoholu i przekąsek, chętni odnaleźli w wydzielonym pokoju naczynie z białym rarytasem najlepszego gatunku i częstowali się do woli, byle nie przeszarżowali, bo wtedy mogą być kłopoty. Nie żeby z policją - a gdzieżby tam! - tylko z wszędobylskimi pismakami. Tak tu ten świat działa, niemal oficjalnie i nikt nie zamierza go zmieniać, płacąc za to przewidywalnym ostracyzmem, karierą i płaczem.
No dobrze, ale dlaczego Trump traci poparcie? Otóż większość Jankesów skojarzy sobie, że skoro Trump postraszył Kolumbię 25-procentowymi cłami, które po tygodniu chciał podnieść do 50 procent, to szybki kalkulatorowy przelicznik – bo jakiż inny, przecież w głowie lub na kartce tego nie policzą – uświadomi im bijącą ich po kieszeni skalę podwyżki. A ta, w tym gorszym przypadku, zmusi ich do płacenia nawet od $90 do $300 dolców za gram. Drogo? Nie dla dawnych mieszkańców dymiących zgliszcz bogatych dzielnic Los Angeles, których dobry Pan Bóg, ocknąwszy się z drzemki, zaraz po dłubaniu w nosie, wziął i pokarał już za życia za chciwość, nie czekając na wielbłąda, czy coś tam - już nie pamietam. Niemniej dla reszty średniaków sprawa będzie katastrofalna. Dzieci nie mają tylu porcelanowych świnek, jakie można stłuc, a ich żony tyle biżuterii, którą trzeba będzie zanieść do lombardu, by sobie pociągnąć, resztę proszku rozsmarowując paluchem po dziąsłach.
Podobnie sprawa wygląda z fentanylem. Ten w stosunku do kokainy jest tani jak barszcz, ale łykany masowo i stosowany częściej od produktu z Kolumbii. Jego producentem na kontynencie amerykańskim jest głównie Meksyk, więc jeśli Trump zapowiedział już 25-procentowe cła na meksykańskie towary, to narkomani posmutnieją. A jak je podniesie na przykład do 50%, to dowali maluczkim, że im się ćpać… Co, że niby odechce? Ależ skąd? Ćpać będą dalej, tylko drożej, a więc będą więcej i częściej kraść, rabować a nawet mordować, byle zdobyć już nie $3 do $5 dolarów na pastylkę, tylko $4 do $7, bo centów nikt w sprzedaży ulicznej odliczać nie będzie.
Niby wszystko się zgadza - ktoś zauważy - niczym kasa, z tym że narkotyki nie są przecież obarczone cłami, jak legalne na rynku produkty, tylko szmuglowane, a na kontrabandę nikt ceł nie nalicza. Jasne, to prawda, tylko zanim ktoś to ćpunom i dilerom wytłumaczy, cena zdąży się ustabilizować na wyższym poziomie, bo do tego każdy powód jest dobry. Podobnie jak to się ma na przykład z cenami za baryłkę ropy, gdy głośniejsze pierdnięcie jakiegoś szamana z Nigerii kończy się paniką na giełdzie i zwyżką kosztu tego produktu. A odpowiedzialnym za wzrost cen narkotyków będzie oczywiście Trump.
To tak, jak z jajkami. Poszedłem dziś do sklepu i kupując inne zapisane na kartce produkty przypomniałem sobie o jajkach. Zawsze kupuję jumbo, czyli te największe. Jeszcze tydzień temu za tuzin płaciłem $5.69 za białe i $6.19 za brązowe. Dlaczego te białe są tańsze, tego nie wiem i nie chcę wiedzieć, bo niby po co taką informacją nabijać sobie łeb - po prostu przyjmuję to za fakt. A dzisiaj oba rodzaje były droższe o prawie półtora dolara. Gdyby było po podwyżce ceł, a jajka pochodziły z Meksyku lub Kolumbii, to może bym to zrozumiał. Ale nie, jajka są od kur amerykańskich, rozrywających sobie tyłki za $7.59 od tuzina. W ciągu czterech lat rządów Bidena ceny żywności poszybowały oficjalnie w górę o 22%, co jest liczone skromnie na korzyć dziadka Joe, ale jego obarczono winą – nieważne czy słusznie.
Aby zatem pozostać do końca równie podejrzanie słusznym i sprawiedliwym, ustalmy, że za podwyżkę cen jaj o średnio 25%, i to w skali nie czterech lat, ale tygodnia, odpowiada Donald. A dlaczego? Dlatego że przejął władzę, a umysł poszkodowanych szuka winnych zawsze w sposób prosty, nieskomplikowany, ale skuteczny, czyli po najmniejszej linii oporu.
Inne tematy w dziale Polityka