Bawi mnie Pan Jan Hartman. Jest oburzony faktem iż na Stadionie Narodowym rekolekcje prowadził kapłan, który rzekomo uzdrawiał chorych i nawet wskrzeszał zmarłych. Jak było naprawdę, jest zupełnie nieistotne. Profesor Hartman jest wściekły, bo w XXI wieku promuje się gusła i zabobony.
No promuje się, co tu więcej dodać? Tak samo jak promuje się setki tysięcy innych rzeczy, poczynając od samoczyszczących zlewozmywaków, poprzez piwa bezalkoholowe, na markerach do usuwania rys z lakieru kończąc.
W czym problem?
Jest popyt, jest podaż. Są ludzie wierzący i chcą oni mieć rekolekcje z takim, czy innym kapłanem. Ich sprawa.
Nikt profesora Hartmana tam na siłę przecież nie wyciąga.
Sam uważam, że dystans jest najważniejszy. Owszem. Śmieszy mnie wiele spraw związanych z wiarą w różnych bogów, niektóre z tych rzeczy mnie fascynują, inne jeszcze drażnią, a jeszcze inne ciekawią, ale żebym miał się oburzać na jakieś rekolekcje?
Co innego gdy ktoś pchany swoją religią, ma zamiar dyskryminować, mordować albo gnębić innych ludzi. Wtedy zawsze stanę po stronie tych krzywdzonych, ale piszę tutaj o przypadkach neutralnych.
Zupełnie nie przeszkadza mi to że ktoś nie je mięsa w piątek bo wierzy że tak nie powinno się robić. Nie przeszkadza mi to że idzie w niedzielę do Kościoła, modlić się do swojego Boga i że stosuje się do jego przykazań. Uważam że nie jest to w ogóle moja sprawa i wiek w którym żyjemy nie ma nic do rzeczy.
Bawi mnie ten cały sztuczny konflikt pomiędzy ateistami i resztą wierzących, napędzany właśnie przez takich Hartmanów z jednej strony i Terlikowskich z drugiej.
Bawi mnie portal i towarzystwo skupione wokół racjonalista.pl, który naprawdę zrobił już z ateizmu kolejną religię, która chyba w ich mniemaniu powinna być obowiązkowa dla wszystkich. Niebawem ogłoszą swoich "kapłanów" którzy będą mówić innym ateistom co mają uznawać, a czego nie i co przystoi, a co nie, "prawdziwemu" ateiście.
Dla mnie ateizm był zawsze kwestią indywidualizmu i swobody. Uznania siebie za pana własnego losu i życie w taki sposób aby być szczęśliwym, tylko i wyłącznie "po swojemu".
Nie pasują mi doktryny, nakazy i zakazy religijne więc ich nie uznaję. Nie przypominam sobie jednak, abym spędzał większość czasu na udowadnianiu innym, że to mój ateizm jest jedyną i słuszną ścieżką wyboru.
Jan Hartman, to taki typowy przykład "wojownika". Tylko o co walczy? Czy jest sens podejmować walkę tam gdzie nikomu nie dzieje się krzywda? Nie lepiej to najzwyczajniej w świecie "olać", skoro go to nie interesuje i zająć się własnymi sprawami?
Czy Bóg istnieje, czy też nie, to dla mnie sprawa zupełnie nieistotna, bo nawet jeśli istnieje, to zasady jego religii oraz jego wymagania wobec mnie, mi zupełnie nie odpowiadają więc szczerze mówiąc o co tutaj kruszyć kopie?
Czy ateista to osoba, która jeśli zobaczy Boga na własne oczy, ma stać się gorliwym katolikiem? Przecież to zupełnie nie o to w tym chodzi. Zawężanie tych kwestii tylko do tego czy Bóg jest, czy też nie, to idiotyzm skupiający przy sobie bandę mentalnych dzieciaków, kłócących się o to, czyj tata jest najsilniejszy, w momencie w którym tak naprawdę nie ma nawet sensu tego sprawdzać, bo do niczego to nie prowadzi.
To jest tak samo jak z polityką. To że jakaś partia polityczna istnieje i ma swojego prezesa, nie oznacza że muszę godzić się z ich programem wyborczym.
Czy przekonanie kogoś że na Stadionie Narodowym odbyły się gusła, sprawi jakąś satysfakcję Janowi Hartmanowi? Jaki jest tego cel? Wielu moich przyjaciół to katolicy. Ba. Moja żona jest katoliczką. I co? I nic. Życie toczy się normalnym rytmem, po swojemu. Tematów religijnych u nas nie ma. Żona wierzy w "gusła i zabobony" i jakoś nie wpływa to na jej umiejętność pracy, opieki nad dzieckiem, nasze relacje i relacje z innymi znajomymi.
Na litość! Czy Jan Hartman należy do grona osób, która przy piwie i grilu ze znajomymi sprawdza czy przypadkiem są oni aby na pewno przekonani co do jego poglądów na istnienie absolutu? Może ja jakiś prymityw jestem, bo z kolegami to tak dosyć standardowo sobie dyskutujemy. A to o pracy, o samochodach i wycieczkach albo o polityce. Nie widzę różnicy pomiędzy katolickim kolegą i niekatolickim kolegą w tych kwestiach. Tak samo jeden jak i drugi lubi Lexusy i jeden i drugi chce jechać na Dominikanę oraz uważa że to bardzo ładne miejsce.
Już widzę jak przy kolejnej flaszce, zaczynam wrzucać jednemu i drugiemu przyjacielowi, że są idiotami, bo chodzą do kościoła, a to przecież nie ma żadnego sensu, bo Bóg nie istnieje. W sumie dobra recepta na szybkie zrażenie do siebie wszystkich bliskich osób i skazanie się na samotność. Takie, samobójstwo społeczne.
Trochę z jednej strony wstyd mi za takich ateistów jak Hartman. Później nie ma co się dziwić, że gdy brałem ślub jednostronny, ksiądz z ciekawości pytał się mnie, czy ja to ateistą jestem bo sobie to przemyślałem czy dlatego, że to teraz modne.
Nie dziwię się mu, bo patrząc na takich typków jak Hartman, czy inny Palikot, to chyba faktycznie wiele osób zostało ateistami, bo byli przez nich ciągle nagabywani i przypierani do muru. Zachowanie niczym u Świadków Jehowy. Jeszcze brakuje żeby zaczęli zaczepiać ludzi na ławkach w parku i proponowali im zapisanie się do "Kółka ateistycznego."
W każdym razie przechodząc do morału całego wpisu. Czy na Stadionie Narodowym były gusła i zabobony czy prawdziwe cuda? Nic mnie to nie obchodzi. Uważam że Pana Hartmana również nie powinno. No chyba że jest się samotnym i sfrustrowanym człowiekiem, i nie ma się ciekawszych zajęć.
Inne tematy w dziale Społeczeństwo