Od czasu lockdownu w firmie zmieniło się bardzo dużo.
Dziś już nikt nie wyobraża sobie pracy wyłącznie w biurze - model hybrydowy już pozostanie z nami na długo, jeśli nie na zawsze.
Ma to wpływ na mniejsze parcie na wzrost powierzchni biurowej, jej remonty, czy zmianę siedziby - tego w zasadzie realnie, w czasach cięcia kosztów, nie da się obronić. Może to wpłynąć na rozwój miast - tak jak do tej pory biurowce wpychały się do centr miast, tak teraz mogą zostać częściowo wyparte przez budownictwo mieszkaniowe.
Lockdown oczywiście zmienił też wiele w kwestii podróży służbowych. Na początku wstrzymanie podróży służbowych tłumaczono względami bezpieczeństwa pracowników i unikaniu niepotrzebnego ryzyka. I choć nadal spotkanie face-to-face jest nieocenione, to jednak firmy wykorzystują nową rzeczywistość to cięcia podróży służbowych do żywej kości. Nagle okazało się, że w zasadzie da się tyle samo załatwić zdalnie, poprzez Teamsy i nie trzeba tracić czasu i pieniędzy na podróż. Wydaje się więc, że podróże służbowe pozostaną wyłącznie domeną wysokich menadżerów, których nigdy ogólnofirmowe zakazy jakoś specjalnie nie dotyczą.
Jednak największą zmianą post pandemiczną, jest zmiana mentalności ludzi. Pierwsze tygodnie pandemii to był czas wytężonej pracy - pracowaliśmy więcej i dłużej, zupełnie nie potrafiąc oddzielić strefy prywatnej od służbowej, bo obie mieściły się w tym samym miejscu. Kalendarze były pełne spotkań - do tej pory wystarczyło 5 minut na jakieś uzgodnienie w przelocie, teraz potrzebne spotkanie 30 minut. Ale potem przyszło rozluźnienie. I mam wrażenie, że się tylko pogłębia. Skoro nie muszę być w biurze, to w zasadzie kto i w jaki sposób może sprawdzić, że przepracowałem 8 godzin? Z czasem nawet nadzorujący przestali pracować tyle. Oczywiście są wyjątki. Są osoby, które codziennie bywają w biurze, bo tego chcą. Z moich obserwacji są to głównie menadżerowie oraz osoby o trudniejszej sytuacji rodzinnej (małe dzieci skutecznie utrudniają pracę) lub lokalowej (żona na pracy zdalnej, to dla faceta nie ma już miejsca).
Od strony zgrania zespołu, to tutaj już jest zupełna tragedia. Na pracy zdalnej nigdy nie zbuduje się zażyłości. A jeśli dodatkowo oszczędza się na integralkach, to już w ogóle nie ma szans na ducha zespołu. Nałożyło się zapewne na to inne podejście młodego pokolenia do pracy i pracodawcy - zero przywiązania, zero sentymentów. Pracę przecież można zmienić i nadal mieć to samo miejsce pracy - swój pokój. Kuriozalnie powiem, że mam wrażenie, że w kwestii podejścia do pracy, dzięki pandemii, dogoniliśmy Zachód. W Europie Zachodniej zawsze podejście do pracy było takie, jak u nas do pracy w urzędzie: trzeba chodzić, trzeba swoje zrobić, ale niespiesznie i bez zaangażowania, przecież to tylko praca. Moje pokolenie, pokolenie transformacji ustrojowej, do pracy podchodziło zupełnie inaczej - wszystko kręciło się wokół niej. Dziś sam się dziwię jak ciężko mi zmienić ludzi z Pokolenia Z, i to raczej oni mnie zmieniają, niż ja ich.
Inne tematy w dziale Społeczeństwo