Zawsze mnie fascynowało jak ludzie potrafili się emocjonować, że ktoś im dodał w stanowisku słowo "Senior". Przypomina mi się scena z "Książę w Nowym Jorku" gdzie jeden z pracowników fastfood'u tak mniej więcej przedstawiał wizję kariery: "Zaczynałem od mycia podłóg jak wy, chłopcy, a teraz... Widzicie? Myję sałatę! Niedługo będę smażył frytki, potem mięso..."
I o dziwo taka wizja kariery niektórych podnieca i motywuje. Jeszcze rozumiem tych, dla których awans oznacza podjęcie zupełnie innych obowiązków i robienie czegoś ciekawszego, nowszego, ale emocjonowanie się tym, że ze "specjalisty czyszczenia powierzchni płaskich" zrobiono Cię seniorem tychże, chociaż nadal robisz dokładnie to samo co poprzednio? Tego nie zrozumiem.
Ostatnio zgłosił się do mnie chłopak, naprawdę inteligentny, świetny ekspert w swojej dziedzinie, z pretensją, że nie awansował od 4 lat. Rzeczywiście, nie awansował. Ale problem w tym, że na jego ścieżce kariery nie ma już wyższych stanowisk, a on sam nie bardzo chce robić co innego. Zresztą ja też tego nie potrzebuję, skoro dobrze robi to co robi. Więc trwają w HR gorączkowe poszukiwania jakiejś innej drabinki, żeby gość mógł poczuć tą dziką satysfakcję, że dostał awans. I co z tego że to awans nie tyle "w górę", co "w bok", na inną drabinkę?
Grunt to zaspokojenie chorej żądzy awansu.
Inne tematy w dziale Społeczeństwo