To nie jest zawsze tak, że świadomie zatrudniasz się w korpo. Bo często początek jest bardzo niewinny, a przepoczwarzanie się w korpo przebiega niepostrzeżenie. Dostosuj się lub giń.
Chociaż całe moje zawodowe życie, to w zasadzie jedna międzynarodowa firma, to nie jest tak, że pracowałem od zawsze w korpo. Bo korpo staliśmy się stosunkowo niedawno, kiedy zmieniła się struktura organizacyjna - rola szefa na Polskę została zmarginalizowana i poszczególne zespoły zaczęły mieć szefów w innych krajach, a nawet kontynentach.
Długo tego nie mogliśmy mentalnie zaakceptować, byliśmy przywiązani do lokalnych struktur, wszystko wydawało się dobrze funkcjonujące i okrzepłe, a tu nagle przyszło "Nowe", burzące status quo.
Kiedy pierwszy raz usłyszałem o takich planach, gdzieś na spotkaniu w Centrali firmy, byłem naprawdę poruszony. Oczywiście od razu poleciałem do szefa na Polskę i zrelacjonowałem mu zmiany. Uspokajał, mówił o strukturze macierzowej, że to niczego nie zmieni dla nas. Zmieniło wszystko. Struktura macierzowa organizacji, w której dominującą linią miała być linia do polskiego szefa, stała się linią przerywaną, a linia która miała być jedynie dodatkiem, stała się główną linią raportowania. Ponieważ byłem szefem jednego z zespołów, dotykało mnie to w większym stopniu niż szeregowych pracowników. Ale nie od razu zorientowałem się jak głęboka to zmiana. Mój szef przestał wpływać na moją pensję, na wyznaczanie mi zadań, na rozliczanie mnie z pracy. Mimo to z uporem godnym lepszej sprawy, wciąż raportowałem, sam z siebie, również do niego: podsyłałem informacje jakie komu planuję dać podwyżki, komu awans, jakie przewiduję przychody, etc. Przecież to był kiedyś jego zespół, niech wie. Szybko jednak przestał się tym interesować i to pytać. Zajął się walką o swoją pozycję, zresztą nie tylko on, bo wiele osób wraz z nim traciło na znaczeniu i osłabiała się ich pozycja.
Zaczął więc wojnę. Polegała ona na ustawicznych kłótniach z regionalnymi zwierzchnikami, a gdy to nie pomagało, na eskalowaniu spraw jeszcze wyżej. Wiadomo, że taka taktyka "albo ja, albo oni", nie zakończy się dobrze, że wcześniej czy później dojdzie do zwolnienia. Większość osób widząc, że szefa wywalają szczerze mu współczuła, a organizację odżegnywała od czci i wiary. Prawdę zna jednak wąskie grono osób. Szef całą akcję dokładnie zaplanował, wiedział że nie ma szans w starciu z walcem jaki nadciąga. Zanim go jednak zredukowali, postanowił z tego wyciągnąć dla siebie jak najwięcej. Strategię miał prostą: narobić jak najwięcej zamieszania i dymu, żeby to organizacji zależało na jego odejściu. Bo szefowie mogli go zgnębić lub upokorzyć degradacją i w taki miękki sposób "namówić" do odejścia. No ale jak to organizacji bardziej zależy żeby ktoś odszedł, to jest w stanie za to słono zapłacić. A im wyżej postawionego kogoś taki kamień uwiera, tym zapłacić gotów jest więcej, byleby był spokój. Idzie się więc na "porozumienie stron" i ugodę finansową. W tym przypadku ponad 2 letnie dochody, włącznie z potencjalnymi premiami. Więc szef stratny na pewno nie był, a cała legenda o tym jak go źle potraktowali, zawsze wzbudza we mnie lekki uśmiech politowania.
Tak się gra o swoje w korpo.
Inne tematy w dziale Społeczeństwo