"Najlpierw musi być trzęsienie ziemi, potem zaś napięcie ma nieprzerwanie rosnąć"- mawiał legendarny twórca suspensu, Alfred Hitchcock. Brytyjczyk nie przewidział jednak, że jego słowa mogą po latach oddać klimat polskiej sceny politycznej w XXI wieku.
A emocji było niemało. Podobnie jak reżyserów chcących podołać wyzwaniu i zrealizować hit na niespotykaną od dawien dawna skalę. Podejść i pomysłów nie brakowało. Rozpoczęto od "trzech muszkieterów". Licząc na uznanie publiczności do walki o Oscary (a przynajmniej 5% nominację) ruszyli Jurek, Giertych i Korwin-Mikke. Liga Prawicy Rzeczypospolitej okazała się jednak mizerna...
Każdy poszedł w swoją stronę. Roman G. obrał rolę adwokata, a JKM wygodny fotel publicysty i lidera małego ruchu politycznego. Niezłomny pozostał jednak Marek Jurek. Postanowił ruszyć w pojedynkę ku realizacji politycznego szlagieru. Mimo ciekawego scenariusza nie powiodło mu się. Brak zaplecza, gwiazd, czy korekt w scenariuszu dał o sobie znać...
Następny w kolejce był duet Sellin & Ujazdowski. Po mocnym starcie i zapowiedzi postawienia na nowo polskiej prawicy...wrócili na stare miejsce.
Po nich przyszła kolej na PJN. Pjonki, które zgromadziły w swoich szeregach kilku prawdziwych gwiazdorów z pierwszych stron gazet, i dawały wszystkim sygnały, że zjednoczenie się zbliża, chciały zapreezentować nam nie tylko jednorazowy film, ale wręcz kilkuodcinkowy szlagier! Wszystko byłoby ok, ale....poczęły wykańczać siebie od środka za pośrednictwem kapryśnej gwiazdy, która grała na dwa fronty. Przez jej działania oglądalność mocno spadła.
W ostatni weekend w Kongresowej mogliśmy zobaczyć przedpremierowy pokaz "Nowej Prawicy". Było wszystko. I Korwin-reżyser z przemyślanym scenariuszem, i gwiazdy, i poparcie, i wcale nie kameralna sala... Tylko jak tym razem skończy się podejście do polskiej politycznej superprodukcji?
Komentarze
Pokaż komentarze