20 lipca 2017 r. w nocy odebrał sobie życie Roman Dańko, jedna z ofiar tzw. polisolokat i kredytów frankowych.
Tomasz Z., przyjaciel ś.p. Dańki ze wspólnoty religijnej, tak go wspomina:
Pochodził z Kalwarii Zebrzydowskiej, z rodziny stolarzy, producentów mebli. Prowadził salon meblowy w Krakowie, przy ul. K. Wyki, choć, kiedy się poznaliśmy, była to już właściwie końcówka egzystencji sklepu. Większe firmy niszczyły mniejsze. Polacy od dawna nauczyli się kupować zagraniczne, seryjne, tandetne produkty. W najlepszym wypadku - produkty polskich firm sieciowych. Romek próbował ekonomicznie odnaleźć się na nowo w tej rzeczywistości. Nie wytrzymał. W 2014 r. zlikwidował sklep i wyjechał do Szwecji. Lecz po niespełna roku wrócił. Wiedziałem, że w związku z kredytami (frankowymi) cierpi na poważną depresję. Miał do spłacania comiesięczne raty po prawie pięć tysięcy złotych. W pewnym momencie - nie mając już pieniędzy - przestał je regulować, słusznie przekonany o tym, że stał się obiektem bankowego oszustwa. Tę prawdę starał się przekazać innym. Skarżył się, że niewiele osób chce go w ogóle słuchać, a jeśli nawet słucha, nie chce wierzyć, że jest ofiarą bezprawia, a nie kombinatorem, któremu tym razem się nie powiodło. Zamknął się w sobie. Ale z drugiej strony postanowił podjąć z bankami nieustępliwą i twardą wojnę . Miał zamiar zaskarżyć je przed polskim wymiarem sprawiedliwości i wnieść żądanie o duże sumy odszkodowawcze. Zwierzył mi się, że podjął taką decyzję po długim modlitewnym namyśle. Swoim prześladowcom chciał zarzucić uprzedmiotowienie człowieka, spowodowanie bólu i cierpienia, wyzysk i bezwzględną kradzież mienia. Był typem samotnego szermierza walczącego o słuszną sprawę.
Po wyborach w 2015 roku odżyły jednak jego nadzieje na ustawowe rozwiązanie sprawy. Bardzo liczył na Andrzeja Dudę i PiS. Był przekonany, że zarówno nowy prezydent, jak i zwycięska partia dotrzymają obietnic wyborczych i szybko rozwiążą problemy ludzi uwikłanych w oszukańcze kredyty, tragiczne w skutkach dla dłużników.
Nie mieściło mu się w głowie, że mogą w ogóle istnieć, a przede wszystkim legalnie prowadzić działalność tak perfidni, zakłamani ludzie, którzy wymyślili bankowe przekręty i że nie traktuje się ich jak pospolitych przestępców - naciągaczy, doprowadzających podstępnie innych ludzi do niekorzystnego rozporządzania mieniem. Wielokrotnie w rozmowach podkreślał, że nie może uwierzyć w to, że zarówno on sam, jak i siedemset tysięcy Polaków (plus ich rodziny) dało się aż tak straszliwie oszukać. A przecież banki były kiedyś uważane za instytucje zaufania publicznego.
Nie potrafił też wytłumaczyć sobie tego, jak to możliwe, że mogą współistnieć w Polsce z jednej strony uczciwi - jak on sam - przedsiębiorcy, prowadzący swoje firmy rzetelnie, biorący na siebie wszystkie wynikłe z działania straty, rozpatrujący reklamacje na korzyść klienta, itd. i że nikt ich nie wspiera, a wprost przeciwnie - traktuje z lekceważeniem. A z drugiej strony, że spokojnie i dostatnio egzystują w Polsce bankierzy i inni jawni i tajni naciągacze, wyzyskiwacze, oszuści i cwaniacy, gromadzący na swoich kontach gigantyczne, złodziejskie fortuny, którzy mogą liczyć za strony państwa na wszelką możliwą przychylność, ulgi podatkowe, a co najmniej - na życzliwą tolerancję Jak to możliwe, że państwo polskie, politycy, parlamentarzyści, sędziowie tego nie widzą? Że akceptują tę bezmyślną, krótkowzroczną, a dalszej perspektywie katastrofalną dla Polaków niesprawiedliwość? Że skala oporu społecznego jest tak znikoma? Że w małej Islandii ludzie zdobyli się na walkę o swoje prawa i wygrali, a w Polsce prawie nikomu nie chce się nawet o tym wspominać.
Ten motyw ciągle powracał w naszych rozmowach. Kiedy pojawiły się w mediach pierwsze informacje na temat bankowych przestępstw i ludzi pokrzywdzonych przez banki, kiedy informacje te zaczynały być obecne w obiegu społecznym, Romek mówił, że zaczyna "odzyskiwać swoją godność", że teraz "może popatrzeć ludziom w oczy".
Myślę, że tak naprawdę, choć pośrednio, zabili go właśnie przedstawiciele owych ciemnych finansowych sił - windykatorzy i komornicy - bezustannie i bez żadnej litości pastwiący się nad nim od długiego czasu. Prawdziwi oprawcy - modnie i nienagannie ubrani zabójcy - współczesne, podstępne kanalie, hieny wielkich korporacji. Ludzie bez sumienia i zasad moralnych. Albo - być może - dobrowolni niewolnicy diabelskiego systemu.
Prosiłem Romka, aby w chwilach załamania psychicznego zawsze kontaktował się ze mną. Tym razem nie zrobił tego. Ostatnią rozmowę odbyliśmy dwa lub trzy dni przed wizytą Donalda Trumpa w Polsce, na spotkanie z którym miałem zamiar zabrać Romka do Warszawy. Liczyłem na to, że pojedzie. Nie chciał, nie czuł się dobrze w tłumie, zapewniał, że się odezwie, jeśli na wyjazd jednak się zdecyduje. Nie zadzwonił. Trzy miesiące wcześniej, w kwietniu, udało mi się wyciągnąć go do Częstochowy na spotkanie stowarzyszenia "Nasze Jerycho", organizacji osób przyznających się do wiary, a pokrzywdzonych przez banki. Pojechaliśmy. To był bardzo udany wyjazd i w pełni szczęśliwy dzień, choć na siedemset tysięcy osób posiadających w Polsce oszukańcze kredyty zjawiło się na Jasnej Górze co najwyżej siedemdziesiąt - i to nie tysięcy, a pojedynczych osób.
Miał 41 lat, pozostawił 17 - letnią córkę. O swojej przeszłości nie wspominał wiele, niechętnie do niej wracał. Od roku 2005 był wdowcem, żona, wcześniej koleżanka z klasy w liceum w Kalwarii, zmarła w wieku zaledwie dwudziestu dziewięciu lat . Opowiadał mi o tym wszystkim, kiedy wracaliśmy w nocy, 3 kwietnia, z Jasnej Góry. Mówił cicho, ze smutkiem, dużym namysłem - powoli, starannie i ostrożnie dobierając słowa, czasami delikatnie się uśmiechając. Ale nawet kiedy się uśmiechał, na twarzy widać było wypisane cierpienie.
Staliśmy tego samego dnia obok siebie w czasie mszy św. na Jasnej Górze, na dziedzińcu, przed kaplicą Cudownego Obrazu. Było późne popołudnie, słońce zbliżało się do horyzontu. Serdecznie uścisnęliśmy sobie dłonie w czasie przekazania znaku pokoju. W czasie Agnus Dei popatrzyłem na niego z boku. Miał zamknięte oczy, pomyślałem, że ma skłonności do kontemplacji, a może nawet mistycyzmu. Widać było jednak, że rozgrywa się w nim jakaś nerwowa, dramatyczna walka. Nie przypuszczałem wtedy, że jej finał i wypełnienie są aż tak blisko.
Był wartościowym, cichym i spokojnym człowiekiem, obdarzonym dużym taktem w obcowaniu z ludźmi. Miał miły, ujmująco uprzejmy sposób wyrażania się, naturalny, ciepły tembr głosu. Nigdy nie słyszałem, aby mówił inaczej niż zawsze - wolno i spokojnie, nawet gdy niekorzystnie o kimś się wypowiadał. Nawet bezwzględnych bankierów - tych, którzy zniszczyli mu życie - nie potępiał i nie przeklinał. Kierował się w życiu, jak mi się wydaje, wysokimi wartościami. Myślę, że miał w sobie jakiś pierwiastek szlachetności, może nawet prawdziwego szlachectwa. Szanował ludzi i też chciał być przez nich szanowany. Na pewno był idealistą. Na pewno nie pasował do dzisiejszego, zdegenerowanego świata. T.Z.
-------------------------------
W Polsce sprawa kredytów frankowych i innych oszukańczych instrumentów finansowych do tej pory nie została rozwiązana.
Jak pisze Jerzy Robert Nowak w książce „Węgierska droga do zwycięstwa”, premier Orbán już 11 dnia po objęciu władzy ogłosił podatek bankowy i zastosował go wobec banków, ubezpieczycieli, firm leasingowych. Żaden z bankierów zagranicznych, mimo wcześniejszych pogróżek, nie opuścił Węgier. Węgierski urząd konkurencji bardzo ostro karze banki stosujące niedozwolone klauzule w umowach z klientami i zawyżające spready walutowe.
Reagując na podwyżki kursu franka szwajcarskiego w stosunku do forinta, Orbán oskarżył banki o jawne oszustwo – stosowanie kredytów walutowych w celach spekulacyjnych. Powiedział wprost: „Nie pozwolimy, by hieny przejęły kontrolę nad naszym rynkiem nieruchomości”. Natychmiast zamrożono kurs franka i wynegocjowano z bankami umowę korzystną dla kredytobiorców. Przeforsowano też zakaz eksmisji z mieszkań za niespłacenie zaciągniętych kredytów. W dwa lata później w 2014 roku w kolejnych negocjacjach z bankowcami ustalono przewalutowanie kredytów frankowych (oraz zaciągniętych w innych walutach) na forinty po sztywnym, korzystnym dla obywateli kursie.
We wrześniu 2014 roku weszła w życie ustawa o rozliczeniu banków za jednostronne, nieuczciwe modyfikacje umów kredytowych. Sprawy sądowe wobec nierzetelnych banków prowadził w imieniu klientów Węgierski Bank Narodowy. Na przebadanych 130 instytucji finansowych w około 60 wykryto nadużycia. Nierzetelne banki musiały oddać pokrzywdzonym kredytobiorcom zawłaszczone pieniądze.
A co u nas? Jak pokazuje przykład ś.p. Romana Dańki, co najwyżej można się zabić.
/Krystyna Górzyńska/
"Warszawska Gazeta" Nr 31
Zna się na zarządzaniu. Konserwatystka. W wieku średnim, ale bez oznak kryzysu. Nie znosi polityków mamiących ludzi obietnicami bez pokrycia (fumum vendere – dosłownie: sprzedających dym). Lubi podróże, kontempluje - sztuki plastyczne i muzykę.
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Gospodarka