Urodziłem się 8 października w 1931r. w Warszawie.
W 1939r. mój ojciec zginął w kampanii wrześniowej pod Mławą.
1 sierpnia 1944r. zginął mój najstarszy brat Mietek w Powstaniu Warszawskim.
W 1949r. wyjechałem do cioci Misi, która mieszkała w Jeleniej Górze.
W domu cioci mieściła się placówka WiN i po trzech tygodniach złożyłem przysięgę:
„Być wiernym Ojczyźnie mej, Rzeczypospolitej Polskiej; stać nieugięcie na straży jej honoru; uczynić wszystko, co leży w mojej mocy, dla wyzwolenia Polski z pęt niewoli bolszewickiej oraz krajowych czynników komunistycznych i dla osiągnięcia tego celu ponieść wszelkie ofiary, aż do ofiary z życia włącznie.”
Wiosną 1950r. w czasie potyczki z patrolem Czeskim zginął nasz sierżant, przejąłem funkcję szefa w oddziale specjalnym, zajmującym się przerzutem „spalonych” ludzi do Czechosłowacji. 12 maja 1952 roku aresztowano mnie w wyniku zdrady. Rozpoczęło się okrutne śledztwo.
Śledztwo:
Na biurku stoi lampka skierowana w moją stronę.
Dwóch ludzi przy biurku.
Ja siedzę od godziny na odwróconym stołku, ogromny ból przeszywa moje ciało.
Śledczy krzyczy:
- Imię i nazwisko! Powiedziałem. Śledczy zrzuca mnie ze stołka. Wojskowy wychodzi z pokoju.
Cywil pomaga mi wstać, daje mi papierosa, udaje dobrego. Na szczęście byłem uprzedzony pod celą o tego rodzaju metodach śledztwa.
-Podaj gdzie radiostacja. Przyznaj się! Nie wiedziałem do czego mam się przyznać, przecież nie ukrywałem, że jestem żołnierzem IV Komendy WiN-u, a o radiostacji nic nie wiedziałem.
Za oknem było już jasno. Wezwany klawisz odprowadził mnie do celi, gdzie przebywali trzej współtowarzysze niedoli. Cela była bardzo mała 3 na 4 m.,
Pod sufitem zakratowane okienko, naprzeciwko metalowe drzwi. Nie było łóżek, spaliśmy na betonowej posadzce. Koce były brudne i dziurawe, pamiętały zapewne świetność III Rzeszy. Codziennie obrywaliśmy z nich kawałeczek, ponieważ nie dostawaliśmy pod żadnym pozorem ani kawałeczka papieru… Dwa sienniki na których spaliśmy, kiedyś napełnione były słomą, teraz była to sieczka.
Obok naszej celi siedziały dwie dziewczyny. Gdy nie byłem wzywany na przesłuchanie pukaliśmy ze sobą alfabetem Morse’a, całe noce. Jedna to łączniczka od „Wilka”, którą zabrano do więziennego szpitala, skąd już nie wróciła. Druga to Haneczka z Legnicy, która miała to nieszczęście, że kiedy szła z meldunkiem zaczepił ją oficer sowiecki i usiłował zaciągnąć pobliskie krzaki. Walter szczeknął zamkiem… Ktoś widział całe zajście i doniósł do UB. Na drugi dzień Haneczka już była tutaj. Nie próbowano nawet zachować pozorów, po prostu odczytano jej wyrok śmierci w „trybie doraźnym” pod celą. Haneczka pytała nas co ma robić, czy pisać o ułaskawienie… Nie wiedziała, że zostało jej czterdzieści kilka godzin życia. W nocy zbudził mnie straszliwy krzyk. Kilku zbirów ciągnęło Haneczkę do piwnicy. Ten krzyk śni mi się do dzisiaj. Krzyk rozpaczy, nie do opisania. Klęczeliśmy ze Stachem Cichociemnym przy drzwiach i waliliśmy pięściami w drzwi, nie czując bólu, nasze łzy kapały na beton. Stach, który nie bał się niczego płakał. Krzyk ucichł. Ks. Wrona odmawiał Modlitwę za konających:
„O Najłaskawszy Jezu, Miłośniku dusz, błagam Cię przez konanie Najświętszego Serca Twego i przez boleści Matki Twojej Niepokalanej, obmyj we Krwi Twojej grzeszników całego świata, którzy teraz konają i dziś jeszcze umrzeć mają.
Serce Jezusa konające – zmiłuj się nad umierającymi!
Serce Maryi współbolejące – módl się za nami cierpiącymi!”
Obiecałem sobie wtedy, że nigdy nie zapomnę tej zbrodni czerwonym bandytom. I nie zapomniałem!
Haneczka
Po szybach płyną krople deszczu
Jak złe wspomnienia albo łzy
W półmroku patrząc … nic nie widzę
Szukam w pamięci tamtych dni.
Marzenia prysły, a w popiele
Zamiast kryształu wiekuistego
Wspomnienia tamtych strasznych dni
I łzy człowieka bezsilnego.
Pamiętam 52-gi rok,
Samotna cela na UB-e
A obok siedzi młode dziewczę
I puka do mnie całe dnie.
Pamiętam, że Legnickie Pola,
I że na imię miała Hania,
I że ją zgwałcić chciał ubowiec
Więc zastrzeliła tego drania.
Puk, puk Haneczka opowiada
Choć noc głęboka w strefie kaźni
Sąd wydał wyrok …
Kara śmierci, w trybie doraźnym.
Patrzę w zakratowane okno
Jak śnieg opada mimo maja
I serce moje w bólu stygnie,
Zimne jak skała.
O świcie skrępowane ręce
I ciągną dziewczę do piwnicy
Strzał w potylice zabrzmiał echem,
A potem cisza, nikt nie krzyczy!
Kat jutro weźmie większą premię,
Splunie przez zęby „ jakoś leci „
Przeklęty bądź morderco płatny,
Twój dom i ty i twoje dzieci !
Krew spływa po srebrzystych włosach
A Ty… już biegniesz po polanie
Zalanej słońcem i zielenią,
Ku szczęściu, bo wyciąga ramię
Twój chłopak, który zginął w lesie,
Kochany, kwiatów pęki niesie
I tak stoicie przytuleni w promieniach słońca, piękni, skromni
I niechaj Bóg ma Was w opiece a Polska o Was nie zapomni!
Ciąg dalszy "Pamiętnika":
http://solidarni2010.pl/34707-8222pamietnik8221-leszka-mroczkowskiegonbspnbsp--zolnierza-wykletego.html
Zna się na zarządzaniu. Konserwatystka. W wieku średnim, ale bez oznak kryzysu. Nie znosi polityków mamiących ludzi obietnicami bez pokrycia (fumum vendere – dosłownie: sprzedających dym). Lubi podróże, kontempluje - sztuki plastyczne i muzykę.
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Kultura