Dziś odbywają się uroczystości pogrzebowe śp. ks. biskupa Józefa Zawitkowskiego (1938-2020) - niezrównanego kaznodziei Mszy św. radiowych (z warszawskiego kościoła Świętego Krzyża - gdyby młodsi czytelnicy nie kojarzyli...), poety i autora znanych pieśni religijnych i modlitewników (pod pseudonimem ks. Tymoteusz), robotnika winnicy pańskiej w książęcym mieście Łowiczu.
Biskup nie skorzystał z przywileju pochówku w prymasowskiej krypcie katedry w Łowiczu, gdzie odbędzie się dziś nabożeństwo żałobne. Zgodnie z własną wolą spocznie w grobie rodzinnym w wiejskiej parafii w Żdżarach (pow. grójecki). Księżacy - napiszę to z pełnym przekonaniem - darzyli osobę swego biskupa pomocniczego estymą większą niż ordynariuszy: cenili jego skromność, zrozumienie dla kultury wsi oraz afirmację pracy na roli i więzi rodzinnych. Traktowano go jako prawdziwie "łowickiego biskupa" (przy czym łowickość oznacza nie tyle regionalną tożsamość, co pewien ethos). Nie dziwi więc, że pochówek poza katedrą wywołuje dziś niemałe emocje w młodej diecezji, targanej ponadprzeciętnie wieloma skandalami (również z gatunku nadużyć seksualnych) a w maju "rozsławionej" rozwiązaniem przez policję pielgrzymki na Jasną Górę (dodajmy, jedynej z najstarszych w Polsce, bo wędrującej nieprzerwanie od 1656 roku!). Warto przy okazji nadmienić, że fakt ten - bulwersujący rzeszę wiernych w całym kraju - w dosyć niezwykły sposób umknął uwadze najbardziej medialnych hierarchów kościelnych (np. w Częstochowie). Przykre to i znamienne (bo ponoć nie brakuje biskupów zażarcie broniących prawa katolików do manifestowania swej wiary w czasie pandemii koronawirusa...).
Biskupa Zawitkowskiego miałem zaszczyt poznać osobiście i spotkać 3-4 razy w ciągu ostatniego ćwierćwiecza. Niezwykłe wrażenie wywierała na mnie jego prostolinijność, życzliwość i szczerość w stosunku do wiernych (bez względu na funkcję, jaką sprawowali), poszanowanie ludzi starszych oraz piękny, poetycki język kazań - trafiający zarówno do serc ludzi bardzo prostych, jak i wykształconych. Biskup należał do odchodzącej już kategorii kapłanów, którzy potrafili łączyć patetyczność słowa z nieraz surowym osądem rzeczywistości społecznej (ilustrowanym przykładami z życia małych wiejskich parafii i całego państwa/narodu), czym zawsze zmuszał słuchaczy do refleksji. Nie zależało mu na poklasku, nie oczekiwał splendoru, pozostawał osobą skromną, wrażliwą (czego dowodem zamiłowanie do muzyki), nieodmiennie podkreślającą swoje chłopskie pochodzenie, szacunek dla wartości wyniesionych z rodzinnego domu, miłość do rodziców, przywiązanie do krajobrazu małych ojczyzn, podziw dla strażaków ochotników, w których widział depozytariuszy tradycji i obrońców wiary katolickiej (być może ostatnich...) w coraz bardziej pogubionym polskim społeczeństwie. Takiego go zapamiętałem.
Ostatni raz spotkałem bp. Zawitkowskiego w jednej z malutkich mazowieckich parafii w czasie obchodów 80. rocznicy wybuchu II wojny światowej. W homilii przy grobie żołnierzy września '39 dziękował organizatorom za wysiłek włożony w przygotowanie uroczystości w tak małej wspólnocie, ale też prosił i zadawał zgromadzonym pytania: czy będą pamiętać o tej rocznicy, gdy przeminie pokolenie ich rodziców i dziadków? Czy dzieci zapalą znicze na żołnierskich mogiłach, czy odśpiewają Rotę, czy będą szanować rodziców? Czy kapłani będą mieli odwagę przypominać ten tragiczny, odległy czas w trakcie nabożeństw? Jaka będzie narodowa pamięć Polaków i kto ją ukształtuje? Wydarzenia ostatnich tygodni każą mi znów, ze smutkiem, zastanowić się nad odpowiedzią...
Z małej wioski trafił do wielkiego miasta, gdzie próbuje czynić świat ciut lepszym, póki ma jeszcze czas...
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Społeczeństwo