Łatwo było przewidzieć: oberwało mi się mocno za post o orędziach wyborczych. Od PiSu - za to, że śmiem krytykować premiera. Od SLD - za to, że śmiem wypominać podobne nadużycia byłemu prezydentowi; od PO - że pojąć nie umiem, iż marszałek Senatu chciał tylko w razie czego odkręcić prowokację premiera.
Zasada jest dla demokratycznego świata jasna: dostojnik państwowy nie angażuje się w kampanię wyborczą korzystając z funkcji. Czyni to obok tej funkcji. W Polsce zatem nie występuje z darmowym orędziem w TVP, gdy inni muszą za czas antenowy płacić. Zasady, jak to zasady, są łamane wszędzie, ale w różnym stopniu.
Bronię tych zasad bez względu na to, kto je łamie, a kto przestrzega. Sojuszników nie brak, także w Salonie24. Ale w tych dniach dominują inni - ci, którzy udając, że bronią zasad, w praktyce chcą wyłącznie bronić swego lidera. Bez względu na to, co zrobi.
Gdyby Jarosław Kaczyński z dzisiejszego orędzia zrezygnował, stronnicy PiS pewnie byliby pełni pochwał, że nie poszedł w ślady Kwaśniewskiego. Gdyby J.K. nie wystąpił, a Bogdan Borusewicz - owszem, pisaliby pewnie, że PO nie cofnie się przed niczym.
Na finiszu kampanii zwolennik PiS dostosowuje zasady do tego, co robi Kaczyński. Kto kocha PO, za zasady uznaje bieżące zachowania Donalda Tuska, a dziś Borusewicza. W LiDzie zasady, nawet nieświadomie i czasem wbrew sobie, określa Aleksander Kwaśniewski. Itp., itd. Tylko jak tu gębę ratować?
Inne tematy w dziale Polityka