Różne mędrki i palanty będą teraz zastanawiać się i roztrząsać, ile dziennikarka pożyczyła od rodziny aferzysty, albo co inny dziennikarz proponował w zamian za współpracę z organami, tak jak z marsowymi minami i w skupieniu wysłuchały tych banialuk dwa nagrodzone patałachy.
A dlaczego?
Bo dziennikarka i dziennikarz współpracowali z programem z gruntu niesłusznym i znani byli z poruszania tematów i śledztw niewygodnych – wiadomo komu.
No i gdzie ta dziennikarska, korporacyjna solidarność, która tak wzruszała, kiedy towarzycho zamykało się w klatce pod Sejmem “w obronie kolegi”, nie zważając, że intencje okazały sie moralnie mocno wątpliwe. Albo, gdy stawało w obronie żurnalistycznego nababa “zmuszonego do rezygnacji naciskami Kaczyńskich”, który potem zrobił towarzychu taki dowcip, że przygotował i poprowadził program dla telewizji kaczystowskiej, skandalicznie ją uwiarygodniając.
D. może sobie różne banialuki w swojej strategii obrony (którą opisuje tytuł niniejszego wpisu) wygadywać. Wolno mu i nawet ma do tego prawo pisane.
Ale czy to znaczy, że my mamy prawo wyłączać myślenie, bo akurat tej pani, czy tamtego pana nie lubimy i politycznie z nimi nam nie po drodze.