Po pierwsze - ten, dla niektórych dziwaczny, rytuał czy "święto", to nic innego, jak marketingowy zastrzyk dla koniunktury, zwłaszcza handlowej.
A we współczesnym skomplikowanym systemie gospodarczych naczyń połaczonych każde machnięcie przez gospodarczego motyla, choćby na pozór bardzo odległego skrzydełkami, ma realny wpływ na twoje życie i nawet na dochody.
Akurat ten rytuał nie budzi moich sprzeciwów i wstrętów aż w takim stopniu, jak Boże Narodzenie przeradzające się w jakiś obłędny, hałaśliwy kult cargo z jakimś bafometem w czerwonym płaszczu, do którego modły zanoszą ogarnięci ekstatycznym szałem zakupów wyznawcy.
Albo jak skrajny idiotyzm tzw. Halloween.
Chociaż wszystkie te nowe przejawy merkantylnej obyczajowości mają tę cechę, że wspierają koniunkturę, a najbardziej to nieszczęsne "christmas" serwowane do obrzydzenia przez wszystkie możliwe "kanałów dotarcia".
To już niech będą te serduszka, te całuski itd. Ja to traktuję jako zabawę dla nastolatków. Niech się bawią w to, bo co się mają w gorsze rzeczy bawić.
Miałbym jednak sugestię, aby dla dorosłych dodać w ten dzień trochę poważniejszej, społecznej refleksji.
Refleksji o samotności, oczywiście.
Z moich obserwacji wynika, że ten problem się nasila.
Możecie sobie tam przytaczać te sążniste hymny na cześć "singielstwa z wyboru" itp. bzdury z "Dużych Formatów" i innych "Obcasów".
Ja wiem swoje. I sporo widziałem. Te trzydziestosparoletnie "career women", które mają w domu jakieś tam koty-ersatze i po raz kolejny w tym roku przemalowują mieszkanie.
To zgorzknienie ludzi nie zauważonych.
Tak więc nie przypieprzajcie sie do zabaw młodzieży, bo będzie się na złość wam bawić gorzej, tylko spróbujcie pomyśleć tzw. Dzień Zakochanych o tych, którzy miłości nie znają.
Inne tematy w dziale Kultura