Kiedy za swojego drugiego (tego dojrzalszego) premierostwa Waldemar Pawlak zatrudnił pannę o kwalifikacjach hostessy w randze ministra - rzecznika rządu, wielu dziennikarzy odnotowało widoczną poprawę w samopoczuciu szefa rządu.
Chichocząc zauważali, że "premier jakiś taki zrelaksowany bardziej". Niektórzy uparcie przekonywali innych, że w sprzyjających okolicznościach, przy oświetleniu padającym pod odpowiednim kątem i dobrej widoczności na obliczu Waldemara Pawlaka widać coś, co odrobinę, choć przez chwilę, ma kształt zbliżony do uśmiechu.
Młodszym salonowiczom śpieszę wyjaśnić, że dziennikarze "odnotowali" powyższe na swój prywatny użytek.
To znaczy, że dowcipkowanie o poprawie kondycji rządu wskutek zasilenia go przez byłą Miss, występowało tylko w prywatnych rozmowach nudzących się na korytarzach władzy żurnalistów.
Gazety o tym nie pisały. Co najwyżej w takim tonie, że trudno o poważną "politykę informacyjną rządu", gdy nie zatrudnia się osób kompetentnych.
Nie było "tabloidyzacji", "Faktu". "Super Express" był, ale poza pewne granice, które w ostatnich kilku latach przekroczono, się nie wychylał.
To było takie grzeczne dziennikarstwo. Tzn. takie jednostronnie grzeczne, bo można było napisać np., jak chleją peeselowcy, wówczas główna partia do bicia i wyżywania się.
Najwyższą rozkosz dziennikarzom III RP sprawiały przypadki, gdy nachlał się ktoś z ZChN albo innej prawicy. A gdy jeszcze przypadkiem poprowadził w tym stanie samochód to już było szczytowanie.
Ale gdy już np. narąbywali się politycy Unii Wolności to no..., nie bardzo uchodziło o tym mówić i pisać.
Znamiennym przykładem była w tej mierze wypowiedź Jarosława Kaczyńskiego w książce Teresy Torańskiej z badajże 1993, czy 94 roku, który wspominając okoliczności tworzenia rządu Suchockiej raczył zauważyć, że gdy się panowie dogadali (bez PC), no to "trochę wypili".
A trzeba wiedzieć, że wśród tych "panów" byli i Bronisław Geremek i Tadeusz Mazowiecki, czyli dwie ówczesne Czomolungmy moralne.
Zapanował powszechny niesmak medialny, że jak ten Kaczyński może szargać i mówić takie rzeczy o zasłużonych i nadal zasługujących...
Dziś młodzież polityczna, wychowana na alkoholicznym big-brotherze Aleksandra Kwaśniewskiego, wciąż jeszcze pupila tamtej formacji, może w to nie wierzyć... Ale tak było. Zapytajcie starszych.
Zmierzam do tego, aby wyjaśnić, iż owa "ukierunkowana" grzeczność mediów w tamtych czasach, nie polegała na jakichś ścisłych, formalnych zakazach, ani na żadnej cenzurze, broń Boże.
Nie
Nie były to "kłamstwa" pojedyncze.
To było kłamstwo ogólne, czyli życie w zakłamaniu.
To był też niespisany kodeks zachowania się, układnych obyczajów, uprzejmości i powściągliwości wobec salonowych autorytetów. Kto go rozumiał (a nie zawsze łatwo uchwycić coś co nie jest ściśle zdefiniowane) i przestrzegał, ten był nagradzany.
Nie wiem czy jestem dobrze przez młodszych rozumiany, więc może wyrażę to prościej i dosadniej.
Piszę, że Andrzej Szczypiorski to była menda i kapuś.
Napisanie, powiedzenie publicznie a nawet samo pomyślenie czegoś takiego 15 lat temu, było jak naplucie na ołtarz.
Czy się rozumiemy?
Inne tematy w dziale Polityka