Dziwni są ci moi rodacy.
Dziennikarze, politycy, bloggerzy, zachowują się tak, jakby nie istniał czas przyszły, jakby to co jest obecnie miało trwać wiecznie.
Na przykład: teraz górą jest Platforma Obywatelska. Ma rządzić. Toczy rozmowy koalicyjne. Kombinuje, jak tu by się wymigać z rozmaitych wyborczych obietnic.
Ale już za rok, półtora, koalicja POPS-eL może już nie istnieć, co każdy, kto choć trochę pamięta, jakim koalicjantem jest partia Pawlaka, musi uznać za całkiem prawdopodobne.
Wybory parlamentarne mogą się odbyć choćby i za dwa lata, co takim zupełnie od czapy pomysłem nie jest - przyznają to skrycie nawet platformersi.
Frekwencja w tych hipotetycznych wyborach może nie być już tak zachwycająca, a powstały po nich nowy układ sił może być zgoła inny niż obecnie.
Jeśli coś się w gospodarce popsuje, to nawet może wrócić Lepper.
Może wrócić kaczyzm.
Może odkuć się postkomuna.
Wszystko to być może, bo przyszłość istnieje, przynosi rzeczy nowe i zaskakujące, ale też stare i dobrze (albo niedobrze) znane.
Tymczasem wydźwięk tego, co ostatnio słyszę i czytam, jest taki, jakby właśnie czas się zatrzymał i rozpoczęła się nieruchoma wieczność. Że tak, jak jest, będzie już zawsze.
Tak czas, proszę państwa, traktują Jorubowie i inne afrykańskie ludy. Podobno Masajowie umierają w więzieniu, bo nie rozumieją, że po upływie czasu kary będą mogli wyjść na wolność.
Polacy podobno są mieszkańcami Europy.
Wierzmy więc w przyszłość, aby żyło się nam lepiej.
Inne tematy w dziale Polityka