Dopóki nie zobaczę i nie usłyszę debaty Donalda z Kaczorem, to w nią nie uwierzę. Moim zdaniem Tusk panicznie boi się słownego starcia z premierem.
Dopóki więc nie staną lub nie usiądą naprzeciw siebie w studiu i nie rozlegnie się gong, dopóty będę się spodziewał po szefie PO i jego ludziach wszystkiego, co mogłoby do tego starcia nie dopuścić.
Trudność w tym, że wina za brak debaty musi spaść na Kaczyńskiego. Spodziewam się więc ciekawych dni.
Niedawne zaostrzenie przez Tuska tonu odczytywałem jako dążenie do uniknięcia bezpośredniej konfrontacji z Jarosławem przez ostre pokłócenie się z nim. Kaczyński już zdążył się wypowiedzieć, że "w tej sytuacji" i po tych słowach "trudno mieć ochotę na debatę".
Po tym już tylko czekałem na tuskowe: "panie premierze, czy to przystoi mężczyźnie... itd. itp."
Trochę Kaczorowi pomógł Kwaśniewski swoim wycofywaniem się, ale to może było po to, aby ostatnią debatą przed wyborami była debata "Kwaśniewski - Tusk", żeby to w ich dyskusji padły ostatnie, w domyśle - rozstrzygające i najważniejsze, słowa tej kampanii.
Tusk widział, że Kaczyński poradził sobie doskonale z faworyzowanym Kwaśniewskim. Zarówno on, jak i cały jego sztab wiedzą, że w porównaniu z "preziem", Donio to taki sparing partner dla podtrzymania formy.
Jest oczywiście możliwe, że żadne prowokacje i inne akcje nie odniosą skutku i debata odbędzie się, jak została zaplanowana - w piątek wieczorem.
Jeśli tak się stanie, to może być "zupełnie inna jazda", całkowicie różna debata od tej z Kwasem.
Inne tematy w dziale Polityka