Ten wpis jest prostym hołdem, pieśnią miłosną.
Hołdem dla miłości mojego życia, może nie pierwszej, ale na pewno najdłuższej.
Właśnie stanęła przede mną. Przenika mnie swoim zapachem. Wtulam się w jej czarny warkocz.
Wiem o niej sporo, umiem sprawić, aby była przenikliwie dobra, ale nie będę się snobizował na ziarenka przepuszczane przez przewód pokarmowy indochińskich nadrzewnych łasic.
Nie będę wydziwiał.
Po prostu ją wielbię. Wielbię jej czarne piękno i siłę, z którą mnie obejmuje, i, która mi daje rano, bym mógł wejść do kolejnego dnia.
Muszę się mocno pilnować, by za bardzo nie odlecieć z poetyckimi klimatami, które sfruwają się zaraz, gdy zaczynam o niej myśleć.
To miał być hołd pełen prostoty, a nie kwiecista rozprawa skrząca się wymyślnymi metaforami.
Tak sobie myślę - każdy z jej kochanków miał takie chwile, gdy zjawiała się przed nimi, cała w swym czarnym pięknie, że chciał wyrwać z siebie pieśń miłosną.
Inne tematy w dziale Kultura