Hmm, przypomniał mi się pewien facet z tamtego czasu i miejsca, kiedy Lepper z miną bulldoga gończego serwował podczas swojej konferencji prasowej nie tylko nieświeże, ale przetrawione już i nawet wydalone kotlety z zamierzchłej "sprawy Telegrafu"
Nazywał się i pewnie wciąż nazywa Jacek Podgórski. Wraz ze swym nieodłącznym kolegą, Krzysztofem Kaszyńskim, uchodzili we wczesnych latach dziewięćdziesiątych za prawdziwych "pistoleiros" polskiego dziennikarstwa.
Kolejne redakcje zatrudniały ich na podstawie sławy śledczej, której fundamentem była właśnie "afera Telegrafu". Obaj byli dziennikarzami tego nigdy nie zaistniałego czasopisma, pomyślanego przez PC i stowarzyszone środowisko jako przeciwwaga dla udeckiej i komuszej propagandy.
Potem w "Kurierze Polskim", wraz z Jackiem Snopkiewiczem i m. in. Aleksandrą Jakubowską jęli demaskować domniemane machlojki Kaczyńskiego et consortes.
O innych nie będę się wypowiadać, ale Podgórski, po latach okazał się nawet nie agentem, ale oficerem służb specjalnych III Rzeczypospolitej. Otwarcie o tym mówił np. Antoni Macierewicz a Podgórski, wówczas widoczny często w świetle kamer, jak podąża krok w krok za panią minister Jakubowską, nie zaprzeczał, nie pozywał, nie dementował.
Bo to była prawda. Oficer służb był dziennikarzem i realizował przydzielone zadania.
Nie jest zakazane oczywiście pracować dla służb teoretycznie niepodległego kraju. Wolno było pracować dla UOP. Nie przynosiło to nawet ujmy, jeśli pracowało się tam zgodnie z prawem, zasadami etyką i z pobudek mniej więcej patriotycznych, choć tu bądźmy realistami.
Dlaczego jednak Jacuś udawał dziennikarza i to w dodatku dziennikarza bardzo aktywnego w publikacjach uderzających w jedną z sił politycznych.
Nie wygląda to inaczej tylko, tak:
Jako funkcjonariusz służb specjalnych III RP pod przykrywką działalności dziennikarskiej brał czynny udział w zwalczaniu określonych partii politycznych.
Ja tego faceta znałem. Rozmawiałem z nim wielokrotnie. Ciekaw jestem, czy z takich rozmów z kolegami sporządzał raporty swemu dowódcy.
Dziś, gdy słyszę o podsłuchach dziennikarskich telefonów, inwigilacji itd., przypomina mi się właśnie ten Jacuś z rozbieganymi oczkami.
Jeśli Ziobro podsłuchiwał i wpływał na dziennikarzy, to w porównaniu ze służbami z czasów Wałęsy i Wachowskiego, jest cieniasem.
Wtedy nie potrzeba było "wrzucać" tematów.
"Wrzucało" się porucznika do gazety. A ten "realizował przydzielone zadania".
Inne tematy w dziale Polityka