"Fatalne zauroczenie". Zdawałoby się zło już zatopione w wannie. Już trzymamy się ramionach z westchnieniem ulgi. Wtem morderca wstaje z martwych, chlasta majchrem wielkim jak rzeźnicki tasak
"Piątek 13" "Koszmar z Elm Street". Jason/Freddy wraca. Już go pokawałkowaliśmy, spaliliśmy, zakopaliśmy i wysłaliśmy do innej galaktyki. A on tu znów jest i paraliżuje strachem.
"Diehard" ("Szklana pułapka" - dla mniej zorientowanych). Facet po prostu nie daje się zabić.
Te właśnie i mnogie inne dzieła kinematografii przyszły mi na myśl, gdy obserwowałem dzisiejsze wyczyny Romana Giertycha w Sejmie.
Kaczory, podobnie jak bohaterowie wymienionych filmów, nie zdają sobie sprawy z czym mają do czynienia. A chodzi o nadludzką, nadprzyrodzoną wręcz wolę przetrwania w polityce. Upór trwania w sejmowej ławie, na stanowisku politycznym, w mediach, jakiego do tej pory się u nas nie spotykało.
Średniej klasy "ghostbuster", jakim jest Ludwik Dorn, to zdecydowanie za mało na tego stwora, który, gdy się do niego strzela i dziurawi to, niczym "Obcy" bryzga dookoła najjadowitszym jadem.
Może od razu atomówką go, a nie czekać aż sie rozrośnie i powieli, jak w wielu thrillerach już bywało.
A co jeśli i tak przetrwa?
Inne tematy w dziale Polityka