Warto przypomnieć. I młodszym, i tym dotkniętym atakiem amnezji, i tym, którym nienawiść do kaczystów zamuliła pamięć.
Nie chcę wchodzić w rozważania, do jakiego stopnia był to kraj terroru i zniewolenia w sensie polityczno-ustrojowym. Można dyskutować, czy represje i prowokacje ze strony służb, które spotykały wówczas niepokornych, podpadały pod definicję terroru państwowego.
Mam na mysli jednak
inny rodzaj terroru, taki rodzaj, który, jeśli ktoś oglądał, można było doskonale zaobserwować we francuskim filmie "Śmieszność".
Przemożna presja środowiska, zniewolenie języka i poglądów politycznych, które karało wszelkie odchylenia od linii dyktowanej przez dobre towarzystwo ośmieszeniem i wykluczeniem.
Może ktoś pamięta pierwsze wejście Wojciecha Cejrowskiego do TVP.
Dla dzisiejszych gości Salonu24 poglądy, które wtedy wygłaszał w programie "WC Kwadrans" to mainstream, normalka. Więcej - uchodziłby wśród prawicowców tutejszych zapewne za umiarkowańca i kunktatora. Jeszcze więcej -
miejscowi lewicowcy uznaliby jego poglądy za niesłuszne wprawdzie, ale utrzymane w granicach akceptowalnej kłótni politycznej.
A co wtedy zrobiła z nim "Gazeta Wyborcza"? Niczym sapiący nosorożec ruszyła do szarży na "brunatnego kowboja". Gazeta Michnika oczywiście formalnie nie rządziła TVP. Wtedy to, o ile pamiętam, chyba władał tam Walendziak z pampersami.
Ale naprawdę to rządził ten, kto miał w rękach aparat tego terroru, o którym piszę, czyli nie tylko władzę dzielenia ludzi na "brunatnych" i "niebrunatnych", ale też zastępy potakiwaczy.
Inny przykład terroru to
historia telewizji RTL 7. Kiedy stacja ta weszła na polski rynek, okazało się, że "GW" nie podoba się jej skład personalny. Dopatrzyła się tam siedliska prawicowej zarazy dziennikarskiej.
W tym przypadku, dziennikarze ci nie musieli, tak jak Cejrowski, w ogóle się wypowiadać. "GW" z góry wiedziała o nich wszystko i doniosła Luksemburczykom, właścicielom stacji. Ci oczywiście usunęli ludzi, których "Wyborcza wskazała.
Dbało się o czystość mediów.
Kiedyś już tutaj przypominałem epizodzik z mojego życia. Zdarzyło mi się m ianowicie biesiadować przy stole z grupą dziennikarzy. Była wśród nich późniejsza laureatka Grand Press.
Było to w epoce po "nocy teczek".
Wygłosiłem przy tamtym stole pogląd, że lustracji nie da się uniknąć, bo bezpieczeństwo państwa, groźby szantażu itd.
Co się wtedy stało! Grupa dziennikarzy z nagłą pianą na ustach (przed chwilą byli jeszcze całkiem zrelaksowani, w piwno-winnym luźnym nastroju) rzuciła się na mnie, że co ja sobie wyobrażam, że gówno wiem, że nie rozumiem itd. Zdawało mi się nawet, że ręce zaciskają im się w pięści.
Teraz, kiedy lustracja jest oczywistością, kto pamięta, jak dużej odwagi wymagało wypowiedzenie takich słów. Terror trzymał mocno.
Taka była ta III RP. Oczywiście ludzie wtedy się kochali, żyli szczęśliwie, zwłaszcza kiedy było to szczęście osobiste. Rodziły się dzieci. Kupowano samochody i mieszkania. Budowano domy.
Można było całkiem dobrze i godnie żyć.
Pod warunkiem, że nie poruszało się kilku tematów i nie krytykowało się kilku osób.
Inne tematy w dziale Polityka