Nie korzystam ani z państwowej służby zdrowia, ani z tzw. publicznej oświaty.
Nie to, żebym był jakiś nabab, po prostu od opieki zdrowotnej chcę, by mnie leczyła a nie narażała na dodatkowe choroby, o które łatwo w niekończącym się stanie oczekiwania, zaś od szkoły - aby uczyła moje dzieci i wychowywała na porządnych ludzi (albo przynajmniej nie przeszkadzała wychowywać ich mnie).
Tymczasem obie te instytucje, co każdy dobrze wie, nie służą do realizacji powyższych celów, lecz do realizacji celów zatrudnionych tam ludzi.
Celem nadrzędnym, zarówno konowałów, jak i belfrów (nie dotyczy tych przedstawicieli obu profesji, którzy się sprywatyzowali - dla tych ukłony), jest wyssanie z mojego portfela, jak największej kasy.
Jak więc powiedziałem, nie korzystam z domów publicznych, podległych MinZdrow i MinOśw.
Ale za usługi pracowników tych przybytków bulę, a jakże, bo nie mam wyjścia, płacąc podatki, składki i inne pierdatki.
Gdyby dali mi te kasę do dyspozycji, w przypadku tzw. ubezpieczenia zdrowotnego, gotówką zaś co oświaty - niech bedzie to voucher, bon oświatowy, jak to zwał, to zwał.
I niech sobie strajkują w cholerę, kiedy chcą, jak chcą, w maju, po włosku, albo na żółwia.
Pies z nimi.
Ja naprawde jestem pełen tolerancji.
Inne tematy w dziale Polityka