W bitewnym zgiełku batalii o lustrację dziennikarzy doszło do przypadkowego (?) zderzenia tych dwu wartości.
Tymczasem pomiędzy "godnością" wypisaną na sztandarach oddziałów antylustracyjnych a "wiarygodnością" podnoszoną przez stronników lustracji nie ma rywalizacji.
Gdybym był słownikowym szczególarzem, wskazywałbym na oczywiste związki leksykalne, do zawierania się jednego w drugim włącznie, tych dwóch słów. Ale o to mniejsza.
Dziennikarze, którzy w innych sytuacjach gotowi są zakłócić się na śmierć o swoje prawo do szperania politykom po życiorysach, kieszeniach, więcej, ostatnio także o uprawnienia do zaglądania do łożnic, nie mogą oczekiwać, że opinia publiczna (tak, nie chodzi o polityków tylko) odpuści im i pozwoli na tabu w swoich "wrażliwych" sferach.
Schizofrenia tej dziennikarskiej rewoltki polega na tym, że mianowani przez samych siebie na rzeczników "społeczeństwa", w boju o jawność życia publicznego próbują wymiksować się z jawności, stając się w interesie pewnej grupy ipso facto rzecznikami "niejawności".
Powiem więcej. Dziennikarzom brak dystansu nie pozwala dostrzec tego, co widzą tzw. "prości ludzie". Mianowicie, że z punktu widzenia odbiorców mediów są już słabo lub wcale nieodróżnialni od polityków.
Nie tylko w oczach "prostych" widzów i czytelników. Same środowisko nie ma złudzeń, że w polskich mediach gatunek dziennikarza prawdziwie obiektywnego, bezstronnego, neutralnego politycznie, nie występuje.
Jeśli nawet któryś próbuje taki być, to i tak "jest kojarzony" choćby przez gazetę lub telewizję, w której pracuje.
"Godność", o którą walczą zastępy antylustracyjne, odwrócona tyłem do postulatu wiarygodności, w tej sytuacji bardziej kojarzy mi się z filmem Romana Wionczka z 1884 r. pod takim właśnie tytułem niż "godnością" rzeczywistą.
Tylko proszę nie bajdurzyć mi, że ustawa niedobra, że brak definicji zawodu itd.
Jak niedobra, to trzeba poprawić.
I spokojnie zlustrować się.
Z godnością.
Inne tematy w dziale Polityka