Gdy słyszę o nowych pomysłach podwyższenia składki, ale tak, by się to podwyżką składki nie nazywało, to zaczynam w rozmarzeniu patrzeć na zawieszonego na kołku kałasznikowa. Ach, wziąć go i wreszcie rozwiązać wszystkie problemy służby zdrowia...
"Służba zdrowia" może zechce na pacjentów spojrzeć nieco łaskawszym okiem i, być może, ale gwarancji dać nie może, zdobędzie się nawet na uprzejme słowo i bukiecik kwiatów obok pryczy, pod warunkiem, że ludność dołoży do danin i darów, które kaście białych kitów znosi w obfitośći, jeszcze trochę, jeszcze kilka, kilkanaście złotych.
Tak należy tłumaczyć wczorajsze enuncjacje MinZdrowu.
Ale poważniej. Wiadomo, że lekarze nie chcą prywatyzacji i oddania pieniędzy i decyzji w ręce pacjenta. Nie chodzi tylko o lęk przed wolnym rynkiem i konkurencją - dentyści jakoś z tym sobie radzą. Każdy doskonale wie, że lekarz swoje właściwe dochody zaczyna pobierać po zakończeniu dnia na państwowym etacie. Szpital czy klinika daje zaś mu potrzebne w karierze specjalizacje i stopnie naukowe.
Ale widzą, że w tej "publicznej" standard obsługi jest beznadziejny. Ludzie marudzą, niewdzięczni. No to wymyślil,i, że jak będzie więcej kasy, to może da się coś zrobić.
Z punktu widzenia pacjenta prywatyzacja opieki medycznej jest oczywistością, bo teraz, gdy ma być obsłużony szybko i dobrze to słono płaci. Chce więc, by składkę zdrowotną państwo mu oddało i on sam rozporządzi swoją kasą.
To jest myślenie normalne.
Nienormalne jest to, co obecnie istnieje i to czego chce nasza biała maf..., tfu, środowisko lekarskie.
Komentarze
Pokaż komentarze (7)