Takiego paroksyzmu ignoracji filmowców i dziennikarzy, debilnych tyrad w obronie "szlachetnego dzikiego" z jednej strony, w obronie "wolności twórczej" - z drugiej, jak przy okazji wejścia na ekrany "Apocalypto" nie widziałem, nie czytałem i nie słyszałem od dawna.
Przede wszystkim media zdają sie przechodzić do porządku dziennego nad opisami tego dzieła, jakoby opowiadało ono o schyłku"Imperium Majów". Przykład we wczorajszej "Rzeczpospolitej".
Film Mad Maxa, mimo sugerowanego przez wykorzystanie narzecza Yucatec w dialogach weryzmu, z historią niewiele ma wspólnego. A skoro tak, to po co ściemniać. Nie lepiej od razu powiedzieć, że zrobiliśmy film nie jakiejś konkretnej kulturze Majów, ale, w ogóle, o okrucieństwie człowieka.
Jeśli w ogóle było coś, co można tak nazwać, to owo "Imperium" nie istniało już wówczas, gdy po drugiej stronie Wielkiej Wody Mieszko posiadł Dąbrówkę.
Po Majach przyszli Toltekowie, albo jeszcze ktoś inny. W czasach, gdy wypływała flota Kolumba na terenie dzisiejszego Meksyku dominowali Aztekowie, najeźdźcy najprawdopodobniej z północy, których zasiedziała ludność nienawidziła i, co poświadcza w swoich wspomnieniach uczestnik wyprawy Corteza, Bernal Diaz del Castillo, bez specjalnego przymusu pomagała konkwistadorom.
Trudno lubić najeźdźców, którzy tereny dzisiejszych: Jukatanu, stanu Tabasco i okolic, traktowali jako tereny odłowu jeńców na krwawe ofiary. A żertwy szły w dziesiątki tysięcy, zwłaszcza podczas święta styku kalendarzy - kultowego i słonecznego.
Tradycję masowych mordów "dla przebłagania bogów" Aztekowie przejęli od Majów poprzez Tolteków najpewniej, choć kto wie, czy i w swojej wcześniejszej tradycji plemiennej tego nie mieli. Nic dziwnego, że Bernal, opisując ze wstrętem i przerażeniem czarne od zakrzepłej krwi obiekty kultowe tej "cywilizacji", nazywa Quetzalcoatla, Huitzilopochtli, Tezcatlipokę i resztę tego "Olimpu" mianem "demonów".
Są uznane naukowo przekazy opowiadające o zgładzeniu w latach pięćdziesiątych XIV w. (chrześcijaństwo traciło właśnie Konstantynopol), ponad 50 tysięcy ludzi podczas jednego tylko święta. Zostało zapamiętane zapewne dlatego, że było wyjątkowo udane.
Chyba nikt nie ma złudzeń, że w czasach, gdy Majowie mieli siłę i władzę w regionie, to oni z obsydianowymi nożami w rękach dokonywali kaźni na miejscowej i sąsiedniej ludności.
"Apocalypto", które wspomnianym pseudo-weryzmem maskuje typowo hollywoodzką pogardę dla prawdy historycznej, jest za co krytykować.
Szkoda tylko, że w krytyce Gibsona i jego dzieła brylują idioci, jak np. cytowana przez "Dziennik" pani antropolog prof. Traci Arden z University of Miami.
"Według Arden, tworząc "Apocalypto" Gibson skupił się jedynie na jednym z wielu aspektów kultury Majów, potęgując go i czyniąc z niego główny temat swego dzieła" - czytamy.
Kierując się logiką pani zapewne wybitnie uczonej, Hitlerowcy mogliby bronić swojej "kultury", bo krytyka ich rządów "skupia się na jednym z wielu aspektów" ich działalności, "potęguje go i czyni zeń główny temat".
W artykule z opiniami wybitnie uczonej znajdujemy też taką opinię:
"Apokalipsa, do której nawiązuje tytuł jego filmu, rzeczywiście nadeszła, ale za sprawą przywleczonych do Ameryki przez konkwistadorów chorób. Według szacunków współczesnych badaczy ospa, na którą Indianie marli jak muchy, wybiła 80 – 90 procent wszystkich rdzennych mieszkańców Nowego Świata".
Nie można sie dokładnie zorientować, czy to zdanie wypowiedziane przez panią profesor, ale z konstrukcji tekstu wynika, że to ona obarcza konkwistadorów za epidemie wśród rdzennych Amerykanów.
Cortez, Pisarro i inni oczywiście wyprzedzali swoją epokę niczym Leonardo i na czterysta lat przed Pasteurem i Kochem, na pięćset lat przed Saddamem, mieli gotowe plany wojny biologicznej.
Z kim tu gadać, jak większość ludzi wypowiadających sie o tym filmie, nie wie o czym mówi.
Na koniec jeszcze typowy dla tradycji Majów obrazek:
Prawda, że, mimo wszystko, Gibson pokazał to atrakcyjniej?
Inne tematy w dziale Polityka