
Mknący ku ziemi asteroida, efekt cieplarniany i ego zasłużonego korespondenta, Krzysztofa Mroziewicza. Czy, stojąc w obliczu tych zagrożeń, znajdziemy sposoby ratunku? Co, jak i przez kogo musi być zrobione, abyśmy uniknęli kataklizmu?
Nie ukrywam, że nie mam pojęcia jak zmierzyć się z armageddonem z kosmosu, ani z klimatyczną katastrofą. Może przynajmniej w kwestii osobowości Krzysztofa M. coś uda się zaradzić.
A nie dostrzegałem niebezpieczeństwa. Przebudzenie nadeszło dopiero wczoraj wieczorem, podczas "Misji Specjalnej" w TVP 1. Reporterka Kania opowiadała, jak to próbowała się umówić na rozmowy dziennikarskimi emerytami, którym tydzień wcześniej zarzuciła współpracę itd. Mniejsza o to.
Mój lęk obudził się i zaczął gwałtownie roznąć od momentu, gdy Kania zrelacjonowała swoje kontakty z K. M. Zasłużony korespondent zgodziwszy się wstępnie na rozmowę, według jej relacji, zadzwonił dziesięć minut później, aby poinformować ją, że rozmawiać będzie przed kamerą, pod warunkiem, że prezes Wildstein przeprosi go za pozbawienie pracy w TVP (i możliwości spuszczania na widzów mądrości ze swej krynicy - to już ja dopowiadam).
Zrazu dopadła mnie małostkowa zadrość, że też ja na to nie wpadłem, żeby poprosić swoich wszystkich poprzednich szefów o przeprosiny. Ile byłoby z tego drobnych przyjemności - rozmarzyłem się.
Ale nastrój rozmarzenia ustąpił szybko przerażeniu grozą sytuacji. Przecież to ego, nie mając ujścia na antenie, cały czas rośnie, nadyma się, spręża i wisi jak, widoczny na załączonej ilustracji balon, nad naszą, nieświadomą zagrożenia planetą. Co się stanie, jak pęknie? Co taki podmuch zrobi z naszą cywilizacją? Czym rozbryzgnie się erupcja tego balonu?
Dlatego, Bronek, ty się nie zastanawiaj ani minuty dłużej. Ty zarzucaj na kark włosienicę i w te pędy do pana Krzysztofa.
Od tego zależy przetrwanie nasze i naszej cywilizacji.
Inne tematy w dziale Polityka