Gdyby tak wziąć na serio słowa totalnej opozycji, która wypadek kolumny BOR w Oświęcimiu nazwała zderzeniem obywatela z państwem PiS to trzeba powiedzieć równie serio, że obywatel Sebastian K. wyszedł z tego zderzenia bez szwanku, a nawet bez jednego zadrapania. A jak wyglądały zderzenia polskich obywateli z państwem Tuska? Warto, co nie co przypomnieć tym wszystkim budkom, sowom, schetynom, kopaczom, halickim, olszewskim, kierwińskim i śledzińsko-katarasińskim. Ta wymieniona jako ostatnia, była towarzyszka z PZPR także pojawiła się w Oświęcimiu, choć ona jak ognia powinna unikać pokazywania się w miejscach gdzie doszło do jakiejś kraksy z racji na swoją dawną wstydliwą przygodę, czyli kolizje, którą spowodowała w 2007 roku na jednej z łódzkich ulic. Policjanci trzykrotnie mierzyli jej poziom alkoholu w wydychanym powietrzu i za każdym razem wynik był coraz wyższy i wskazujący na jego obecność. Pamiętam, że towarzyszka Iwona Śledzińska Katarasińska mówiła wtedy: - Nie piłam alkoholu, tylko ziółka, które go zawierają. Nie wykluczył tego nawet biegły. Wcześniej policjantom podawała wersję o jednej lampce koniaku wypitej poprzedniego wieczora. No, ale wracajmy do ludzi, którzy nie mieli tyle szczęścia w zderzeniu z państwem, co Sebastian K.
W piątek 23 września 2011 roku bezskutecznie walczący od trzech lat z nieprawidłowościami w skarbówce na warszawskiej Pradze, były inspektor Andrzej Żydek udał się pod kancelarię premiera Tuska, oblał łatwopalnym płynem i podpalił. Ciężko rannego mężczyznę udało się jednak uratować, w czym duża zasługa funkcjonariuszy BOR, którzy ugasili ogień. Cztery miesiące później w programie „Czarno na Białym” Andrzej Żydek mówił: - Państwo polskie na pewno pomogło mi w podjęciu tej decyzji, nie powiem, że było inaczej.
W środę 12 czerwca 2013 roku nie widząc dla siebie szans i perspektyw pod rządami miłości koalicji PO-PSL, 56-letni mieszkaniec biednej wioski, Andrzej Filipiak za ostatnie 30 zł kupuje bilet i jedzie do Warszawy. Po przybyciu udaje się pod kancelarię premiera oblewa benzyną i podpala. Gaszą go protestujący pod KPRM związkowcy, a życie ratują mu lekarze ze szpitala przy ulicy Szaserów. Andrzej Żydek, pierwsza ofiara samopodpalenia, zapytany przez redaktora Marka Pyzę: "Co pan pomyślał, gdy dowiedział się wczoraj, że ktoś podpalił się przed kancelarią premiera?" – odpowiedział: "Pierwsza myśl? Następny biedny człowiek. Nie widział wyjścia z trudnej sytuacji życiowej, chciał coś pokazać, a wręcz wykrzyczeć. […] To jest totalna bezsilność. Człowiek zderza się z murem, którego nie da się przebić. W moim przypadku dodatkowo próbowano zrobić ze mnie idiotę. Pan Andrzej, który wczoraj podpalił się przed KPRM miał niesłychanie ciężką sytuację i żadnych perspektyw".
Zapytacie Drodzy Czytelnicy czy ktoś z tej wymienionej przeze mnie na wstępie bandy politycznych warchołów z totalnej opozycji, którzy w Oświęcimiu odgrywali role oddanych obywatelom wrażliwców, pojawił się w 2011 i 2013 roku na miejscu tych wstrząsających wydarzeń, które przypomniałem? Odpowiedź brzmi, nie. Zapytacie czy któryś z dyżurnych mecenasów Platformy Obywatelskiej zaoferował pomoc ofiarom? Niestety nie. O ile dobrze pamiętam to mecenas Aleksander Pociej w 2007 roku był bardzo zajęty przyłapaną na przyjmowaniu łapówki posłanką PO, Beatą Sawicka, za którą wpłacił 300 tys. zł kaucji deklarując, że płaci z własnej kieszeni.
Na naszych oczach totalna opozycja demonstruje totalną obłudę wylewając codziennie hektolitry niebywałej hipokryzji, perfidii i wyjątkowego politycznego łajdactwa. Idę o zakład, że nazwiska Żydek i Filipiak nic tej hołocie nie mówią, ponieważ los polskich obywateli mówiąc kolokwialnie, zwisał i nadal zwisa im kalafiorem.
Artykuł opublikowany w „Warszawskiej Gazecie”
Sprzedaż: www.polskaksiegarnianarodowa.pl, United Express, Warszawa, ul. Marii Konopnickiej 6 lok 227, Tel. 502 202 900
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Rozmaitości