W poprzednim numerze „Warszawskiej Gazety” w artykule, „Na tropie obcych szpiegów” Krzysztof Baliński dotknął bardzo ważnego problemu. Chodzi o to, że chyba każdy z nas w miarę trzeźwo oceniający to co się dzieje dookoła musiał zauważyć, że cała przynajmniej ta werbalna para wydobywająca się z ust polityków jeżeli jest mowa o obcej agenturze idzie natychmiast w gwizdek KGB, GRU i FSB. To oczywiście i jasne jak słońce, że Polska po długich latach podległości Kremlowi do dziś naszpikowana jest ruskimi agentami jak dobry keks bakaliami. Poza tym nie ulega wątpliwości, że Rosja jest naszym wrogiem i to jej agentura interesuje nas najbardziej także na łamach „Warszawskiej Gazety”. Tylko czy z tego powodu mamy założyć, że działający na terenie Rzeczpospolitej agenci wywiadów: Niemiec, USA, Izraela, Wielkiej Brytanii, Francji, Ukrainy czy Białorusi są mniej niebezpieczni? Można tak sądzić i znaleźć dla takiej opinii jakieś bardziej lub mniej wiarygodne uzasadnienie, ale pod jednym względem ci wszyscy agenci obcych wywiadów mają jeden wspólny mianownik. Oni wszyscy realizują zadania swoich central lub mówiąc inaczej służą interesom państw, które im płacą lub udzielają gratyfikacji w jakiejś innej formie. Patrząc chłodno musimy równie chłodno przyjąć, że zainstalowany na naszym terytorium agent wywiadu obcego państwa mieniący się Polakiem jest zdrajcą swojej ojczyzny bez względu na to komu służy.
Zgodzę się z Krzysztofem Balińskim i posługując się pewnym skrótem myślowym powiem, że dla większości naszych rodaków prawdziwy agent to ruski agent, reszta to tylko jakieś mniej szkodliwe podróbki, którymi nie warto sobie zaprzątać głowy. Takie myślenie ukształtowało się u nas po 89 roku i chyba dlatego za normalne uznaje się, że wśród najwyżej cenionych medialnych ekspertów aż roi się od osób z najróżniejszych finansowanych z zachodu fundacji i nikt o tym widza nie informuje. Żaden dziennikarz nie ma tyle śmiałości i odwagi by zapytać taką gadającą mądrą głowę, „pokaż kotku, co masz w środku”. Czytając tekst pana Krzysztofa Balińskiego przypomniał mi się jeden z ostatnich przed wakacjami programów Jana Pospieszalskiego, „Warto rozmawiać”. Zaproszonym gościem był emerytowany oficer wywiadu PRL, Piotr Wroński, który próbował publicznie przed kamerami TVP1 puścić w eter kilka pytań dotyczących byłego szefa MSZ Radosława Sikorskiego. Jako że program poświęcony był zamachowi na papieża Jana Pawła II, Wroński pytał o związki Sikorskiego z zainstalowanym w Watykanie komunistycznym agentem „nielegałem” Jerzym Turowskim, który w habicie Jezuity dostał się w otoczenia papieża. Pytania te dotyczyły tajemniczej przeszłości Sikorskiego i formułowane były na podstawie jawnych dokumentów IPN. Ku mojemu zaskoczeniu obecny w telewizyjnym studio redaktor Andrzej Stankiewicz z „Rzeczpospolitej” przerywał i robił wszystko, aby te pytania na antenie nie padły. Oczywiście to swoje bezczelne przerywanie ubrał w świetnie odegrane oburzenie nazywając hańbą to, że do programu zaproszono byłego esbeka. Zastanawiałem się gdzie podziała się nagle u Stankiewicza dziennikarska dociekliwość? Dlaczego tak bardzo spinał się na antenie i robił wszystko, aby te pytania nie padły? Jego zachowanie było tak dziwne i zaskakujące, że aż prosiło się, żeby dziennikarzowi zaintonować refren piosenki z kabaretu „Hrabi”, Andrzeju, Andrzeju - rety rety, jeju.
Na całe szczęście te pytania były oficer wywiadu Wroński zamieścił także na Facebooku, co daje nam wszystkim możliwość zapoznania się z nimi. Przytaczam cały jego wpis:
Panie ministrze Radosławie Sikorski,
Nie przywykłem tak jednoznacznie oceniać ludzi, jak Pan raczył był ocenić ministra Macierewicza, bez wyjaśnienia pewnych kwestii. Toteż, uprzejmie proszę Pana o odpowiedź na następujące pytania. Zaznaczam przy tym, że nic nie sugeruję, bo nie wiem po prostu, co mam myśleć, więc zamiast plotkować otwarcie pytam. Powtarzam: nie oceniam i nie przesądzam. Mam nawet nadzieję, że na wszystkie pytania odpowie Pan "nie", bo był Pan przecież ministrem polskiego rządu i marszałkiem polskiego Sejmu. Mam też nadzieję, że załączone zdjęcie jest "fejkiem", a przynajmniej nie o tego "Antka" chodzi.
1. Czy w czasie Pana urzędowania zapoznał się Pan z SMW, prowadzonym przez Wydz. III Departamentu I, nr IPN BU01824/311? Akta są jawne.
2. Czy to prawda, że wg relacji Alfreda P. z roku 1988 nie potrafił Pan wytłumaczyć źródeł finansowania swoich studiów oraz czy jego relacja w sprawie Pana ściągania na egzaminie w Oxfordzie jest prawdziwa? Jeśli tak, to czy jego wnioski, iż nie został Pan relegowany z uczelni i sprawa "została wyciszona" polegają na prawdzie? Alfred P. był rejestrowany jako kontakt przez pion wojskowy.
3. Czy to prawda, że przed pobytem w Wielkiej Brytanii pojawił się Pan w Rzymie w towarzystwie oficera pionu "N" Departamentu I już w roku 1980, lub na początku 1981?
4. Czy to prawda, że na warszawskie salony polityczne wprowadził Pana na początku lat dziewięćdziesiątych wysoki urzędnik ambasady brytyjskiej w Warszawie, który został ujawniony jako pierwszy łącznik MI6 z polskim wywiadem? Z oczywistych względów nie podaję nazwiska.
5. Kto wydrukował Panu pierwszą książeczkę o Afganistanie? W naszej ocenie z 1987 roku polskie podziemie dysponowało lepszą technologią.
Proszę tych pytań nie traktować jako uwłaczających Panu, ponieważ zadałem je, by w końcu rozwiać szereg Pana dotyczących plotek. Nie można pozwolić, by były ważny polski polityk był przedmiotem niesprawiedliwych podejrzeń. Dlatego je zadałem.
Jak już wcześnie napisałem, nie tylko te pytanie są ważne, ale i dziwne zachowanie redaktora Andrzeja Stankiewicza, który dwoił się i troił żeby one na antenie nie padły. Nie bardzo wierzę w to obrzydzenie Stankiewicza widokiem byłego esbeka zwłaszcza po jego niedawnym artykule zamieszczonym na portalu wp.pl, w którym pisał: Były lata 90. i Macierewicz przeżywał właśnie swój pierwszy poważny odjazd - na lustrację. Potem zacinał się jeszcze dwa razy. W 2006 r. - na punkcie likwidacji Wojskowych Służb Informacyjnych, specsłużb które uznał za wcielenie wszelakiego zła III RP. A w 2010 r. - na Smoleńsku. To zacięcie trwa do dziś i może mieć poważne konsekwencje dla rządów PiS. […] Operacja lustracyjna wywołała głębokie podziały na prawicy i doprowadziła do marginalizacji Macierewicza na długie lata. To dlatego, że na liście kapusiów minister umieścił nie tylko Wałęsę, ale także kilku kolegów z rządu i innych ważnych polityków, w tym marszałka Sejmu Wiesława Chrzanowskiego, lidera swej ówczesnej partii - Zjednoczenia Chrześcijańsko-Narodowego. Prywatnie był taki sam. Zawsze prędzej czy później w gronie znajomych dostrzegał postacie podejrzane lub wręcz agentów. Po latach przyjaźni za agenta uznał choćby reżysera Pawła Piterę, męża europosłanki PO Julii Pitery. Zerwał z nim wszelkie kontakty.
Należałoby zapytać Andrzeja Stankiewicza czy wymienione osoby były zarejestrowane jako tajni współpracownicy bezpieki czy to tylko Macierewicz uznał ich za agentów? Z tego co dziś wiadomo one tymi agentami były. Czy wypada dziennikarzowi dzisiaj dalej przedstawiać Antoniego Macierewicza jako szaleńca i jednocześnie pod pozorem oburzenia obecnością w telewizyjnym studiu byłego oficera wywiadu PRL, zatykać widzom uszy na kłopotliwe pytania padające w kierunku Sikorskiego? Przecież jako doświadczony dziennikarz pamięta on chyba słowa śp. Zbigniewa Wassermanna, koordynatora służb specjalnych, który w 2007 roku mówił: Kwity na Radka Sikorskiego pojawiły się, gdy był jeszcze ministrem obrony narodowej. Donald Tusk zobaczy je dopiero, gdy zostanie zaprzysiężony na premiera do tego czasu musi zaufać prezydentowi.Mimo tych kwitów Sikorski został przez Tuska powołany na stanowisko szefa MSZ. Skąd tylu obrońców Radzia, także i dzisiaj, kiedy widzimy jak ze swoją małżonką szkalują legalne demokratycznie wyłonione polskie władze?
Dlaczego Tusk mimo przekazanej mu wiedzy na temat Sikorskiego powołał go na tak ważne stanowisko? Dlaczego Lech Kaczyński musiał zginąć, a Sikorski do obsługi wizyty prezydenta w Katyniu ściągną w trybie pilnym agenta komunistycznego wywiadu Turowskiego, z którym jak sugeruje Wroński znał się i pojawiał w Watykanie już w 1980, albo na początku 1981 roku?
Pamiętajmy, że agenci są wśród nas i zapewne dość często mamy okazję oglądać ich na ekranach naszych telewizorów. Przyjmijmy też do wiadomości, że oprócz Moskwy istnieją także inne centrale wydające rozkazy swoim agentom umiejscowionym w Polsce. To dlatego Józef Piłsudski przestrzegając przed agenturą użył liczby mnogiej mówiąc: Podczas kryzysów – powtarzam – strzeżcie się agentur. Idźcie swoją drogą, służąc jedynie Polsce, miłując tylko Polskę i nienawidząc tych, co służą obcym.
Tekst ukazał się w „Warszawskiej Gazecie”
Sprzedaż: www.polskaksiegarnianarodowa.pl, United Express, Warszawa, ul. Marii Konopnickiej 6 lok 227, Tel. 502 202 900
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Polityka