Wystarczył krótki okres urzędowania w Brukseli „króla Europy” Donalda Tuska, żeby mógł się on przekonać jak bardzo różni się świat medialny nawet w tej zdegenerowanej lewacko liberalnej Europie od tego w PRL-bis. Nie da się ukryć, że nie ma on tam dobrej prasy i panicznie unika dziennikarzy. Co prawda Angela załatwiła mu dobrze płatną fuchę, ale niestety nie dało się wraz z Tuskiem wyekspediować tam jego dziennikarskich pluszaków. Jakiż dyskomfort musi dziś odczuwać wyhodowany i dojrzewający w nadwiślańskiej medialnej cieplarni szkodnik i próżniak skoro wokół jego osoby nie roi się już od różnych śliniących się do niego wazeliniarzy Kraśków, Tadli, Lewickich, Knapików, Lisów, Żakowskich, Piaseckich, Kolend-Zaleskich i „Stokrotek”.
W Polsce mógł być spokojny i wyluzowany gdyż dziennikarscy lokaje władzy przypominają modele samolotów latających na uwięzi. Co prawda latają i wydają różne odgłosy naśladujące pracę silników, ale ich zasięg i pułap jest ściśle ograniczony do długości linki trzymanej w dłoniach różnych pryncypałów i oficerów prowadzących.
Jakże Tusk musi dzisiaj zazdrościć gajowemu Komorowskiemu, który pozostał w tych swoich medialnych reżimowych pieleszach spokojny i bezpieczny. To co ostatnio towarzyszyło sądowej rozprawie zorganizowanej na życzenie sułtana w jego pałacu przekroczyło już wszelkie granice braku przyzwoitości, uczciwości i praworządności. Wszelkie hamulce od dawna zawodzą, więc na zaaranżowaną salę sądową wpuszczono tylko pałacowych dziennikarskich eunuchów zaś nie pozwolono wejść z kamerą TV Republika, czyli jedynej telewizji, która gotowa była wszystko na żywo transmitować. Ciekawe, w którym to poważnym państwie media z premedytacją odpuściłyby taki kąsek, czyli jawne przesłuchanie przez sąd urzędującej głowy państwa? Za to już nazajutrz kamery poszły w ruch i cała Polska jak długa i szeroka mogła oglądać wuja Bronka otoczonego wianuszkiem dzieciaków i malującego wraz z nimi choinkowe ozdoby. Nie wiem dlaczego, ale na ten widok przed oczami stanęło mi przed oczami stare prasowe zdjęcie agenta NKWD Bolesława Bieruta trzymającego na rękach małą sarenkę. Czyżby Bronek dlatego zgolił wąsy, żeby nie kojarzyć się z tym stalinowskim pachołkiem?
W dniu przesłuchania Komorowskiego wybuchła znienacka sałatkowa afera z posłanką Pawłowicz w roli głównej, którą kultury i dobrych manier postanowił uczyć wychowanek i pupilek komucha Jerzego Urbana, niejaki Andrzej Rozenek. Fakt, Rozenek to prawdziwy światowiec, który dostąpił nawet zaszczytu napicia się wódki z Putinem na jego prywatnej daczy w Soczi. Także wyraźnie widać, że i na poletku obyczajowym mamy wyraźną ciągłość z PRL, a dobrych manier i ogłady nadal uczą Polaków spadkobiercy tych, którzy przybyli na naszą ziemię wprost z azjatyckich Dzikich Pól obuci w walonki i odziani w kufajki.
Wszyscy z politycznej prawej strony słusznie odnotowali, że historia z konsumpcją sałatki posłużyła salonowi do przykrycia kłopotliwej sprawy uwikłanego w „aferę marszałkową” prezydenta. Jednak już tylko nieliczni zauważyli, że termin rozprawy zaplanowany był drobiazgowo dużo wcześniej i tak, aby mieć pewność, że tego dnia na sto procent wydarzy się coś co skupi uwagę nie tylko polskich, ale i światowych mediów. Wybrano bowiem moment dorocznej konferencji prasowej Władimira Putina, na którą wydano aż 1200 akredytacji dla dziennikarzy z całego świata.
Tylko wyjątkowy głupiec i naiwniak może twierdzić, że to wszystko czysty przypadek i zbieg okoliczności. Na bank zorganizowana została gorąca linia między kancelarią prezydenta i jakimś kolejnym rozgrzanym sędzią Milewskim, który ma gdzieś niezawisłość hołdując zasadzie, ze pies który dobrze aportuje zawsze może liczyć na jakiś smakołyk otrzymany od swojego pana i właściciela.
Państwo polskie nie tyle gnije ile już zgniło, a smród tego rozkładu rozchodzi się od Tatr po Bałtyk. Problem jednak w tym, że spora część moich rodaków już do tego fetoru przywykła i najwyraźniej on już zupełnie im nie przeszkadza. Przyzwyczaili się żyć w tym smrodzie, wychowywać w jego otoczeniu własne dzieci i dbać tylko o to, żeby starczyło na „europejskie życie”, czyli kiełbasę z Biedronki i brykiety do grilla. Miejmy nadzieję, że determinacja tych, którzy maja już dość tego odoru postsowieckiej latryny zwycięży i pogonimy w końcu tę okrągłostołowa hołotę. Tu już nie ma czym oddychać, a wokół coraz wyraźniej czuć przepocone onuce komuchów i skrzypienie styropianu, na którym pokazówkę odstawiali tak zwani doradcy „Solidarności”, czyli kolaboranci najęci do roli „konstruktywnych opozycjonistów”.
Artykuł ukazał się w Warszawskiej Gazecie
Nowy numer już w kioskach
Sprzedaż: www.polskaksiegarnianarodowa.pl, United Express, Warszawa, ul. Marii Konopnickiej 6 lok 227, Tel. 502 202 900
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Polityka