W ostatnim tygodniu w sieci zawrzało. Na portalach społecznościowych rodzice wymieniają się linkami do filmików produkcji TVP, w których nauczyciele przekazują na wizji pozostającym w domu uczniom wiedzę z zakresu określonego w programie nauczania. Audycje te, jak się okazuje, są pełne nie tylko śmiesznostek, zabawnych pomyłek i lapsusów, ale również rażących błędów merytorycznych. W związku z tym opinia publiczna podzieliła się na dwa obozy. Pierwszy obóz kieruje swoje oburzenie w pierwszej kolejności względem samych nauczycieli, a w dalszej względem dyrektorów szkół, kuratorów i wszelkiej maści decydentów odpowiadających za taki stan edukacji w Polsce, jaki mają okazję właśnie oglądać na ekranie. Zadaje pytanie: Jak to możliwe, że ludzie nie znający definicji liczby parzystej, nie rozróżniający średnicy od obwodu, czy niepotrafiący przeprowadzić prostego działania matematycznego mogą uczyć moje dzieci? Drugi obóz, mniej liczny, kieruje pretensje przede wszystkim względem TVP. Jak można było dopuścić do tego, by nieprzygotowani ludzie prowadzili zajęcia i nie zapewnić im odpowiedniego wsparcia merytorycznego, nie wykonać korekty, nie nakręcić powtórki itp.? Na co poszły te 2 miliardy przyznane TVP przez sejm? Ponieważ kwestie związane z „profesjonalizmem” TVP uważam za oddzielny problem wymagający osobnego wyjaśnienia, dlatego skupię się w tym momencie na kwestii najważniejszej, która dzieli internautów w tym momencie, mianowicie, czy i w jakim stopniu można usprawiedliwić nauczycieli za nędzny poziom ich występów przed kamerą.
Na wstępie zaznaczę, że sam miałem okazję uczyć studentów różnych zagadnień, zazwyczaj nieco bardziej skomplikowanych niż podstawowe pojęcia matematyki i geometrii dla szkoły podstawowej, a także uczestniczyć w publicznych wystąpieniach. Mam niestety również na koncie wystąpienia improwizowane, kiedy nie czułem się ekspertem w danym temacie, ale poproszono mnie żebym coś powiedział, bo ktoś musiał zagaić. (Od razu zastrzegam, że nie chodziło wówczas akurat o uczenie kogokolwiek czegokolwiek.) W związku z tym uważam, że mam wystarczające doświadczenie, pozwalające mi rozróżnić błąd wynikający ze stresu od błędu wynikającego z niewiedzy.
W istocie, wiele żenujących momentów, które oglądamy w programach TVP, można wyjaśnić stresem nauczyciela wynikającym z braku doświadczenia w występach przed kamerą. Dziwne pozy, miny, lapsusy językowe, przejęzyczenia, niezręczne porównania, wtrącenia, niezgodność tego, co nauczyciel mówi z tym, co zapisuje właśnie na tablicy, to wszystko można zrzucić właśnie na karb stresu. Niech za przykład posłuży nam wypowiedź pani uczącej matematyki wskazującej na drugą panią i pytającą się dzieci „Czy ja i pani stanowimy parę?” Jest to wypowiedź niezręczna, wzbudzająca natychmiast niewłaściwe skojarzenia, ale merytorycznie poprawna. Tak, z punktu widzenia matematyki te dwie panie można uznać za parę, choć posługiwanie się takim przykładem w programie edukacyjnym jest cokolwiek niezręczne. Takich właśnie błędów nie uniknie nawet kompetentny nauczyciel w sytuacji, gdy nie miał okazji przygotować się do zajęć i musi improwizować na bieżąco. Więc stwierdzam, że za większość „humoru sytuacyjnego”, który widzimy na tych lekcjach, zagonieni do ich prowadzenia z łapanki nauczyciele nie ponoszą żadnej odpowiedzialności.
Jak to jest natomiast z pomyłkami w obliczeniach? Błędy w obliczeniach mają charakter merytoryczny, czyli są poniekąd zależne od wiedzy nauczyciela. Obliczenia jednak, nawet te najprostsze, wymagają intensywnego używania pamięci krótkotrwałej, co w sytuacjach stresowych może być mocno utrudnione. Błąd może wynikać z tego, że zestresowany obecnością kamer nauczyciel najzwyczajniej w świecie zapomina w trakcie wykonywania działania, co on właściwie w tym momencie robi. W wypadku pomyłek w obliczeniach werdykt mój jest niejednoznaczny. Za część błędów zapewne odpowiada niecodzienna sytuacja, w której tym nauczycielom przyszło się wypowiadać, za inną część ich słabe kompetencje. Dlatego, aby nikogo nie winić za coś, na co nie ma wpływu, możemy uznać dla bezpieczeństwa, że sprawa odpowiedzialności nauczycieli za te błędy pozostaje nierozstrzygnięta.
Wydaje się jednak, że pewnych błędów nie sposób wyjaśnić samym tylko stresem. Na przykład, o ile zestresowany człowiek może w swojej wypowiedzi przejęzyczyć się i nazwać obwód "średnicą", to jednak samym tylko stresem trudno usprawiedliwić pomysł, aby pojęcie średnicy wyjaśniać posiłkując się jakąś szarfą, czy też papierową wstęgą. Nauczyciel posiadający niezbędną merytoryczną wiedzę i choć odrobinę wyobraźni geometrycznej, powinien chyba wiedzieć, że do tego potrzebny jest jakaś inny rekwizyt, np. sztywna obręcz, która pozwoli taką średnicę wyznaczyć i zmierzyć. Jeżeli ktoś sięga po szarfę, aby wyjaśnić, czym jest średnica, to jednak wiele wskazuje, że nie ma on bladego pojęcia, o czym mówi. Wynika z tego, że w lekcjach TVP występują całkiem liczne błędy wynikające z braku odpowiednich kompetencji u występujących w nich nauczycieli i niestety tego typu błędy są przez nich prawdopodobnie popełniane również na lekcjach, które na co dzień prowadzą w szkole.
Warto też wspomnieć o szczególnej kategorii błędów, takich, które są zbyt subtelne, aby mogły wynikać ze stresu. Otóż im bardziej przekazywana wiedza jest specjalistyczna, tym trudniej o potoczny, spowodowany jakimś banalnym przeoczeniem błąd. Przykładem jest choćby przygotowanie lekcji o malarzu przyporządkowanym nieprawidłowo do nurtu w sztuce, którego miał rzekomo być przedstawicielem. I co gorsza, ten artysta ma służyć jako modelowy przykład danego kierunku w malarstwie. Wydaje mi się, że światło jupiterów, jakkolwiek mocno by nie oślepiało, nie sprawi raczej, że Van Gogh „odmłodzi się” niejako w umyśle nauczyciela na tyle, że całkiem przygodnie, pod wpływem chwili zostanie przyporządkowany do ekspresjonizmu. Wspominam o tym dlatego, że wbrew pozorom nie tylko oczywiste dla wszystkich błędy są jawnym przejawem braku kompetencji, ale wręcz przeciwnie – czasem to te bardziej subtelne i mniej oczywiste świadczą dobitniej o słabym przygotowaniu merytorycznym prowadzącego.
Wyciągnijmy zatem wnioski z tego, co zostało ustalone. Niewątpliwie za całkiem sporo błędów w informacjach przekazywanych w trakcie audycji „Szkoła z TVP” odpowiada fakt, że w systemie edukacji zatrudnia się niekompetentnych i nieprzygotowanych nauczycieli. Nadzwyczajna sytuacja związana epidemią spowodowała, że tragiczny poziom nauczania w polskich szkołach stał się widoczny dla wszystkich. Czy tzw. „hejt”, z jakim spotkały się nauczycielki prowadzące zajęcia w „Szkole z TVP”, jest uzasadniony? Niestety poniekąd tak, z zastrzeżeniem, że mówimy tu wyłącznie o przypadkach błędów merytorycznych, których nie sposób wyjaśnić blokadą pamięci krótkotrwałej, czyli naturalną reakcją człowieka na stres.
Ktoś powie, że mimo wszystko nieładnie to tak hejtować. Cywilizowany człowiek zwraca przecież delikatnie uwagę, ale nie hejtuje. Tym niemniej z punktu widzenia etyki, osoba, która naucza dzieci czegoś, o czym nie ma zielonego pojęcia, wystawia im oceny za opanowanie materiału, którego sama nie opanowała, jest oszustem. A oszustwo należy piętnować. I nawet jeśli uznamy, że nie podoba się nam publiczny lincz, z jakim się panie nauczycielki spotykają po swoich występach, to nie znaczy to, że współczując im, należy usprawiedliwiać ich postępowanie przy pomocy argumentów, których obronić się nie da. Brak kompetencji należy nazywać po imieniu.
Jest jeszcze pewien szczególny aspekt, który powinniśmy rozważyć w obecnej sytuacji. Oto w wyniku kryzysu gospodarczego, który za chwilę zacznie się przetaczać przez nasz kraj, wiele osób straci pracę, w tym również wiele takich, które posiadają kompetencje w swojej branży i rzetelnie wykonują powierzone zadania. Czy np. przewodnik oprowadzający turystów po mieście i z pasją opowiadający historię każdego budynku, który wycieczka mija, nie ma prawa być zły na system, w którym to on zostanie bezrobotny, albo będzie musiał zamiatać ulice, by mieć co do gara włożyć, a panią Grażynkę, co obwodu od średnicy nie odróżnia, będzie chroniła karta nauczyciela i związki zawodowe? Czy ktoś taki nie ma prawa hejtować partaczy, którzy mogą być pewni, że ich ciepłe państwowe posadki są niezagrożone? I skoro tak jest, to czy w naszym systemie istnieje jakikolwiek mechanizm usuwania osób niekompetentnych ze szkół, poza możliwością takiego obrzydzenia im życia, aby same nie chciały się w tej szkole pojawiać? To są pytania, na które każdy z nas powinien w swoim sumieniu odpowiedzieć.
Inne tematy w dziale Społeczeństwo