Tenis ziemny nie jest w Polsce dyscypliną narodową. Kiedyś Wojciech Fibak, a teraz Iga Świątek nie zapominając o Radwańskiej dotarli do szczytów tylko dzięki determinacji rodziny, szczęśliwym zbiegom okoliczności, ultracięzkiej pracy jak w każdym zawodowym sporcie. I z dala od polskiego tygielka i mentalnego feudalizmu. ChWALMY PANA, gdy w za przeproszeniem sportowych związkach dogada się jak zawsze grono kombinatorów z pojęciem o materii. Wtedy po sukces to skoczy bananowy Małysz, to Orły Kazika nastukają mocarzom murawy albo w wodzie zamiesza Otylia. Szkoda, że potem utopiła ten blask wszechobecna biurokracja i polityka. Jak na 40milionowy naród produkt narodowy w sporcie jest był i będzie bardziej, niż miałki. Niech nikt nie sugeruje się pojedynczymi sukcesami, które dla przyzwoitości wymieniłem, skoro nie ma fundamentów nie mówiąc o profesjonalnych programach regulujących rozwój od naboru do tronu mistrza. Zupełnie niepojęte w skali całego globu jest finansowanie polskiego sportu, wierne odbicie systemu ubezpieczeń społecznych i wysokości naszych emerytur. Jest grupa uprzywilejowanych siwych łbów resortów mundurowo-siłowych, teoretyków wojny i ładu społecznego. Gdybym pominął wymiar sprawiedliwości byłbym narażony na atak Jarka Kaczyńskiego. Prezes w mundurze jak Jaruzelski to wygląd niegodny, więc skromną starość zabezpieczył spółką srebrną czy coś w tym kolorze. Osiem lat rządów PIS w kwestii sportu, to utrwalenie filozofii pompowania publicznej kasy w piłkę nożną kosztem pozostałych. Uśmiałem się, gdy przy jakichś mistrzostwach świata ewentualnie Europy premier Morawiecki zapowiedział ściskając się jak licealistka z Lewandowskim, że czas na nowy program rozwoju piłki…stawiam, że myślami był przy golfowej. Mniej więcej podobnie, gdy mieliśmy złoto na Olimpiadzie w łyżwiarstwie szybkim, kto pamięta strażaka Zbigniewa Bródkę? Pokonani Holendrzy, gdzie to sport narodowy, głowili się jak ich porażka była w Soczi możliwa. Skoro w kraju Bródka mógł potrenować, jak koledzy polali mu ze szlaucha na mrozie. Trenował więc po świecie i już miał przesrane u prezesów w związku. W boksie dajmy na to mocarny Michalczewski. Patrzę w Berlinie na jego walkę życia lat temu ileś. Wyszedł na ring, głowa jak na nitce, drobne nóżki sprężynują, w oczach ogień jakby czymś zaciągnął. Znaczy ducha walki jak Jurand ze Spychowa. W sąsiednim narożniku wstawili jakiegoś dymka z Legii Cudzoziemskiej. Może po minucie mistrzowski pas Dariusza zsunął się z dupska z resztą ciała na deski. Tyle w temacie. Ale czy ktoś mu pamięta łomot małżonce, jakiś przypadkowy incydent policyjny? Codziennie pół męskiego świata wali po karku swoją drugą połowę, niektóre nawet chcą, żeby potem dostać nagrodę. W przypadku sportowców ich agresję da wytłumaczyć królujący ponad wszystkim jak wieża Eiflla w Paryżu przemysł anabolików i sterydów, wspomagaczy i bardziej wyrafinowanych metod sztucznego śrubowania wydolności organizmu. Sport to równie niewyobrażalne dochody jak karteli narkotykowych od Boliwii do plantacji i laboratoriów w innym tropiku. Na potrzeby idei DE KUBERTĘ pięć olimpijskich kółek chroni mniej zależna komisja antydopingowa. Ale z czystością w sporcie ma tyle wspólnego, ile losowania kolejnych stolic starogreckich zmagań.
Komentarze
Pokaż komentarze (9)