Nadchodząca samozagłada zwana wyborami prezydenckimi wykreowała już swoich gladiatorów. Poza rewolucyjną z zasady lewicą, która poza kolejnymi pęknięciami formacji zapowiada kandydata w spódnicy. Ma być jak królik z kapelusza – eskaluje ciekawość męska strona postkomuny.
Nie przywołam nazwiska posła, który to przed tygodniem ogłosił. Po prostu bezbarwny jak cała resztka znad Wisły ideowych spadkobierców Wandy Wasilewskiej i Luksemburg Róży. Ale hasło dało impuls mediom, by pokuśtykały swym ,,milionem w rozumie,, do aktualnie żyjących osobowości o zbliżonej do czerwonej barwie. Było tam kiedyś kilka fajnych lasek, na które elektorat kierowców TIRów by zagłosował. Ale dziś, jak nieopatrznie w internecie dojrzałem, to już Zandberg a nawet Biedroń lepiej wyglądają na plaży. Bądźmy sprawiedliwi. Jeśli schowają się za wydmy.
Tymczasem pewna nieohydna wizyjnie koleżanka, a intelektualnie tym bardziej puściła mi wczoraj późnym wieczorem miłą dobranockę doklejając wątek muzyczny z youtuba. Odklejając dziś oczy odpaliłem piosenkę przy porannej kawie i po prostu wyryłem twarzą uśmiech, aż w moim lesie gdzie mieszkam zdziwiły się wszystkie okoliczne zwierzęta. Patrzę i słucham koncertowy duecik. Kolo w Armani odpalantowany. Lala w długich włosach, łupież się nie sypie, nie wiem jak nogi, bo też długą suknię miała. Śpiewać radę dawała, z nazwiska matkę kojarzyłem przebojową. Ale gość w garniturze…ja pierdyczę. Gwarantowane, że gdyby Kiepura to słyszał, to by się nie zabił. Też do pary z chęcią by zakasłał, a gdyby tak się stało to panowie przy kolacji wyrwaliby w knajpie bankowo fajne panie. Nie mamy tu wątku gejowotęczowego, co przy każdych wyborach, nawet na sołtysa jest u nas żelaznym tematem. Ale w końcu tylko z krzyżówki w wersji Adma i Ewy dochodzi do ziemskiej prokreacji. Wracając do dedykowanego dla mych lepszych snów utworu…
Inną wersję przeboju niepoprawnego Wodeckiego w wykonaniu nic mi dotąd nie mówiącego Kuby Badacha i Ani Rusowicz polecam nawet Trumpowi przy krojeniu indyka. Kiedy kilkakrotnie numer odsłuchałem zacząłem sprawdzać w internecie, kim jest Jakub. Imię przyjemnie mi się kojarzy, gdyż młodszego syna tym samym wspisałem do metryki. Coś nieśmiało mi się kojarzyło, że podobne nazwisko pojawiło się przy zamieszaniu wokół zapytania prezydentowej Jolanty Kwaśniewskiej o to, dlaczego nie jest babcią? Moim zdaniem mądrzejsze byłoby cisnąć mrówkę dlaczego nie jest tarzanem, ale realia przyzwyczaiły mnie do medialnej uczty na poziomie pudelki albo lolita com, czy tam pl.
W czasach swojego gwiazdorzenia w mediach, czego środowisko nie jest w stanie mi do śmierci wybaczyć, poznałem i tą pierwszą damę i nie mam wątpliwości, że PIERWSZĄ. Toteż kolejny wywiad, jej córki dokładnie w tej samej sprawie przypomniał mi, że dzieci pierwszoplanowych polityków nie muszą być narkomanami, alkoholikami, ciećwieżami do kwadratu, a jedyne co rycerskie to zakuty łeb.
Aleksandra nie tchnęła może erudycją jak rodzice, ale jeśli ja prosty chłopak z lasu zrozumiałem, dlaczego żadna kobieta nie musi się tłumaczyć z braku dziecku, to jasność dotrze i do kilku milionów. Natomiast w gąszczu tego dziennikarskiego niezrozumienia padło nazwisko Kuba Badach. Nurkując dalej doszedłem mimo poważnego wieku, co utrudnia swobodne po internecie się poruszanie, że klezmer utworów Zbigniewa z zakisłego Krakowa jest mężem Oli Kwaśniewskiej. Zamiast na ich sypialni skupiłem się na ocenie zachowań tej pary, co nie jest dla mnie zbyt trudne po pół wieku pracy w oparach propagandy. Z kilku innych ujęć i wywiadów znalezionych na youtubie gołym okiem widać wyniesioną z domu wzorową kindersztubę, pewność siebie niegraniczącą z bezczelnością, gesty i mimikę idealnie konweniującą z urokiem osobistym, który musi rozłożyć ramiona niejednej atrakcyjnej samiczki. Ale co rzuciło mi się, gdy Kuba z Anną śpiewali? Dystans. Mimo, że jej świeciły się oczy. Coś wiem o takim blasku, bo miałem trzy żony i byłem bębniarzem w legendarnym punkowym ,,Deadlocku,,. Jak ta dojrzała dwójka tak sobie śpiewała przypomniałem sobie artykuł w polskim periodyku, a siedziałem wtedy we Włoszech. Było o siedlisku państwa Kwaśniewskich na Mazurach i ich opowieściach bliskich lasów nad jeziorem. Spokój, ciepło, romantycznie i rodzinnie.
Kilka miesięcy temu popełniłem felieton wskazując na jedyną rozpoznawalną twarz lewicy. Albo i dwie twarze. Już wówczas bąknąłem, że jeśli Olek z klucza już nie może, to w tej wypłowiałej lewicy blasku świeżej farby szukałbym pod tym szyldem. Dzięki nagłej śmierci utalentowanego szansonisty doszedłem, że wizytówka z nazwiskiem Kwaśniewscy nosi w sobie coś o wiele więcej wartościowego, niż tylko historyczne i polityczne wypisy. Pokolenie myślących nie tylko czterdziestolatków, moim zdaniem przyglądając się przedwyborczej kampanii, nie dostało jeszcze postaci będącej oderwaniem od drętwoty i chaosu, którą epatuje lista wszystkich dotąd kandydatów. Polacy nie znajdą w tym tłumie przestraszonych lokajów osobowości autentycznie swobodnej, niezależnej czynem i poglądami ze skutecznie politycznym zapleczem, które nie pozwoli na jej zadeptanie.
Kampania wyborcza zamieniona w trasę koncertową, godność i tolerancja, egzystencjalny spokój i wielopokoleniowe doświadczenie z gwarancją jej praktycznego wykorzystania. Mój ostatni wywiad z Jolantą Kwaśniewską był publicznym ogłoszeniem pojednania z Lechem Wałęsą i wspólnych imieninach w Gdańsku przy ulicy Polanki. Ostatni wywiad z prezydentem…był w marynarce, jeansach i rozklepanych sandałach. Ale wiedział co mówi i to było piękne. Owocem tej pary jest związek o którym każda przyzwoitość marzy. I niech się spełnia. Gdyby też dla oddechu Polaków…nie mam wątpliwości cienia. Posłuchajcie ,, Opowiadaj mi tak,, .
Wieloletni dziennikarz śledczy, zawodnik i trener pływania oraz triathlonu / od 1997/
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Społeczeństwo