Nie ma dnia, bym nie słyszał i nie czytał o klimatycznym katakliźmie. Z witryn internetowych, gazetowych łamów, ekranów telewizora i głośników radiowych płynie coraz większa fala katastroficznych wizji – według których, w największym skrócie, świat płonie, wysycha i zmierza ku zagładzie.
Głos w tej sprawie (od dawna) zabierają ekolodzy, przyrodnicy, naukowcy oraz (od niedawna) aktorzy, piosenkarze, dziennikarze i oczywiście politycy. Wielu z nich jeszcze niedawno kpiło z ekologów, z ich przestróg, nazywając ich „ekoterrorystami”.
Informacje są rzeczywiście poważne. Pojawiają się coraz częściej poważne analizy, raporty i opracowania rzeczowo tłumaczące zagadnienia zubażania różnorodności biologicznej i negatywnych zmian klimatycznych. Ale też coraz częściej pojawiają się – koloryzowane krzykliwymi grafikami – fantastyczne poglądy na tę sprawę, memy i wymyślne fotki.
Wszystkie te poglądy – poważne i fantastyczne – trafiają do dziennikarzy, którzy częstokroć nieprzygotowani – nomen omen – podgrzewają atmosferę i zwyczajnie upraszczają i dezinformują. Od pewnego czasu zaczynam się zastanawiać nad medialnym wzmożeniem, które w tym roku jest szczególne. Sezon ogórkowy i kampania polityczna to tylko część odpowiedzi.
Spoglądam na ten zalew z rosnącym zaniepokojeniem. Coraz częściej zaczynam spotykać się z reakcjami załamania, depresji, rezygnacji i wycofania. „Po co robić cokolwiek, skoro i tak zmierzamy ku upadkowi?”, „Działalność ekologiczna nie ma sensu”, „Nie decydują jednostki, a korporacje. Nie ma sensu dalej działać” – wypowiedzi o podobnym wydźwięku zaczynają coraz częściej pojawiać się w moim otoczeniu.
Jednym z wątków dość często ostatnio eksploatowanych jest perspektywa lat 2030-2035, jako tych „finałowych” dla ludzkości. „Mamy jeszcze kilkanaście lat!” – grzmią media.
Nie lekceważę tej daty, nie lekceważę zagrożenia „końca cywilizacji”. Od wielu lat jestem zaangażowany w różne aktywności proekologiczne i wbrew wątpiącym nie odkładam swoich narzędzi, bo wiem, że czekają nas ciężkie lata ciężkiej pracy – właśnie po to, by tej katastrofy globalnej uniknąć. Martwi mnie jednak ten sensacyjny ton, masowe powielanie utartych haseł i hasełek, bo prowadzi to do rozmydlenia siły przekazu. Nie od dziś wiadomo, że informacja przechodząca przez wiele ust na końcu wytraca swój sens. Efekt jest taki, że mówią o tym wszyscy, znający temat, ale też nieznający tematu. I ci drudzy, mający łatwy dostęp do mediów, zazwyczaj posługują się chwytliwymi hasłami i łatwo przyswajalnymi hasłami i grafikami, nie zawsze zgodnymi w faktami.
Już słyszę taką narrację: skoro mówią o tym wszyscy, to może aż takiego zagrożenia nie ma? Najgorszym efektem będzie zlekceważenie problemu lub uznanie ekologów i naukowców za sprzedajnych kłamczuchów.
Podobnie było z „przepowiednią Majów” w 2012 r. Rok 2012 minął, końca świata nie ma, nie ma też problemu. Nikt dziś nie pamięta, że Majowie nie mówili o końcu świata, jak my to dziś interpretujemy, ale o końcu pewnej epoki. Nieważne, „mądrale” odpalili swoje media i przekaz „nie ma problemu” poszedł w świat.
Podobnie zaczyna się kształtować medialny odbiór sprawy kataklizmu klimatycznego. Że nastąpi globalne „pstryk” i świata nie będzie. Nie wiem, jak będzie, ale szczerze wątpię, że właśnie tak. Spodziewam się raczej spotęgowanych niekorzystnych zjawisk klimatycznych – susz, pożarów, powodzi, podtopień itp.
Chcę być dobrze zrozumiany i proszę uważnie to przeczytać: a co jeśli w latach 2030-2035 nie nastąpi koniec świata? A co, jeśli świadome działania ludzkości ten efekt odsuną, umniejszą lub całkowicie zniwelują? Stosuję niebezpieczny skrót myślowy, wiem, ale chcę pokazać pewne niebezpieczeństwo. To mianowicie, że wówczas wszystkie te głosy przestrzegające przed katastrofą zostaną obśmiane i wywleczone na światło dzienne z komentarzem „Widzicie? Ściema, kłamstwo!”.
Te kilkanaście lat w erze internetu to nie dużo. W 2030 r. będzie się pamiętać, co pisało się w 2019 r. Wyobrażam sobie, jak całe to lobby przemysłowe, energetyczne, polityczne jawnie wrogo odnoszące się do ekologów i ekologii w ogóle, wywleka wszystkie te hasła i zarzuca im kłamstwo.
Nie chcę „powtórki z rozrywki” i tego, co lobbyści dzisiaj mówią o raporcie Klubu Rzymskiego, w którym pisano o tym, że na początku XXI wieku zabraknie ropy.
„Rok 2030”, jako synonim katastrofy, nie musi się, proszę Państwa, wydarzyć. Tak jak nie wydarzyła się katastrofa związana z dziurą ozonową, tak jak nie wydarzyła się katastrofa związana z DDT, tak jak nie wydarzyło się mnóstwo innych spodziewanych katastrof. Dlaczego się nie wydarzyły? Bo ludzkość zawczasu zareagowała i zażegnała problemy.
Wierzę w działania wszystkich szczerze zaangażowanych w ochronę środowiska i przeciwdziałanie zmianom klimatycznymi. Widzę przyszłość. Ale fałszywki medialne, zbytnie uproszczenia i powtarzania głupawych haseł tego nie ułatwi.
Niedawno głośno było o jednym z użytkowników FB, który alarm o dramacie płonącej Syberii ilustrował … malunkami pokazującymi jakiejś teoretyczne pożary gdzieś na świecie. Jedna z organizacji ogłasza „pogrzeb prz_szłości”, które – zdaniem organizatorów – może być i przyszłością, i przeszłością, w zależności kto jak czuje: „Nie określamy tego jako pogrzeb przyszłości, ani przeszłości. To od twojego nastawienia i interpretacji zależy, co pożegnasz”. Czyżby?
Lobby kwestionujące prawdę o dewastacji środowiska i jego skali jest czynne i bezwzględne. Będzie podważało wszędzie gdzie się da, to co robimy. Przestrzegam przed używaniem zbyt emocjonalnego języka. Emocje są w ochronie środowiska ważne, bo inspirują do działania, ale nadmiernie pompowane przeradzają się histerię, a wówczas o błąd bardzo łatwo.
Inne tematy w dziale Rozmaitości