Jak na dziennikarkę wywodzącą się ze środowiska zaangażowanego w zwalczanie seksizmu zaczyna dość kontrowersyjnie: „Na żywo premier Kanady jest jeszcze przystojniejszy niż na zdjęciach”. Już? Czy prawicowi czytelnicy już zainteresowali się książką wydaną przez ich „ulubioną” Agorę? OK, żarcik. No, choć może nie do końca, ale o tym później…
Kanada z polskiej perspektywy pachnie żywicą, szumi ogromnymi lasami lub wodospadami, oszałamia koleją transkanadyjską i autostradami, zachwyca pięknymi miastami, rzekami i górami. Kanada mieni się wszelkimi kolorami nocnego Toronto, indiańskimi totemami spod Vancouver. Kogokolwiek zapytać skojarzenia z Kanadą (prawie) zawsze są przyjazne.
Ale to tylko część prawdy o Kanadzie, która potrafi jednocześnie cuchnąć ropą, szokować gwałtami na indiańskich kobietach i wzbudzać żal widokiem bezdomnych. Kanada to kraj różnych przeciwieństw, kolorytu i oryginalności. To kraj wielkiej przestrzeni i wielkiej przyszłości, choć jednocześnie niełatwej przeszłości.
Tak wygląda ta różnorodna Kanada na kartkach książki Katarzyny Wężyk „Kanada. Ulubiony kraj świata”. Książki pisanej z nieukrywanym zapałem i sympatią do opisywanego kraju. Ale pisaniez sympatią nie znaczy przemilczać złych stron tej ładnej krainy.
Kanada jest różnorodna nie tylko krajobrazami, regionami, ale przede wszystkim mentalnością mieszkańców poszczególnych prowincji. Katarzyna Wężyk opisuje je na tyledokładnie, że czytelnik jest w stanie pojąć czego te różnice dotyczą i z czego one wynikają. To nie tylko frankofoński Quebec i ROC (Rest of Canada), reszta Kanady, ale także migranci z dosłownie wszystkich stron świata. To różnorodna mentalność budowniczych wielkich zakładów przemysłowych, mieszkańców Ottawy i Toronto, inna mieszkańców Alberty i Brytyjskiej Kolumbii.
„Kanada” Katarzyny Wężyk to nie tylko opowieść o tym wielkim kraju, ale także opowieść o wielu współczesnych globalnych problemach, które wszystkie są w Kanadzie zauważalne. To opowieść o migrantach, biedzie, rasiźmie, dewastacji środowiska, wyzysku, nierównościach ekonomicznych. Katarzyna Wężyk pisze o nich z pasją i znawstwem. Mile zaskakuje obszerność jej wiedzy i umiejętność łatwego tłumaczenia wielu zjawisk i zagadnień, odległych od siebie. Jasne, jej znawstwo jest budowane rozmowami z mieszkańcami Kanady, których spotkała, jest budowane umiejętnością wynajdywania tematów w książkach i innych źródłach. Na końcu książki są one wymienione – liczne artykuły prasowe, analizy ekonomiczne i społeczne, książki, również odnoszące się do historii. Katarzyna Wężyk nie chowa się za wiedzą innych, nie przywłaszcza jej, ale bardzo umiejętnie – wzbogacona swoimi zainteresowaniami i umiejętnościami ich wynajdywania – podaje jak wykwintne danie na talerzu.
Warunkiem dobrej książki jest takie ukształtowanie narracji, że ma się wrażenie osobistej wędrówki z autorką. Ja je miałem przez cały czas – „uczestniczyłem” w jej rozmowach, „widziałem” to, co ona.
Kanada w oczach Wężyk to nie tylko sentymentalne obrazki rodem z „Ani z Zielonego Wzgórza”, nie tylko wspaniałe krajobrazy. To także łzy, pot, przemoc i krew, narkotyki, świat gangów…. Wężyk nie bała się wsadzić do tej kanadyjskiej beczki przepysznego miodu niejednej łyżki dziegciu. Nie pokazała Kanady tylko lukierkowatej, ale Kanadę prawdziwą.Może dlatego ta opowieść jest tak autentyczna. I próba zachęcenia prawicowców z początku mojego tekstu nie do końca była tylko żartem. Bo mam przekonanie, że warto by było, by ci którzy „tradycyjnie” kwestionują np. sens ochrony środowiska przeczytali jakie spustoszenie czynią wielkie koncerny w imię chciwego zysku i nieliczenia się dosłownie z nikim. Apokaliptyczne opisy zniszczeń, jakie wywołuje przemysł naftowy – przy swoim egoistycznym przekonaniu, że robi tylko dobrze – nie pozostanie bez efektu. Zapadną w pamięć zapewne na bardzo długo.
****
Jak Kanada, to i Indianie. Nie ukrywam, że ten wątek zainteresował mnie najbardziej. Katarzyna Wężyk opisuje niezwykle przejmująco o najważniejszych problemach trapiących współczesne społeczności indiańskie, ale z drugiej strony robi coś, co mnie zaskakuje i czego nie rozumiem.
Zupełnie niepotrzebnie stara się unikać słowa „indiański”, tłumacząc na początku, że „dziś, tak na marginesie, słowo ‘Indian’, Indianin, jest równie polityczne niepoprawne jak ‘Negro’, czyli Murzyn. W USA preferowany jest termin ”Native Americans’, rdzenni Amerykanie. W Kanadzie – ‘First Nations’, Pierwsze Narody, albo ‘indigenous’ i ‘aboriginal’, czyli ludność tubylcza lub rdzenna”. Zupełnie niepotrzebnie tak mocno się zastrzega, bowiem sami Indianie używają niekiedy tej nazwy – najbardziej znane są Międzynarodowa Rada Indiańskich Traktatów obejmująca swym działaniem także kanadyjskich Indian i inne kanadyjskie ludy tubylcze, czy istniejący w USA Narodowy Kongres Indian Amerykańskich (tak jak w Kanadzie Zgromadzenie Pierwszych Narodów). W Waszyngtonie działa Muzeum Amerykańskich Indian, wiele aktów prawnych podpisywanych w Kanadzie – również przez tubylców – ma owo „Indian’ w nazwie, a jedną z najbardziej znanych – również w Polsce – organizacji jest Ruch Indian Amerykańskich, który ma w Kanadzie swój oddział.
Wynikiem tej trochę poprawnej nadgorliwości jest to, że tych „rdzennych mieszkańców Kanady” jest w książce za dużo. Owszem, w wielu miejscach trzeba pisać o ludach rdzennych, bo w Kanadzie żyją nie tylko Indianie, ale i Inuici, i Aleuci (czyli nie-Indianie), ale w wielu miejscach aż prosi się, by wymieniać konkretne nazwy plemion i narodów, jak o sobie dzisiaj kanadyjscy tubylcy mówią, a tego brakuje. Gdy pisze o Indianach Cree, Siksika czy Assiniboinach musi wiedzieć, że Indianie (nie pojawia się tu żadna nazwa!) z zupełnego kanadyjskiego zachodu to kulturowo zupełnie inni Indianie niż ci z prerii i wschodnich lasów.
Katarzyna Wężyk opisuje jednak dokładnie problemy współczesnych Indian i innych kanadyjskich ludów tubylczych. Opisuje przypadki tajemniczych masowych zaginięć i morderstw kanadyjskich Indianek. Pisze o znanym – również z polskiej prasy – wysokim stopniu samobójstw w indiańskich społecznościach w centrum i północy kraju. Wyjaśnia to historycznymi zaszłościami – z dokładnie i wstrząsająco opisanym tu antyludzkim systemem szkolnictwa z internatami dla Indian na czele, który tak naprawdę był systemem opresyjnym – i współczesnymi problemami społecznymi i ekonomicznymi. Oraz rasistowskim nastawieniem części kanadyjskiego białego społeczeństwa. Wężyk przypomina, że śledztwa w sprawie zaginięć indiańskich dziewcząt „idą” gorzej właśnie z powodów rasistowskich albo „zwykłej” niechęci wobec Indian.
I pisząc o tym wszystkim dokładnie w szerokim kanadyjskim kontekście zadziwia brak informacji o sprawie, która tak naprawdę wywróciła kanadyjską politykę do góry nogami. I to całkiem niedawno. Brakuje mi tu opowieści o wielkim indiańskim proteście pod nazwą Idle No More!, który w latach 2012-2014 rozlał się dosłownie po całej Kanadzie (a jego swoistego rodzaju konsekwencją był indiański protest w USA pod nazwą MniWiconi - Woda jest życiem).
Konserwatywny premier Kanady, Stephen Harper, poprzednik uwielbianego obecnie Justina Trudeau, w czasie swoich rządów zaproponował, mówiąc w wielkim skrócie, zdjęcie z terenów przyrodniczo cennych – a przy okazji terenów dla Indian świętych – statusu ochronnego pod potrzeby wielkiego przemysłu naftowego i chemicznego.
Protest Idle No More! (Dość bierności!) był bardzo widowiskowy. Protestujący Indianie zbierali się w centrach handlowych największych kanadyjskich miast, śpiewali, tańczyli i ogłaszali swe przesłanie na rzecz ochrony ich terenów. Doszło do masowych marszów ulicami kanadyjskich miast, czasowych blokad autostrad i kolei transkanadyjskiej. Poparcie dla Idle No More! spływało z całego świata, również z Polski.
I co najważniejsze w tej historii – indiańskie protesty zablokowały złe decyzje rządu Harpera i doprowadziły konserwatystów do … politycznej degradacji! Indianie i inne ludy tubylcze na fali Idle No More! poszli do wyborów i zagłosowali na formację Trudeau. Tak! Indianie przechylili szalę zwycięstwa na rzecz Liberałów. Ani słowa o tym w książce! Zadziwiające! Niech więc to, co napisałem powyżej będzie swoistym uzupełnieniem dla „Kanady”.
****
Kanada „od zawsze” była moim ulubionym krajem. Może to kwestia magicznych krajobrazów, łagodniejszej niż u południowego sąsiada polityki wobec Indian, pewnego egzotycznego uroku kanadyjskiej ziemi – choć bardzo często miasta Kanady są „europejskie”, co dokładnie Pani Wężyk opisuje. Wszystkie te moje sentymenty odżyły po lekturze tej książki – przypomniała mi o wszystkich moich ciepłych odczuciach wobec Kanady, Kanadyjczyków i kanadyjskości, cokolwiek to dziś oznacza.
Katarzyna Wężyk pisze o Kanadzie lekko, ale sumiennie i dokładnie, wciąga strona po stronie. To bogaty zestaw informacji o fascynującym kraju. To dobra podstawa do tego, by wybrać się na wyprawę do Kanady.
Obserwuję publicystykę Katarzyny Wężyk i dostrzegam jej „amerykański przechył”. Pojawia się zatem nadzieja, że coś jeszcze o sprawach z kontynentu północnoamerykańskiego napisze. Namawiam gorąco! Kupię na pewno!
Katarzyna Wężyk
Kanada. Ulubiony kraj świata
Wydawnictwo Agora 2017
Inne tematy w dziale Kultura