Literatura dająca nadzieję swym pięknem, siłą przekazu i różnorodnością może być wielkim orężem w kształtowaniu jutra.
Nie znam twórczości Margaret Atwood. Słyszę jedynie, że jest szalenie interesująca. Ona i jej twórczość. Przyznając wobec siebie, że nie przeczytam w swym życiu wszystkich interesujących książek, w tej sprawie jestem zdany na opinie innych. To mi wystarcza.
Dlaczegóż więc sięgnąłem po jej Palące pytania. Eseje aktualne z lat 2004-2021? Z kilku powodów. Właśnie dlatego, że jest znakomitą pisarką i uważną obserwatorką życia; dlatego, że jako uważna i wrażliwa obserwatorka jest w stanie zapewnić niezłą ucztę literacką. Również z tego powodu, że są to eseje, i to jeszcze obejmujące tak obszerny zakres czasowy. To może być wada w przypadku pismaków, ale w wypadku Atwood jest to absolutną zaletą.
Łączy w sobie tę niezwykłą wrażliwość, która pozwala wyciągać na światło dzienne sprawy niecodzienne, które nie zawsze stanowiły w określonym momencie główny motyw debaty publicznej, ale poprzez odnoszenie każdej sprawy do szerszego kontekstu społecznego, kulturowego i nawet politycznego, jest w stanie odnieść do znaczących dla całej ludzkości.
Palące pytania to swoistego rodzaju pamiętnik z życia i jej relacja z oglądu spraw, które się działy w tym czasie. To eseje, przemówienia akademickie, to refleksje nad językiem, literaturą, kulturą, ale i sprawami świata. A pisane w XXI wieku są świeże, aktualne i wiele z nich pamiętamy – czasami jako miłe wspomnienia, innym razem jako dojmujące, przerażające i traumatyczne.
I pisze z wielkim znawstwem, nie mając oporów przed formułowaniem stanowczych sądów, jeśli coś wie lub do czegoś jest przekonana. I stawia veto tym wszystkim, którzy odmawiają prawa takim osobom jak Atwood do pisania o sprawach, którymi nie zajmują się na co dzień: „Ach, ta Margaret – mówią czasem ludzie. – To tylko powieściopisarka”. Owszem, jestem powieściopisarką i mam dzięki temu spore fory w dziedzinie odróżniania prawdy od fikcji: w przeciwieństwie do wielu polityków wiem, gdzie między nimi jest granica.
Nie ma chyba tematów, których by nie poruszyła – łącznie z bliską mi tematyką środowiskową i bliskością relacji natura-kultura. Realia kanadyjskie, również te związane z ludami tubylczymi, dają w Polsce szansę na poznanie czegoś nowego, niezwykłego i unikatowego. Nawet dla mnie, uważnego obserwatora spraw środowiska i tematyki indiańskiej, jej obserwacje mają efekt pewnego novum wynikającego właśnie z jej punktu widzenia, jej wrażliwości i umiejętności pisania o nich.
Dodatkowo, sama Atwood ma zaletę, na którą mało kto może zwraca uwagę: jest Kanadyjką. To daje szansę na poznanie całkiem innej perspektywy niż amerykańska czy europejska. Oczywiście, sąsiedztwo amerykańskiego sąsiada i jej znajomość spraw europejskich skutkują obecnością tych obszarów w jej esejach, ale jednak całe commentarium jest kanadyjskie, a więc całkowicie inne od tych, w których zazwyczaj się poruszamy.
Jest dociekliwa, uważna i nie idzie na intelektualne skróty. Stawia trudne i ciekawe pytania i zmusza do myślenia. Gdy swego czasu została zaproszona na konferencję pn. Jak zmienić świat? zaczęła się zastanawiać: Po pierwsze, co to znaczy „zmienić”? Po drugie, co znaczy „jak”? i po trzecie, co znaczy „świat”? […] Ilekroć ktoś proponuje wszechogarniającą utopijną zmianę, pojawia się problem, co zrobić z jej przeciwnikami. Każdy plan naprawy ma tę mroczną stronę i dlatego niektórzy (na przykład ja) denerwują się, gdy pada rzucone mimochodem słowo „postęp”. Postęp – dla kogo albo dla czego? Czy ktoś z Państwa zastanawiał się kiedyś nad losem przeciwników zmian, które sam proponuje lub wdraża?
To, co podoba mi się w twórczości eseistycznej Margaret Atwood to wyraźnie wyczuwalny optymizm, wyraźnie zarysowana nadzieja, a przynajmniej skłonność do tłumaczenia jasnych stron życia, nawet jeśli współistnieją z tymi ciemniejszymi: Między rokiem 1950 a 1960 przewalił się maccartyzm, pokazując nam, jak krucha może być demokracja, ale wypłynął też Elvis, który postawił na głowie piosenkę i taniec.
A na pytanie Czy została jeszcze jakaś nadzieja? odpowiada wprost: … zawsze jest jakaś nadzieja. Ona stanowi naszą nieodłączną część. Jest zaraźliwa: tam gdzie istnieje, przybywa jej, bo dzięki nadziei ludzie podejmują wysiłek. A przyszłość będzie od nas wszystkich wymagać właśnie wysiłku. I może to w istocie znaczą zombie: są nami, ale pozbawionymi nadziei. Życzę jej państwu.
Ja też. Literatura dająca nadzieję swym pięknem, siłą przekazu i różnorodnością może być wielkim orężem w kształtowaniu jutra. Życzę nadziei i lepszego jutra. Przy każdej książce i każdego dnia.
Margaret Atwood
Palące pytania. Eseje aktualne z lat 2004-2021
Wielka Litera, 2022
Inne tematy w dziale Kultura