Jednym z poważniejszych problemów, z którymi borykają się aktywni ludzie, to wszechobecny pesymizm i zwątpienie. Dotyczy to wszystkich sfer aktywności publicznej, nie wyłączając ekologii.
Zewsząd otacza nas narzekanie, że znajdujemy się na skraju przepaści, że staczamy się już bezpowrotnie w otchłań, że przekroczyliśmy wszelkie granice, za którymi nie ma już żadnej przyszłości, że podążamy drogą zagłady, z której nie ma odwrotu. Z witryn internetowych, gazetowych łamów, ekranów telewizora i głośników radiowych płynie coraz większa fala katastroficznych wizji, według których – w największym skrócie – świat płonie, wysycha i się rozpada.
Popularnym powiedzeniem stało się porównanie losów ludzkości do sytuacji kierowcy samochodu, który wypadł z trasy i leci pędem na wielkie drzewo, z którym śmiertelne zderzenie nastąpi za paręnaście sekund.
Żeby nie było wątpliwości: nie lekceważę żadnego zagrożenia związanego ze środowiskiem i klimatem, nie kwestionuję naukowych ostrzeżeń o przyszłych zagrożeniach, nie zamykam oczu na żaden przejaw dewastacji środowiska, nie uprawiam demagogii, że „nic się nie dzieje”, ale to nie powód, by dołączać do tego chóru pesymistów i siać ferment.
W ostatnich czasach dużą popularność w mediach społecznościowych zyskują ci, którzy prześcigają się w publikowaniu artykułów, filmików pokazujących jednostronnie zły obraz rzeczywistości, informujących o najgorszych kataklizmach, zniszczeniu i świadomej dewastacji środowiska. Jeden z popularnych ruchów społecznych ogłosił swego czasu cykl happeningów w całej Polsce pn. „Pogrzeb prz_szłości”, w którym świadomie jedną z literek zastąpiono podkreśleniem, dając pole do popisu i szerokich interpretacji. Zazwyczaj negatywnych.
Zaprotestowałem wówczas – jeszcze przed happeningami – mówiąc, że nie można ogłaszać końca przyszłości, skoro walczy o nią tak wielu aktywistów. Pisałem im: Nie można grzebać przyszłości, skoro wielu stara się, by była - mimo wszystko - lepsza niż jest teraz. Tłumaczono mi wówczas, że ostateczna interpretacja należy do mnie, że równie dobrze może tu chodzić o pogrzeb przeszłości. Po czym przez polskie miasta przeszły kondukty ubranych na czarno młodych ludzi.
Przyznam, że nie rozumiem takich postaw. Nie znam i nie rozumiem intencji mówiących o rychłym końcu świata. Nie wiem komu to ma służyć i kto jaki ma interes w tym, by wzbudzać wieczny strach przed przyszłością.
Rodzi się fala zwątpienia, która obniża motywację do działania na rzecz środowiska, rodzi się apatia. Coraz częściej zaczynam spotykać się z reakcjami załamania, depresji, rezygnacji i wycofania. „Po co robić cokolwiek, skoro i tak zmierzamy ku upadkowi?”, „Działalność ekologiczna nie ma sensu”, „Nie decydują jednostki, a korporacje. Nie ma sensu dalej działać” – wypowiedzi o podobnym wydźwięku zaczynają coraz częściej pojawiać się w moim otoczeniu.
Czy właśnie o to nam chodzi? Czy rzeczywiście takich postaw oczekujemy i taką postawę uważamy za wzór? No nie.
Moja największa pretensja do „ruchu pesymistów” odnosi się do miałkości ich poglądów, do powierzchowności podejmowanych tematów, niekiedy do bezmyślnego powielania krzykliwych, acz pustych memów. I zadziwiającego upodobania do notorycznego narzucania najgorszych scenariuszy.
Tymczasem nam potrzeba woli walki, motywacji i pokazywania, że nie wszystko jest stracone. Nam potrzeba nadziei, nie zwątpienia; przyszłości, nie rezygnacji; siły, nie słabości!
Nie chcę zabrzmieć jak tani propagandysta, ale przyszłości nie budują maruderzy, środowiska nie chronią malkontenci – ale ludzie o jasnej, dobrej wizji. O wielkiej chęci działania. Gdyby nie ludzie z wizją i odpowiedzialnością, nie pokonalibyśmy problemu DDT, nie wycofalibyśmy, jako ludzkość, freonów odpowiedzialnych za dziurę ozonową. Nie udałoby się uratować wielu siedlisk, gatunków. Co chwila słyszymy, że ludzkość „odnalazła” gatunek już dawno uznany za zaginiony, co chwila słyszymy, że aktywiści, przyrodnicy, a nawet politycy uratowali jakieś cenne siedlisko przyrodnicze.
Jasne, przy takich okazjach słyszymy o wycinaniu Puszczy Amazońskiej, zanieczyszczaniu plastikiem mórz i oceanów. Ale przy tej okazji widać też wyraźną różnicę między pesymistami a optymistami. Ci pierwsi siedzą przed komputerami i narzekają, ci drudzy aktywizują się, działają, obmyślają, pracują…
Kto wychodzi na wielotysięczne manifestacje na rzecz ochrony Ziemi? Pesymiści? Ich tam nie ma, bo po co mieliby łazić i marudzić? Po co ornitolodzy biorą się za ochronę gatunków ptaków? Bo im się nudzi? Nie! Bo uważają, że to ma sens dla zachowania bioróżnorodności, ważnej też dla ludzkości. Po co specjaliści od wody podejmują działania na rzecz ochrony zasobów wodnych i jakości wód? Bo chcą lepszej przyszłości. Po co aktywiści wielu krajów podejmują kampanie na rzecz wycofania się z prowadzenia odkrywek? Bo chcą dobrej przyszłości dla siebie i swoich dzieci. A po co…? Tę wyliczankę możnaby prowadzić w nieskończoność. Pesymiści kontrargumentowaliby na swój sposób, jednak nie oni stanowią o przyszłości nas wszystkich. Nie w nich siła i radość.
Zachęcam do pielęgnowania radości obcowania z przyrodą, do znajdowania motywatorów w jej ochronie i kreślenia scenariuszy wybiegających w daleką (dobrą) przyszłość.
Tym wszystkim, którzy wskazują podany przeze mnie na początku los kierowcy samochodu, który wypadł z trasy i leci pędem na wielkie drzewo, odpowiadam: mamy jeszcze te paręnaście sekund na skręt kierownicy i uniknięcie zderzenia z drzewem. Ale po to trzeba chcieć dokonać skrętu kierownicą. Trzeba chcieć, a nie biernie czekać na najgorsze.
Inne tematy w dziale Rozmaitości