Mam pewien problem z bogatymi obrońcami środowiska. Nie wiem jak ich traktować. Z jednej strony wielu z nich osiągnęło swoje bogactwo nie respektując wielu praw człowieka i ochrony środowiska – wielu z nich jest odpowiedzialnych za wyzysk i pogłębianie biedy w lokalnych społecznościach na całym świecie; są odpowiedzialni za niszczenie wody, lasów i dewastację surowców kopalnych. Z drugiej zaś strony wielu zmieniło radykalnie styl swojego postępowania i zaangażowało swoje fortuny w realne działania na rzecz środowiska.
Bogaci finansują badania i wdrażanie technologii, z których potem wiele trafia do powszechnego użytku; angażują się we wdrażania technologii energooszczędnych, oszczędzających zużycie wody i inne surowce. Bez nich nie byłoby proekologicznego postępu.
Pytaniem pozostaje sprawa autentyczności takiego zaangażowania, tego nowego „zielonego oblicza”. Złośliwi stwierdzą, że „zajęli się ekologią, gdy już nakradli i zdewastowali”, ale też wielu nigdy tak rabunkowo nie postępowało. Bogactwo nie jest synonimem zniszczenia. Przynajmniej nie zawsze.
Ja zawsze zakładam dobrą wolę i – może naiwnie – wierzę, że ta przemiana jest autentyczna i bywa efektem jakiegoś nagłego oświecenia albo wieloletnich obserwacji i wynikających z tego refleksji. Nawet, jeśli czasami moja naiwność jest wystawiona na ciężką próbę.
Od kilku dni jest reklamowana w Polsce książka Billa Gatesa Jak ocalić świat od katastrofy klimatycznej. Według zapowiedzi, jest to, swoistego rodzaju, nowe credo człowieka z nieomal nieograniczonymi zasobami finansowymi, który po latach zrezygnował z kierowania stworzonym przez siebie Microsoftem i zaangażował się działalność swojej fundacji na rzecz „naprawy świata”, angażując miliardowe kwoty w realne badania i działania poprawy zdrowia w krajach Afryki i Ameryki Łacińskiej.
Książki Gatesa (jeszcze) nie kupiłem, bo zastanawiam się, na ile będę uczestniczył w „owczym pędzie” na rzecz jego greenwaschingu, a na ile jest to początek „nowego Gatesa”, nowego proekologicznego projektu.
W „Gazecie Wyborczej” (z 16 lutego 2021) czytam, że jest to owoc dziesięciu lat badań nad przyczynami i skutkami zmian klimatycznych. Gates zaangażował ekspertów w dziedzinach fizyki, chemii, biologii, inżynierii, politologii i finansów. Patrząc na objętość książki szczerze wątpię, że o tym wszystkim w niej przeczytam. Już tylko w krótkim fragmencie przytaczanym przez „Wyborczą” jest za dużo „musimy”: … musimy wymyślić takie sposoby uprawy roślin i hodowli zwierząt … Musimy także zrobić coś z wylesianiem … wkrótce będziemy musieli produkować o 70 procent żywności … Będziemy musieli marnować mniej jedzenia … mieszkańcy bogatych krajów będą także musieli zmienić niektóre swoje nawyki …
Jak na człowieka mającego dostęp do taki wielu badań, owe "musimy" brzmi cokolwiek skromnie. Zatem, o co chodzi z nową inicjatywą Gatesa?
Zgadzam się z felietonistą „Wyborczej” Tomaszem Ulanowskim, który nawiązując do książki pisze, że kiedy technokraci i ekonomiści zaczynają domagać się ochrony przyrody, to wiedz, że coś się dzieje… Chciałbym, jak i on, by „nawrócenie na ekologię” wśród liberalnych elit (dodam: wszelkich elit) nie było tylko przejawem chwilowej mody, ale trwałą zmianą politycznego programu dla Polski.
Zgadzam się z nim, gdy pisze, że historia ludzkości dała aż nadto jasnych przestróg dla ludzkości, która w swojej zbiorowej głupocie i chciwości zamieniała fragmenty żyznych fragmentów Ziemi w pustynie, a jej cywilizacje upadały z powodu rabunkowej gospodarki wyniszczającej lasy.
Sam zauważa, że Gates ma problemy ze zrozumieniem kilku kwestii: Problemem nie jest więc samo globalne ocieplenie, ale wielka katastrofa ekologiczna, którą sprowadziliśmy na świat (Bill Gates chyba nie do końca to rozumie – z powodu nadmiernie grubego portfela?)…
Nierozumienie zmian w świecie przyrody, niezauważanie zmian klimatycznych to nie tylko wada ludzi bogatych, to także przypadłość technokratów i polityków, którzy planują rozwój państw i kontynentów w oderwaniu od realnych problemów środowiskowych.
W takim kontekście zainteresowanie ludzi-ikon sprawami ekologii traktuję jako szansę na to, że o tych sprawach dowiedzą się inni, którzy „normalnie” nie zainteresowaliby się takimi sprawami.
Nie wymagam od Billa Gatesa, i jemu podobnych, by reagowali na każde wezwanie na świecie – a podejrzewam, że takich próśb dostają codziennie setki – ale chciałbym, by ich bogactwo i ich refleksje na temat jego wykorzystania stały początkiem ogromnych zmian mentalnych w świecie wielkiego biznesu, by swoje fundusze wykorzystywali na dobre cele, by przestali finansować brudne technologie, brudne przemysły i pomysły; by umieli się zaangażować w deprecjonowanie złych polityków. Może wtedy rzeczywiście ludzkość uniknie katastrofy.
Uważam bowiem – w przeciwieństwie do wielu wieszczących o nieodwołalnej katastrofie ludzkości – że jesteśmy w sytuacji kierowcy samochodu pędzącego na rozległe drzewo, który ma jeszcze kilka sekund na gwałtowny skręt i uniknięcie zderzenia.
Wiele razy nam się do udawało, więc może uda i tym razem?
Inne tematy w dziale Rozmaitości