Polska, powiadacie… Ale jaka? Polska PiS czy Polska PO? Polska Andrzeja Dudy czy Polska Rafała Trzaskowskiego? Dzielę Polskę? Nie ja.
Litry atramentu wylano już, by opisać wojnę polsko-polską, więc przypominanie jej genezy, przebiegu, momentów zwrotnych, wskazywanie generałów poszczególnych armii to zabieg bezcelowy. Podział Polski na dwa zwalczające się obozy jest faktem i żadne zaklęcia tego nie zmienią. Pierwsze gniewne komentarze po wyborach potwierdzają tę tezę, nawet jeśli usprawiedliwimy je olbrzymimi emocjami, jakim uległy obie strony w trakcie kampanii prezydenckiej.
Polskę dzieli dziś wszystko: przeszłość, stosunek do teraźniejszości i projekcje przyszłości. Historia, podobno nauczycielka życia i polityki, już dawno została narzędziem do wymiany ciosów między obiema Polskami. Nie ma chyba żadnego obszaru współczesności, o którym obie Polski myślałyby tak samo. Podobnie z przyszłością. Każda widzi to inaczej. I nie byłoby w tym pewnie żadnego nieszczęścia, gdyby nie to, że strony odmawiają sobie patriotyzmu, polskości, tradycji, dobrych intencji, przyzwoitości, nowoczesności, racjonalizmu (niewłaściwe skreślić).
W zatrważającym tempie zatracamy jakiekolwiek motywy zlepiające wspólnotę narodową. Każda polska połówka ma nie tylko swoją historię i swoich bohaterów, ale i swoje współczesne autorytety, święta, książki, czasopisma i gazety, swoje programy telewizyjne i radiowe, swoich aktorów i piosenkarzy, swoje festiwale, rozrywki. Ba, każda strona ma swoich księży i swoje kościoły, swoje muzea, swoje święte miejsca i swoje wartości. W normalnych warunkach można by je połączyć, ale nie w Polsce.
Nie ma wśród Polaków żadnej ochoty do rozmowy, nie pomaga odwoływanie się do mądrości wielkich Polaków nawołujących do tej zgody i rozmowy lata temu – widać, z rozmową mamy problem nie od dziś. Jesteśmy przyzwyczajeni do monologu – to nam wychodzi znakomicie. Tak samo, jak wyklinanie „tych obcych”.
Najdroższa, podobno, polska wartość – rodzina – też została zainfekowana wojną polsko-polską. Każdy kto przeżył kłótnie przy rodzinnym stole, na imieninach, każdy kto doświadczył pogardy z powodu swoich poglądów, wie o czym myślę.
I można w nieskończoność zwalać winę na polityków za zafundowaną nam wojnę polsko-polską (wielu z nich powinno stanąć przez „narodowym trybunałem sumienia” za to, co zrobili), ale pamiętajmy ilu z nas tę falę wzmacniało „na dole”… Ilu z nas w tej kampanii zachowało się bezmyślnie i bezsensownie wrogo.
I choć nie zwalam całej winy na polityków – ba, wielu z nich doceniam – to jednak nie wierzę im, gdy przy okazji rozmowy o narodowym pęknięciu mówią – uwaga! – o „procesie jednania”. Nie po tym, jak sami wypowiadali wiele złych, bo agresywnych słów; nie po tym, jak nabierali wody w usta, gdy słyszeli obok siebie, z jaką agresją wypowiadali się ich koledzy lub koleżanki. Nie wierzę więc w wiele obłudnych deklaracji o jednaniu, jakie padły w nocy powyborczej, albo w zaproszenia do podania sobie „ciepłej dłoni”. Może uwierzę, gdy ci sami politycy będą konsekwentnie o tym mówić za miesiąc lub pół roku i konsekwentnie okazywać gesty dobrej woli. Teraz nie.
Wracam do swoich książek.
Inne tematy w dziale Społeczeństwo