Spłonęła Biebrza. Przez moment zrobiło się głośno. Znawcy tematu rozpaczali i zamieszczali gdzie się da prośby o wsparcie finansowe dla strażaków. Co bardziej wrażliwi przyznawali się, że zwyczajnie popłakali się przed komputerami. Gdzieniegdzie pojawiły się bardzo słuszne porównania do niedawnego pożaru paryskiej katedry Notre-Dame. I zapadła cisza.
Wydarzyła się jedna z największych tragedii w świecie przyrody i panuje cisza. Spłonęło kilka tysięcy hektarów Biebrzańskiego Parku Narodowego (!), jednego z najcenniejszych siedlisk zwierząt i roślin w Europie i cisza! Niesamowite, prawda?
Dziś już wiemy, że nie doszło na szczęście do zapłonu zalegającego tam torfu, bo wtedy „podziemny pożar” trwałby latami, wywołując „nagłe” pożary na powierzchni i dalszą dewastację tego terenu.
Przy wypalaniu się torfu doszłoby do osuszania terenu i wydzielania się, magazynowanego naturalnie w torfowisku, dwutlenku węgla! O utracie i ubożeniu bioróżnorodności już nie wspomnę, bo do niewielu ten argument trafia. Liczy się to, co widać, a „ptaszki, pajączki i żabki” niewidoczne dla przeciętnego człowieka nie robią na nikim wrażenia.
Od wielu lat w Polsce panuje znieczulica na tle spraw ochrony przyrody. Przyrodnicy i ekolodzy są krytykowani za tę wyśmiewaną „miłość do żabek, ptaszków i pajączków” i w wielu wypadkach skutecznie są ustawiani w opozycji do opinii publicznej im niechętnej.
Udało się to za czasów „wojny o Rospudę” i „I wojny o Puszczę Białowieską”. Wówczas okoliczni mieszkańcy odnosili się z agresją i nienawiścią do ekologów broniących tych terenów przed zagładą. Na szczęście niezwykła roztropność tych drugich zdołała ten negatywny trend zmienić. I gdy doszło do „II wojny o Puszczę Białowieską”, duża część mieszkańców spoglądała na ekologów już przyjaźniej.
Cały czas jeszcze przestępstwa przeciwko środowisku są traktowane przez policję, sędziów i prokuratorów jako działania o „niskiej szkodliwości społecznej” i umarzane. Jestem ciekaw czy kiedykolwiek – i kiedy – sprawca biebrzańskich pożarów zostanie postawiony do odpowiedzialności karnej.
O sprawach przyrody nie pamiętamy codziennie, bo są to sprawy „poza nami”. Przy powszechnym zagonieniu te sprawy schodzą nam z pola widzenia. O przyrodzie przypominamy sobie dopiero wtedy, gdy szukamy spokojnego miejsca na weekendowy wypad poza miasto albo wtedy, gdy szukamy miejsca na wakacyjny wypoczynek. A i wtedy jej nie szanujemy – świadczy o tym totalny syf, jaki zazwyczaj zostawiamy w takich miejscach.
Paradoksalnie pozytywny wpływ na naszą przyrodniczą świadomość ma pandemia covid-19, bo dzięki niej wielu uświadomiło sobie korzyść z istnienia terenów zielonych na terenach zurbanizowanych – parków, lasów i łąk. Głośne nawoływania do szybkiego „otwierania” lasów będę pamiętać do końca życia…
Przyrody nie szanujemy, bo jej nie znamy. A jak nie znamy, to się jej boimy. Nie znamy, bo większość z nas większość czasu spędza przed telewizorami, komputerami lub nosem w smartfonach. Jeśli poznajemy świat przyrody to poprzez aplikacje, filmiki na youtubie albo idąc do pobliskiego zoo.
Skoro przyrody nie znamy, jesteśmy podatni na różnego rodzaju kłamstwa i manipulacje: a że muchomory „trują” (jakby nie było w lesie zwierząt które się nimi żywią), a że kleszcze spadają z drzew za kołnierze, a że wypalanie łąk ma ozdrowieńczy wpływ na nie, mimo że już dawno udowodniono coś wprost przeciwnego.
Skoro nie znamy przyrody, to się jej boimy. Ludzie z miast ze spokojem przyjmują decyzje o wycinaniu drzew w miastach, bo to „siedliska kleszczy”, godzą się na betonowanie placów zabaw, gdzie nie ma kleszczy i „robali”. Zdarzyło mi się słyszeć głos jednego z poznańskich proboszczów domagających się wycinki drzew wokół kościoła, bo wierni podczas procesji Bożego Ciała łamią sobie nogi o wystające korzenie, zapomniał, że ci sami wierni kryją się w cieniu tych drzew podczas upałów w trakcie tych samych procesji.
W takiej pogardliwej atmosferze płonęła Biebrza. Jej przekleństwem jest, że leży „na poboczu” Polski, że niewielu ludzi ją zna, więc nie ma poczucia żalu, że stało się coś złego. I nie jest katedrą Notre-Dame w Paryżu, wokół której dziennikarze utrzymywali społeczne zainteresowanie.
Tu nic spektakularnego, poza „palącymi się łąkami”, się nie wydarzyło, więc bardzo szybko znad Biebrzy wynieśli się dziennikarze i ekipy filmowe. I Polacy bardzo szybko o tej tragedii zapomnieli. Co jeszcze musi się wydarzyć i jaka musi być tego skala, byśmy zajęli się tymi sprawami na poważnie?
Inne tematy w dziale Rozmaitości