Polska będzie - co mówię! – już staje się mocarstwem regionalnym. Tak nam wieszczy George Friedman, prezes prywatnej wywiadowni Stratfor. Radzi pozbyć się kompleksu małego narodu w niedawnym wywiadzie dla Onet.pl oraz w książce „Następne sto lat”. Podobne zapowiedzi wielkości, chociaż oparte na wizjach religijnych, krążą również w obiegu katolickim.
Załóżmy, że zostaniemy mocarstwem regionalnym. Czy to wymaga więcej tradycyjnej polskości, czy mniej? Więcej kosmopolityzmu, czy więcej lokalności wobec dzisiejszej oferty elity głównego nurtu kultury? A jeśli Friedman tylko łudzi nas mirażem wielkości u boku Ameryki, która porzuci naiwnego sojusznika po zmianie koniunktury? A co, jeśli wizje mistyków są tylko rojeniami?
Bardzo ciekawa wystawa „Późna polskość” w Centrum Sztuki Współczesnej Zamek Ujazdowski z rozmachem bada formy narodowej tożsamości po 1989 by sączyć przekaz wielokulturowy. Ponad setka dzieł ukazuje polskość otwartą na świat oraz na Innego w także kraju, zachęca do kosmopolityzmu i rewizji tradycji.
Komu wolno być prawdziwym Polakiem
Ekspozycję otwiera czerwony neon nad wejściem „nigdy nie będziesz Polakiem”. Ma wpisany krzyż celtycki polskich neofaszystów używany jako alternatywa dla swastyki. To reakcja Huberta Czerepoka na transparent kibiców Jagielloni Białystok wymierzony w piłkarza Legii, który ma polskie obywatelstwo. Czemu gniew artysty? Obywatelstwo to akt czysto prawny. Nie może zastąpić imigrantowi kodu kulturowego przybranego kraju. Przecież następny eksponat jest raczej nieznany brazylijskiemu piłkarzowi Legii. Oto na białej ścianie „Wielka Improwizacja” z III części „Dziadów”. Lży Boga jako cara świata Gustaw Holoubek w filmie „Lawa” Tadeusza Konwickiego z 1989 roku. Czyżby Roger Guerreiro coś o tym słyszał a jeśli słyszał, czy coś zrozumiał z sakralnego tekstu Polaków?
Odwróćmy głowę od tyrady Mickiewicza o „dźwignięciu i uszczęśliwieniu narodu”. Oto otwiera się oszałamiająca perspektywa odrodzenia dzięki fantazyjnej Słowiańszczyźnie, z mocną aluzją do wiecu nazistów z „Triumfu woli” Leni Riefenstahl. Pionowe czerwone flagi po obu stronach sali stanowią tło dla symbolicznych projektów: pomnika Juliusza Słowackiego, czy pomnika Józefa Piłsudzkiego. Jest to sala Stanisława Szukalskiego. W II Rzeczpospolitej pracował nad formą polską w oparciu o motywy sztuki Inków, chodziło mu o prymitywizm przedchrześcijański. Oglądamy monument niby polskich wyobrażeń słuchając z głośników oskarżeń Konrada wobec Boga, że milczy i godzi się na zło. Skargi romantycznego bohatera przeplatają zdjęcia ludobójstwa II wojny światowej. A przecież „Wielka Improwizacja” bez „Widzenia księdza Piotra” staje się drwiną z katolicyzmu, że wiara jest daremna, wbrew zamiarowi Mickiewicza. Ateizm ekstrawaganckiego „Stacha z Warty” otrzymał jednak argumenty od twórców aranżacji.
Czołową ścianę sali Szukalskiego zdobią ułożone w krąg białe topory na czerwonym tle. Są to „Toporły” coś w rodzaju narodowej ikony. W wersji „Topokrzyża” oznaczają chrześcijańskie sklepy, zakłady i mieszkania w odróżnieniu od żydowskich. Szukanie polskiej formy doprowadziło Szukalskiego do antysemityzmu i nazizmu, mówią twórcy aranżacji Maurycy Gomulicki i Jacek Staniszewski. Nie bez racji. Forma monumentalna i zarazem archaiczna może zostać narzucona Polakom tylko przemocą i przy mobilizacji przeciwko Innemu, co budzi słuszny lęk. Dlatego rewers „Toporłów” po drugiej stronie ściany stanowi „Czarny Orzeł” z gumy, ścieśniony, rozlazły, bez godności narodowego symbolu, storturowany przez Grzegorza Klamana. Lepsze to, niż swastyka albo celtycki krzyż nacjonalistów, zdaje się mówić sopocki artysta.
Naród w oczach Bestii
Dopiero czwarty obiekt, a już totalna polemika z naszą tożsamością? Tytuł wystawy w U-Jazdowie pochodzi z eseju Tomasza Kozaka „Późna polskość. Pamięć nie/naturalnie trawersująca”. Pojęcie „trawersowania” znaczy tu swobodne poruszanie się wśród idei bez skrępowania zastanym ładem myśli. Autor pragnie stworzyć światopogląd, który wyklucza „warianty reakcyjne i represyjno tradycjonalistyczne”. Atakuje polszczyznę jako język i jako tradycję. Jego żargon niby naukowy nie nadaje się do przytaczania w dobrym towarzystwie, natomiast gra rolę środka odurzającego. Odrywając słowa od rzeczywistości pozwala autorowi na wnioski pełne wstrętu dla narodu, a podane już w zrozumiały sposób.
Oto formacja Jarosława Kaczyńskiego stała się w gruncie rzeczy zwierzęca, ponieważ „redukuje rodzinę do funkcji prokreacyjnej a naród do jamochłonu ślepego na wszystko, co przekracza horyzont jego egoistycznych interesów”. Okazała się także niezdolna do samokrytyki. „Niezdolność ta jest stygmatem podludzkiego zwierzęcia.” Jamochłon jako prymitywna forma życia nadaje się na obelgę. „Podludzkie zwierzę” to poetyka nazistów wobec Żydów, którą Kozak stosuje wobec prawicowych Polaków. Ale co się dziwić, gdy ubolewa, że w Polsce nie powstał Instytut Pamięci Negatywnej, chociaż działa IPN jako „nacjonalistyczny kombinat ideologizujący historię w duchu brutalnej pozytywności”. Autor pragnie więc w gruncie rzeczy powołania Instytutu Pedagogiki Wstydu. Domaga się od nas rezygnacji z interesów i nie obchodzi go, że narody sąsiednie nie rezygnują ze swoich. Czyżby chciał byśmy stanęli bezbronni wobec rywali i wrogów? Między Rosją a Niemcami?! Wprawdzie ma nadzieję, że uwiąd starej formy polskości umożliwi nową, ale wątpliwe, by nowa przeżyła w realnym świecie. Podejrzewam więc życzenie zgonu.
Moim zdaniem tak przejawia się nienawiść. Dlatego autor zamieścił przemyślenia w broszurze o czerwonej okładce z fotografią zbliżenia dzikich oczu bestii lub diabła. Czy to ma być potwór nacjonalizmu, czy patriotyzmu? A może autoportret opętanej duszy?
Esej Kozaka jest lucyferyczny. Czy myślał, że nikt nie zauważy, jak w przemądrzałej formie tyle wyraża ile stara się ukryć zabójcze treści? Naród jako jamochłon to nonsens. W ideologii partii władzy spełnia wyższe funkcje. Rodzina - maszyna do rodzenia mija się z prawdą. Jest to obszar miłości kobiety i mężczyzny, rodziców i dzieci, a nie jedynie biologicznej odnowy życia. Autor nie pisałby takich rzeczy, gdyby używał literackiego języka, który wiąże myśli z rzeczywistością. Ale jako patron wystawy ma swą kapliczkę; frontową ścianę wypełnia obraz Bestii znany nam z broszury tu z uczonymi pytaniami: „Naturalizm progresywny? Naturalizm reakcyjny?” gdy Bestia wpija ślepia w sąsiednią salę „Tęczy”.
Poszukiwanie straconego sensu
Instalacja Julity Wójcik stała się znakiem środowiska LGBT, aż trafiła do The New York Timesa jako wyraz tolerancji w Polsce. Szkoda, że po burzliwych protestach prezydent stolicy zabrała ją z Placu Zbawiciela. Powinna spełnić własny pomysł, żeby Tęczy nadać również przekaz religijny stawiając pod nią pary zwierząt. Stałaby się biblijnym znakiem pokoju między człowiekiem a Bogiem po Potopie, będąc też symbolem Unii Europejskiej, a pozostając symbolem wolności seksualnej. Zachęcałaby do tolerowania się nawzajem mimo różnic światopoglądowych i obyczajów, jako symbol wspólnu, chociaż rozumiany inaczej.
Niestety, pozostał tylko zapis wędrówki instalacji z ośrodka pracy twórczej w Wigrach na plac Parlamentu Europejskiego w Brukseli, następnie na „Zbawix” dla warszawskich hipsterów, a w końcu na śmietnik historii. Lecz ducha nie gaście, gdyż oto w ciemnej sali „okrągły stół” z dykty zaprasza do dialogu homo/hetero a ozdabia zabawny wideoklip z tekstem i w wykonaniu Doroty Masłowskiej. Towarzyszą jej tancerze metroseksualni wcielając się patriotyczno-dialektycznie w dresiarzy i kiboli.
„Późna polskość” w Zamku Ujazdowskim podąża tropem ideowego patrona. Artyści nonszalancko traktują barwy narodowe. Paweł Susid, zresztą o największym z obecnych poczuciu humoru, zgrabnie wpisuje w polską flagę cztery litery N.U.D.A. (Wystawia też dwie polskie góry święte: Łysą i Jasną.) Oskar Dawicki na dużym obrazie pt. „To nie jest flaga” ukazuje kąt pokoju z białymi ścianami i czerwonej nierównej podłodze; z pomocą iluzji optycznej odmawia kultu narodowi. Ewa Sadowska bada, czy „Jeszcze Polska nie zginęła” da się sparzyć z wysublimowanym obrazem na wideo Marka Rothko „Białe nad Czerwonym”. Nie da się, gdyż Rothko jest abstrakcyjny, a hymn wręcz przeciwnie. Prace świadczą o zmęczeniu polskością, lecz obok czeka na widza sensacja: Dorota Nieznalska osławiona profanacją krzyża bieży do grobu członka swej rodziny Romana Dmowskiego. Przed zdjęciami z tej pielgrzymki ustawiła wieniec z kłosów żyta i ze sławnym cytatem przodka „Jestem Polakiem, więc mam polskie obowiązki.” Artystka ogoliła głowę, żeby ironicznie wcielić się w kibola.
Nacjonalizm nie przejdzie, w tył zwrot! I stajemy oko w oko z manifestem izraelskiej artystki Yael Bartana fikcyjnego Ruchu Odrodzenia Żydowskiego w Polsce, zjawiskiem tak niezwykłym, że wartym osobnej analizy. (patrz K.K. „Sławomir Sierakowski: klasa i kasa”, PlusMinus 07.11.2015) Lider nowej lewicy polskiej wezwał 3 300 000 Żydów ilu zginęło w Zagładzie, by wrócili do Warszawy. Gościnna Polska pokazała towarzyszące wydarzeniu imprezy w swym pawilonie na Biennale w Wenecji. Wystawa w U-Jazdowie ma tylko karty z tekstem manifestu po polsku, angielsku i hebrajsku, z szokującym dla mnie znakiem Orła Białego sparzonego z Gwiazdą Dawida. Oto dwunarodowy symbol chyba ciekawszy nie tylko dla Pawła Susida, niż jego biało-czerwona flaga z N.U.D.Ą.
Polska, mały projekt
Nieudolność, bylejakość – oto dominujące wrażenie jak widzą artyści polską formę po demontażu komunizmu. Przepadł wzlot ducha zawdzięczany Janowi Pawłowi II. Papież został zamieniony w świątka z okropnych pomników i dewocjonaliów. „Santo Subito” ośmiesza płytkie uwielbienie większości rodaków. Peter Fuss, „artysta streetartowy” jak określa go katalog pokazał serię JP II pod postacią krasnali ogrodowych odlanych z formy i pomalowanych na pstrokate kolory. W dzisiejszym nastroju ten krasnal bardziej trafia do wyobraźni, niż kolosalny kontur papieża ustawiony w roku jego zgonu z tysięcy żołnierzy w Brazylii, na fotografii z lotu ptaka Piotra Uklańskiego.
Podobny punkt widzenia przyjął Grzegorz Klaman w instalacji „Solidarność made in China”. Logotyp ruchu robotniczo-katolicko-narodowego ułożył z tysięcy żołnierzyków chińskiej produkcji. Jest to sugestia klęski, gdyż miejsca pracy powędrowały za granicę na skutek transformacji. Artysta konsekwentnie rozkłada mit Solidarności inscenizując partyzantkę miejską na ruinach Stoczni Gdańskiej. Albo kiedy w przezroczystej postaci Wałęsy żąda jego prześwietlenia, by w końcu zadać mu morderczy cios instalacją „Oto głowa zdrajcy”: na rozpiętą pod sufitem siatkę cisnął głowę elektryka z kablami, które wystają z szyi. Zaiste, szafot dałby czystszą dekapitację legendarnego Lecha.
Motyw daremności zrywów został przytłumiony w sali powstania warszawskiego. Co prawda na podłodze leżą karty z napisem „Powstanie 1944. Siedzenie 2009”, jako celna krytyka walki bez szans zwycięstwa. Obok leży kilka gadżetów dla muzeum powstania z motywem „Bratków” Wilhelma Sasnala, z których wyziera obraz trupiej czaszki. Jednak salę dominuje mural dla muzeum. Dyrekcja odrzuciła projekt Karola Radziszewskiego, gdyż przedstawia półnagich młodych mężczyzn w mundurach, bez żadnej sanitariuszki, czy łączniczki. Tutaj powiększony do kolosalnych rozmiarów mural głosi, że heroiczny patriotyzm może być homoerotyczny. Nic nowego, znamy to ze Sparty, lecz nad Wisłą nowości (?) przyjmują się z trudem.
Radziszewski wybrał się do Włoch dla większego popuszczenia cugli, dzięki czemu w U-Jazdowie pokazał instalację „Kaplica”, z zapisaną tam dosyć marną ceremonią kultu ciała nagiego mężczyzny. Dodane zdjęcia autorstwa Ryszarda Kisiela, prekursora nurtu sztuki „queer” w PRL sprzed 30 lat sugerują zagrożenie AIDS. Czerwone ściany i setki czerwonych róż na podłodze ułożonych wokół ołtarzyka nobilitują to, co było wyklęte. Określona przez tradycję twarda rola męska rozpływa się w dusznej erotyce z burdelu. Nie ma nic wspólnego z polskością kanoniczną a postuluje włączenie homoerotyzmu w zakres „późnej polskości”.
Czemu na tak rozległej wystawie sztuki trudno znaleźć dzieła bez wątpienia piękne? Należy do nich „Epoka błękitu” Jakuba Woynarowskiego i Jakuba Skoczka, abstrakcja na temat spotkania nieba z ziemią. Biały prostokątny stalaktyt spotyka się z wystającym z dołu stalagmitem. Między nimi mała ażurowa kula, która składa się z dwóch sfer, jakby północnej i południowej. Całość oświetlona niebieskawym światłem. W dźwięku tekst czytany przez aktorkę. Wydaje się napisany przez jednego autora, chociaż składa się z cytatów Witolda Gombrowicza i kardynała Stefana Wyszyńskiego, które ułożył Paweł Rojek, młody konserwatysta. Niby dwa bieguny polskości a do siebie pasują. Po drugiej stronie ściany panny „obraźniczki” w ludowych strojach wymachują feretronem z Matką Boską. To kościelny rytuał a nie jakieś bluźnierstwo. Jednak następna ekspozycja daje wideo zapis „Mszy” wystawionej przez Artura Żmijewskiego w paru teatrach. Aktorzy grają księży a publiczność wiernych. Artysta pokazuje, że z katolicyzmu została pusta forma. Trafna obserwacja w wypadku wielu rodaków, choć nie wszystkich.
Polaków portret własny
Czy „Późna polskość” będzie takim doświadczeniem formacyjnym dla pokolenia 30 – 40 latków dzisiaj, jak legendarna wystawa „Polaków portret własny” w roku 1979 w krakowskim Muzeum Narodowym? Wątpię. Tamta budziła przeczucie godnościowego zrywu już w następnym roku. Kurator Marek hr. Roztworowski przeprowadził mocną afirmację naszej tożsamości. Natomiast patron imć Tomasz Kozak stara się nas rozłożyć na różne sposoby. Czy przeczuwa upadek, jak tamten przeczuwał wzlot? Roztworowski pisze o swej wystawie tak spokojną polszczyzną, jakby przechadzał się po domu. Kozak torturuje język, jakby czuł się w nim obco. Roztworowski wyjaśnia, że w Złotym Wieku jagiellońskim „równowaga między potęgą wielkiego państwa a ustrojem powierzającym myślenie o sprawach państwowych szerokiej rzeszy obywateli i ich wysokim poziomem kulturalnym odbija się w pełnych godności wizerunkach ówczesnych ludzi.” A dziś jaka godność odbija się w naszych wizerunkach?
„Późna polskość” to wielowątkowy obraz bankructwa ideowego III Rzeczpospolitej. Upadły wyobrażenia o najwybitniejszych rodakach tego czasu. Lud pomniejszył Jana Pawła II do roli „krasnala ogrodowego” zaś Lecha Wałęsę reprezentuje „głowa zdrajcy”. Solidarność sprowadziła na wielu swych bojowników bezrobocie i nędzę. Msza stała się teatrem. Królowa korony polskiej występuje w sukience oblepionej znakami „polskich grzechów” a najczęstszym ma być nacjonalizm. Patriotyzm okazuje się w dobrym stylu dopiero po przyprawieniu homoerotyzmem. Apel poległych w katastrofie smoleńskiej nasuwa pytanie - co jest warte państwo, które dopuściło taką hekatombę elity narodu?
Mimo to wielki finał stanowi zapis wideo zbiorowego czytania Konstytucji w obronie przed partią władzy. Cóż to za ironia, gdy wielokulturowa grupa obywateli „tego kraju” otacza kultem ustawę zasadniczą, która dała ramy prawne upadkowi ducha.
Gdybym miał bronić CSW U-Jazdów przed wyższą instancją, to prosiłbym o łagodny wyrok. Kuratorzy Ewa Grządek i Stach Szabłowski uczciwie przedstawili stan umysłów w swoim środowisku. Jest spaczony w lewo. Pora zwrotu w prawo. Partia u władzy ma doroczny kongres Polska Wielki Projekt. Niech pokaże wizję artystyczną naszego kraju jako regionalnego mocarstwa. Data otwarcia 11 listopada 2018. Na stulecie odzyskania niepodległości zobaczmy „Polaków portret własny 2.0” w Zamku Ujazdowskim książąt mazowieckich. Czy wojnę polsko-polską zastąpi rozmowa?
PS. Artykuł ukazał się miesiąc temu w PlusieMinusie Rzeczpospolitej. Zamieszczam tutaj bo mi się kojarzy z wizytą w Polsce prezydenta Trumpa, która sprzyja patriotycznemu wzmożeniu rodaków.
W TVP Kultura występuję w talk show o ideach "Tanie Dranie: Kłopotowski/Moroz komentują świat. Poniedziałki ok. 22.00
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Kultura